„Pośliznęłam się na oblodzonym chodniku i runęłam jak długa. Jedni łamią w takich wypadkach ręce, inni nogi, a ja… złamałam kręgosłup. W dodatku tak nieszczęśliwie, że zostałam sparaliżowana od pasa w dół! Kiedy usłyszałam w szpitalu od lekarzy, że jestem skazana na wózek inwalidzki, myślałam, że to jakiś kiepski żart!”.
Pochodzę z okolic Nowego Targu. U nas z każdej chałupy ktoś wyjechał do Ameryki, by tam pracować i słać pozostałej w kraju rodzinie ciężko zarobione pieniądze. Dlatego nie było dla mnie zaskoczeniem, kiedy kuzyn ze Stanów napisał, że ma pracę dla mojego starszego brata i kilka miesięcy później żegnałam się z Antkiem na lotnisku w Warszawie.
– Nie martw się, kiedyś cię do siebie ściągnę – obiecał mi.
Ale trzy lata później poleciał do niego mój świeżo poślubiony mąż. Paweł znał się z Antkiem. Kiedy więc okazało się, że nie może znaleźć w kraju pracy, a ja jestem w ciąży, zza oceanu przyszedł list od mojego brata. „Wiem, że jesteś dobrym stolarzem i jest tutaj dla ciebie robota. Mam zapewnienie swojego szefa, że cię przyjmie” – napisał mojemu mężowi.
Kupiliśmy więc bilet do Chicago. Paweł poczekał jedynie na mój poród, wziął na ręce swojego pierworodnego syna i dwa dni później poleciał.
Byłam pewna, że specjalnie ukradł mi dziecko
Na początek miał zamieszkać z moim bratem, uzbierać nieco pieniędzy i rozejrzeć się za pracą dla mnie. Ta by się znalazła, chociażby i przy sprzątaniu, ale… Nie dostałam pozwolenia na wyjazd do Stanów z synkiem. „Za nic nie zostawię dziecka w Polsce!” – postanowiłam.
Wiedziałam, że moja mama troskliwie by się zaopiekowała wnukiem, ale czułam także, że prędzej pęknie mi serce, niż wsiądę sama do samolotu do Chicago. Czasy były jeszcze wtedy niepewne, bilety bardzo drogie, a pracować miałam na czarno. Gdybym wyjechała, straciłabym kontakt z synkiem na dobrych kilka lat. „Nie po to go urodziłam, żeby porzucić! Dolary to nie wszystko, nie zastąpią matczynego ciepła” – stwierdziłam.
Powinnam była wiedzieć, że w ten sposób spisuję swoje małżeństwo na straty. Który bowiem facet w sile wieku i niezbyt związany ze swoją rodziną, ledwie co poślubioną żoną i synkiem widzianym przez kilka godzin, oprze się pokusom? Mój Paweł się nie oparł.
Kiedy po dwóch latach przyszedł list z prośbą o rozwód byłam w szoku. Przecież jeszcze miesiąc wcześniej przysłał mi na urodziny piękną sukienkę i napisał, że tęskni i kocha! Jak mógł tak kłamać? Nie byłam przygotowana emocjonalnie na taki cios. Nie było jeszcze wtedy Messengera, Skype’a nawet Gadu-Gadu. Listy szły długo, a telefony były bardzo drogie. Mimo to zadzwoniłam do Pawła, żeby usłyszeć z jego ust, o co właściwie chodzi. Wtedy już nie mieszkał z moim bratem, przeprowadził się podobno do swojego własnego mieszkania.
Telefon odebrała jakaś kobieta. I tak dowiedziałam się o istnieniu mojej rywalki. Paweł wprowadził się do jej mieszkania! A mój brat od początku dobrze o tym wiedział. Długo potem miałam żal do Antka, że nie powiedział mi nic o tym, co wyprawia pod jego nosem mój mąż. Przecież powinien go pilnować, przemówić mu do rozumu! A przede wszystkim powinien poinformować mnie o zamiarach o męża. Jednak on nie zrobił nic…
– Można było temu wszystkiemu zapobiec, gdybym się dowiedziała wcześniej, co się święci! – płakałam.
Teraz wiem, że nie miałam racji. Mój brat nie był od pilnowania mojego męża. A powiedzenie mi prawdy nic by nie zmieniło. Przecież i tak nie poleciałabym do Stanów, aby ratować swoje małżeństwo. Synek był dla mnie dużo ważniejszy. Dominik miał nieco ponad cztery latka, kiedy sąd orzekł mój rozwód z Pawłem. Wbrew temu, czego się obawiałam, były mąż nie zapomniał o dziecku. Regularnie słał dla Dominika prezenty i pieniądze. Pisał do niego obszerne listy. Ich kontakty jeszcze się zacieśniły, kiedy powstała sieć internetowa.
Dominik pojechał do ojca, kiedy był na pierwszym roku studiów i… nie wrócił.
– Mamo, tu są o wiele większe możliwości! – zadzwonił do mnie zachwycony Stanami. – Tata załatwił mi pracę i obiecał zapłacić za studia. Niczego nie stracę, a mogę wiele zyskać.
On nie stracił, ale ja za to straciłam wszystko, co miałam. Syna. Moja nienawiść do byłego męża wybuchła na nowo. Zranił mnie ponownie, podstępnie zabierając mi Dominika. Włożyłam w jego wychowanie tyle wysiłku, licząc na to, że na stare lata będę miała pociechę. Bywały chwile, kiedy myślałam z pogardą o Pawle, że nie wie, ile stracił, porzucając nas oboje. Wiedziałam, że z tamtą kobietą nie ma dzieci, wychowują tylko jej córkę z pierwszego małżeństwa. A tutaj nagle wziął sobie Dominika, nawet nie pytając mnie o zdanie!
