– Gdzie cię znowu niesie? – utyskiwała moja żona, gdy szykowałem się do kolejnej wyprawy. – Myślałam, że w końcu i ja się doczekam jakiegoś wspólnego wyjazdu. Wciąż jeździsz sam…
– Może w następny weekend, kochanie? – uspokajałem ją, ale jej cierpliwość była wyraźnie na wyczerpaniu. – Wiesz, co? Spróbuję wyrwać się trochę wcześniej, wtedy pół niedzieli byłoby tylko dla nas.
Wiedziałem, że to nierealne i ona też zdawała sobie z tego sprawę. Zrezygnowana machnęła ręką, żebym jej zszedł z oczu, co zawsze skwapliwie wykorzystywałem. Zresztą koledzy już się niecierpliwili w samochodzie. Byli młodzi i nie mieli żadnych zobowiązań, więc nie mogli wiedzieć, ile zabiegów wymaga wymknięcie się z domu żonatego faceta. Zresztą, wiek moich znajomych też był powodem do złośliwych komentarzy żony.
– Im jesteś starszy, tym twoi koledzy robią się młodsi – zrzędziła mi nad uchem Jola. – Niektórzy mają mniej lat niż twoja córka. Nie uważasz, że to niepokojący objaw?
Cóż w tym dziwnego, skoro moi rówieśnicy to zgrzybiali starcy siedzący w kapciach przed telewizorami i żłopiący piwsko przez cały weekend? Nic na to nie poradzę, że duszę mam ciągle młodą i życie nieustannie mnie zachwyca!
Po 40-stce nadal mamy chodzić za rączkę?
Pasję łażenia po świecie z wykrywaczem metali rozpocząłem dziesięć lat wcześniej i praktycznie każdą wolną chwilę, każdy wyjazd wykorzystywałem, by trochę poszperać w terenie. Zachwycające rzeczy czają się czasami tuż obok nas, pod cieniutką warstewką ziemi!
– Boże, to przecież śmieci, które kiedyś ktoś wyrzucił – twierdziła Jola. – Poniewiera się to po całym domu i nie wiadomo, co z tym robić.
Tyle w temacie jej szacunku do historii. Próbowałem kobietę zarazić swoją pasją, kupiłem drugi detektor, zabrałem ją w świetne miejsce, gdzie monety wyskakują co kilkanaście metrów, ale nic z tego… Widziała tylko komary, błoto, kurz i moje „bezsensowne kręcenie się w miejscu z pikającą maszyną w dłoni”.
Dla Joli wypoczynek to leżenie plackiem na plaży w palących promieniach słońca obok innych, równie zdeterminowanych miejskich egzemplarzy. No nie, ja swojego urlopu nie zmarnuję na taki „wypoczynek”! Widziałem morze trzy lata temu i jestem pewien, że nie zmieniło się od tamtego czasu. Zresztą, jak Jola chce, to niech weźmie ze sobą jakąś koleżankę i niech sobie razem poleżą na piasku. Należy im się. Ale nie, ta opcja się nie podobała.
– Nie po to wyszłam za mąż – odrzekła – żebym musiała spędzać czas wolny z inną babką.
Jasne, że nie, to byłoby za proste. Tyle że niestety, ja też mam urlop tylko raz w roku i chciałbym mieć z niego chociaż trochę frajdy.
– Co tydzień masz frajdę – usłyszałem w odpowiedzi. – A ja muszę całe weekendy spędzać przed telewizorem jak jakaś wdowa.
Od razu tragiczny ton! A przecież tłumaczyłem jej cały czas jak dziecku, że powinna sobie znaleźć jakąś pasję. Coś, co by jej sprawiało przyjemność. Dwadzieścia lat związku za nami, a ona ciągle chciałaby spacerować za rączkę i podziwiać razem zachody słońca jak nastolatka. Odchowaliśmy dzieciaka, zapewniliśmy mu studia i należy nam się teraz trochę luzu, co nie? Bo jeżeli nie teraz, to kiedy? Przecież już za kilka lat zaczną się choroby, dolegliwości i inne uroki wieku podeszłego, więc trzeba korzystać, póki czas. Tak jej właśnie powiedziałem.
– „Wieku podeszłego?!” – Jola wydęła z oburzeniem wargi. – Według ciebie jestem już tak stara, że pozostaje mi tylko czekać na śmierć?
– Kobieto, przecież obydwoje przekroczyliśmy czterdziestkę. Modelką już nie zostaniesz, pora sobie z tego zdać sprawę.
– To się okaże! – krzyknęła zirytowana jak jasny gwint.
