Co ja właśnie przeżyłam, to przechodzi ludzkie pojęcie. Myślałam, że w tych naszych czasach ludzie mają już trochę więcej oleju w głowie, ale widać, że się pomyliłam.
Moja córka, moje złote dziecko, miała wyjść za mąż. Weselisko mieliśmy zaplanowane na tip-top, wszystko szło jak z płatka, aż tu nagle… buuum! Jak zimny kubeł wody wylany prosto na głowę. Jej narzeczony, z którym była już kupę czasu, przyszedł do mnie razem z nią i mówi mi prosto z mostu:
– Ja chcę się ożenić z twoją córką, ale ten jej syn… no sama wiesz, nie wchodzi w grę. Może mogłabyś się nim zająć, u babci byłoby mu najlepiej.
Jak można w ogóle coś takiego wymyślić? Moja córka ma syna, trzyletniego, złoty chłopczyk z niego. Ojciec zniknął, jak tylko dowiedział się o ciąży, a my też go nie ścigałyśmy nawet o alimenty. Lepiej dla dziecka, żeby nie miało ojca, niż żeby miało takiego, który go nie kocha. No sami powiedzcie, nie mam racji? Myślałam, że ten nowy narzeczony Klaudii to dobry chłopak, z moim wnuczkiem też się dogadywał, czasem widziałam, jak razem się bawili.
Myślałam, że go znam, że jest porządnym facetem. A tu coś takiego. Mój wnuczek, moje największe szczęście, oczko w głowie babci, nagle ma być problemem? Czułam, jak we mnie wszystko kipi. Jak można tak mówić o dziecku? To nie jest jakiś przedmiot, które można oddać, kiedy się znudzi.
Miałam ochotę go złapać za kołnierz i potrząsnąć, żeby się ocknął. Ale nie, wzięłam się w garść. Nie ma tak łatwo. Moja córka stała obok, blada jak ściana, a ja… Ja musiałam być silna. Za nas obie. W głowie mi się kotłowało. Miłość, rodzina, przyszłość… wszystko nagle stanęło pod znakiem zapytania. Ale jedno wiedziałam na pewno: nie pozwolę, żeby mój wnuczek był traktowany jak problem do rozwiązania.
– Słuchaj, chłopcze – powiedziałam, próbując zachować spokój, co mi średnio wychodziło – jeśli nie potrafisz zaakceptować dziecka jako części naszej rodziny, to wiesz co? Możesz sobie iść. Moja córka nie potrzebuje takiej miłości, która stawia warunki. Kochasz moją córkę, kochasz i jej syna. Koniec, kropka.
Nie było łatwo, serce mi pękało, widząc moją córkę taką zranioną, ale wiedziałam, że to jedyna słuszna droga. Dobra nie tylko dla mojego wnuka, ale też dla mojej córki.
Moja córka jest znowu sama. Bardzo rozpacza, widzę, że ma do mnie żal. Ale niech to będzie nauczką. Miłość nie zna warunków. Nie ma ‘ale’, ‘jeśli’ czy ‘może’. Miłość to miłość. My mamy siebie. I to jest najważniejsze. Będę córkę wspierać mimo wszystko. Nie, nie będzie łatwo, ale któż powiedział, że musi być? Wiem, że nie byłaby szczęśliwa z mężczyzną, który stawia takie warunki na początku wspólnej drogi. Żaden dobry i porządny człowiek by tego nie zrobił. Chyba się ze mną zgodzicie? Postąpilibyście tak samo na moim miejscu?