Przynajmniej ma jakieś towarzystwo
Wkroczyłem na niebezpieczny grunt i doigrałem się, ale znałem niebezpieczeństwo. Po prostu chciałem jej uświadomić fakty, niech się, bidula, nie miota w poszukiwaniu eliksiru młodości! Nie wiem, czy zrozumiała moje szczere intencje, ale chyba nie, bo cały tydzień nie odezwała się do mnie ani słowem. Potem przyszedł kolejny weekend z dobrą pogodą i usłyszałem kolejne utyskiwania na gówniarzy, co to jej chłopa z domu nieustannie wyciągają.
Sytuacja trochę się poprawiła, kiedy poznałem ją z Mariuszem. Nauczyciel z miasta i nie taki znowu smarkacz, bo trzydziestkę już chyba przekroczył. Pasjonowała go historia i bardzo chciał spróbować przygody z wykrywaczem metali, zabrałem go więc parę razy w teren, ale mówiąc szczerze, ani on nie miał z tego frajdy, ani ja. Bardziej odpowiadało mu podziwianie kolekcji monet i odznaczeń, jaką udało mi się zgromadzić. Przyjeżdżał chyba tylko po to, by przeglądać moje szpargały i szukać w internecie wiadomości o konkretnych przedmiotach.
Odpowiadało mi to, bo ciągle nie miałem czasu, by skatalogować i uporządkować moje zbiory. I Jola miała jakieś inteligentne towarzystwo, kiedy mnie nie było w domu… Mariuszowi udało się nawet zainteresować ją tematem starych monet, czym mi zaimponował. Czasami razem szukali wiadomości o konkretnych egzemplarzach w stertach katalogów, które chłopak od kogoś pożyczył.
– Bo on tak ciekawie o tym opowiada – tłumaczyła Jola, kiedy wyraziłem zdumienie jej świeżym entuzjazmem. – Poza tym, rozmawiamy też o innych sprawach, to naprawdę szalenie inteligentny gość.
Zawsze miała kompleksy związane z miejscem swojego urodzenia. Sądziła, że ludzie z miasta to lepsza kasta, a już magister, który uczył w liceum, to było coś! Nobilitacja do wyższych sfer! Nie przeczę, Mariusz był inteligentny, ale na mnie jego tytuły i dyplomy nie robiły wrażenia. Skończyłem tylko zawodówkę, a to on zabiegał o znajomość ze mną. Najważniejsza jest pasja, zawsze to będę powtarzał. Ludzie lgną do kogoś, kto może ich zainspirować i sprawić, że życie stanie się mniej szare. Nieważne jest ani miejsce urodzenia, ani tytuły naukowe.
– Tobie chyba zupełnie odbiło – skwitowała moje wywody Jola. – Guru się znalazł od siedmiu boleści! Wiesz co, może twoim nastoletnim kolegom od żelastwa imponują mądrości spływające z twoich niepokalanych warg, ale ja cię znam już ponad dwadzieścia lat i nie nabierzesz mnie na te dyrdymały.
W każdym razie, Mariusza zawsze miło gościłem, bo w temacie historii był oblatany i dyskusje z nim bywały pouczające dla obydwu stron. No i szczerze mówiąc, zdecydowanie łatwiej było mi się wymknąć z domu, kiedy Jola miała towarzystwo. Dla mnie nawet wypad na dwie godziny w teren był bardziej interesujący niż najciekawsza dyskusja. Nie jestem typem uczelnianego mola książkowego. Ja lubię działać!
Nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem
Dość dziwne było, że żona przestała naciskać na wspólny urlop nad morzem. To powinno wzbudzić we mnie jakieś podejrzenia, ale cóż, nie wzbudziło. Przecież jej ufałem.
Dwa tygodnie nikt mi nie ględził, nie docinał, nie obarczał odpowiedzialnością za zły humor. Po pracy mogłem się szwendać, ile chciałem, i z kim chciałem. Że nie było obiadów? A co to za niedogodność? Kilkanaście dni spokojnie można przeżyć na suchym prowiancie. Zleciał mi ten czas jak z bicza trzasnął i kiedy Jola wróciła, opalona i szczęśliwa ze swojej plaży, byłem gotów, by wskoczyć w skórę przykładnego męża.
Nie można być cały czas razem i krótkie rozstanie dobrze robi każdemu wieloletniemu związkowi. Byłem o tym przekonany, kiedy czekałem z kwiatami na moją żonę.
– O, jak miło – stwierdziła, odkładając bukiet na stół. – Wiesz, musisz to wstawić do jakiejś wody, bo zwiędnie. Ja wpadłam właściwie na chwilę, spakuję się i znikam z twojego życia.
Nie rozumiałem, o czym gada, ale najwyraźniej znów się gdzieś wybierała. Podeszła do szafy i wyjęła część swoich ubrań. Przejrzała je, krzywiąc się z dezaprobatą, a potem wyciągnęła dwie torby podróżne i zaczęła się do nich pakować. Czekałem na wyjaśnienie tej dziwacznej demonstracji i w końcu się doczekałem.
– Wyprowadzam się, kochanie – powiedziała z uśmiechem.
– Dokąd? – spytałem, ciągle nie rozumiejąc, co się dzieje.
– Do Mariusza – odpowiedziała, robiąc zdziwioną minę. – A myślałeś, że dokąd? Wniosek rozwodowy dostaniesz jeszcze w tym tygodniu. Jakoś musimy przez to przejść i myślę, że im szybciej, tym lepiej dla wszystkich. Powinniśmy też uzgodnić jak wszystko podzielić, ale to już później.
– Czy to jakiś idiotyczny, niesmaczny żart?! Wszystko było dobrze i nagle ciach: „wyprowadzam się”?!
– Dla ciebie może i było dobrze, nie przeczę, ale związek tworzy dwoje ludzi – oznajmiła. – Wiesz w ogóle, z kim pojechałam nad morze? No, no, kombinuj. Nie z Majką. Mówiłam ci, że nie dostała urlopu, ale chyba nie usłyszałeś…
Jej głos docierał do moich uszu jakby przez ścianę. Mariusz, ta oślizła larwa, którą sam zaprosiłem do domu, przyprawiał mi rogi przez ostatnie dwa tygodnie! To się nie mieściło w głowie. Zasrany inteligent. Zabić takiego to mało…
Trzaśnięcie frontowych drzwi wyrwało mnie ze stuporu. Moja żona naprawdę odchodziła. Wybiegłem za próg i, zanim zdążyła wsiąść do samochodu, krzyknąłem:
– Jeżeli teraz opuścisz ten dom, to już nigdy do niego nie wejdziesz!
Trochę ochłonie i na pewno wróci
Pomachała mi tylko ręką, włączyła silnik swojej mazdy i odjechała. Byłem zszokowany, przyznaję, ale miałem też niezachwianą pewność, że Jola ochłonie i wróci. Kobieta po czterdziestce nie może sobie pozwolić na tak drastyczne posunięcia! Bo co może zaoferować facetowi, mając tyle lat? Im szybciej zda sobie sprawę ze swojego irracjonalnego zachowania, tym lepiej dla niej.
Po tygodniu moja pewność, że wróci, trochę się zmniejszyła. Potem rzeczywiście dostałem pozew rozwodowy i wtedy dopiero dotarła do mnie groza sytuacji. Poczułem wściekłość na faceta, który ot tak, rozwalił moje życie. Traktowałem gnojka jak rodzinę, a on wyciął mi taki numer! Jak mógł to zrobić?! Gdyby był w pobliżu, po prostu walnąłbym go w mordę i to tak, żeby mu szczęka wyleciała w kosmos. Ale byłem sam, walnąłem więc pięścią w szafkę. Bolało jak cholera, a do tego szafka się urwała, więc wszystkie talerze szlag trafił.
To nic, najważniejsze, że trochę odreagowałem. Wybrałem w komórce numer do Mariusza i zadzwoniłem. Tyle byłem w stanie zrobić.
– I co, Judaszu? – powiedziałem, kiedy odebrał telefon. – Jak ci się żyje ze świadomością, że ukradłeś dobremu przyjacielowi żonę?
– Nigdy nie byłeś moim przyjacielem – usłyszałem zdziwiony głos.
– Inaczej śpiewałeś, kiedy przyłaziłeś do mojego domu, zasrańcu.
– Nigdy nie przychodziłem do ciebie, tylko do Joli. Poznaliśmy się w dyskusyjnym klubie filmowym i to ona zaprosiła mnie do domu. Gdybyś był mniej pochłonięty samym sobą, zauważyłbyś to.
– Kłamiesz, to ja cię zaprosiłem.
– Jak tam sobie uważasz – powiedział i rozłączył się.
Cholera, byłem pewien, że zjawił się jako mój gość. Tylu znajomych kręciło się zawsze po tym domu. Czy to możliwe, że przez pół roku nie zauważyłem, jak moja żona, bez specjalnego ukrywania się, zaprasza swojego kochanka pod mój dach?! Wygląda na to, że pasja pochłonęła mnie całkowicie. Od kogo to ja słyszałem, że trzeba mieć w życiu pasję? Pokażcie mi go, a zabiję drania.