Kiedy mu to wyrzuciłam przez telefon, powiedział, że chłopak jest pełnoletni i może sam o sobie decydować. Akurat! Byłam pewna, że Paweł wszystko ukartował. Zwabił syna do siebie i roztoczył przed nim piękne perspektywy. Ukradł mi moje dziecko!
Miałam takie myśli, że pojadę do Stanów i osobiście wygarnę byłemu mężowi, co o nim myślę, a potem siłą wpakuję Dominika do samolotu. Wiedziałam jednak, że to kompletnie nierealne. Były mąż miał rację przynajmniej w jednej kwestii – nasz syn był dorosły i mógł sam o sobie decydować. A on już wybrał życie na obczyźnie, z dala ode mnie.
Po tym wypadku straciłam sens życia
Po roku nie wytrzymałam jednak bez syna i poleciałam go odwiedzić. Zatrzymałam się u brata, który zapewnił mnie, że wszystko, o czym mówili mi Paweł z Dominikiem jest prawdą – dobra uczelnia, praca, perspektywy. Zresztą syn promieniał. Zmężniał w Stanach, wydoroślał, widać było, że wrósł już w amerykańskie środowisko, zdobył przyjaciół. Zrozumiałam, że ciągnięcie go na siłę do kraju byłoby błędem. „On już w Polsce nie będzie szczęśliwy” – pomyślałam. „Przeżyłby tutaj życie ze świadomością wielu bezpowrotnie zmarnowanych szans”.
I tak wróciłam do kraju sama, ponownie ze złamanym sercem, bo po raz drugi Ameryka odebrała mi ukochaną, najbliższą osobę. Byłam psychicznie rozedrgana, nie wiedziałam, jak sobie poradzę, przecież do tej pory całe moje życie kręciło się wokół Dominika. Czym miałabym teraz wypełnić tę wielką pustkę?
Ale czas leczy rany. Okazało się, że jest tyle rzeczy do zrobienia. Wreszcie miałam czas dla siebie i koleżanek, którym także dorosłe już dzieci powyfruwały z gniazd. Niektóre z nich, jak mój Dominik, wyjechały z kraju, inne tylko się przeprowadziły do innego domu, miasta, ale i tak nie poświęcały już za wiele uwagi swoim matkom. Stworzyłyśmy więc zgraną paczkę samotnych, przebojowych babeczek. Miałam niecałe pięćdziesiąt lat i przeświadczenie, że przede mną jest nowe interesujące życie.
Minęło kilka lat, Dominik skończył w Stanach studia, zaczął pracować w bankowości i robić karierę. Nawet mi się wcześniej nie śniło, że mój syn będzie pracował na Manhattanie. Wyobrażałam go sobie w jednym z tych wysokich biurowców i moje serce puchło z dumy. „Życie nie jest takie złe” – myślałam.
I wtedy zdarzył mi się ten wypadek. Pośliznęłam się na oblodzonym chodniku i runęłam jak długa. Jedni łamią w takich wypadkach ręce, inni nogi, a ja… złamałam kręgosłup. W dodatku tak nieszczęśliwie, że zostałam sparaliżowana od pasa w dół! Kiedy usłyszałam w szpitalu od lekarzy, że jestem skazana na wózek inwalidzki, myślałam, że to jakiś kiepski żart! Ale oni wcale ze mnie nie kpili…
I to był ten trzeci raz w moim życiu, kiedy straciłam wiarę w Opatrzność. Byłam pewna, że Bóg nie istnieje, skoro pozwolił na to wszystko, co mnie w życiu spotkało. Teraz byłam samotną inwalidką. Nagle boleśnie się przekonałam, jak trudno jest być w Polsce osobą na wózku, szczególnie na prowincji, z której nie byłam w stanie się teraz wydostać o własnych siłach. Spróbujcie bowiem załadować się z wózkiem do małego busika, wypełnionego po brzegi pasażerami! Niewykonalne.
Dominik na wieść o moim wypadku natychmiast przyjechał do Polski, ale tylko na dwa tygodnie. Tyle miał urlopu. Usiłował mnie namówić na to, abym pojechała z nim do Stanów, ale wyjaśniłam mu dobitnie, że starych drzew się nie przesadza.
– I co ja będę tam robiła? Mam cały dzień siedzieć sama w domu, czekając na ciebie i będąc ci ciężarem? – zapytałam.
Wrócił do Nowego Jorku zdruzgotany i pełen obaw. Słał mi stamtąd pieniądze, więc nie musiałam się martwić o to, że będę żyła z głodowej renty. Ale poza tym wszystko było nie tak. Po prostu nie miałam już po co żyć. Przyznam, że nawet zaczynałam myśleć o samobójstwie, żeby już nie być ciężarem dla Dominika i nie musieć patrzeć w lustrze na tę obcą osobę, którą się stałam.
Kto by pomyślał, że tak to się skończy…
Niespodziewanie odezwał się do mnie były mąż. Powiedział wprost, że jego żona prowadzi firmę zatrudniającą polskie sprzątaczki i przydałby się jej do pomocy ktoś zaufany, kto poprowadził biuro.
– Nie trzeba perfekt znać angielskiego, bo pracujące dziewczyny są z Polski – przekonywał. – Chodzi o podejście do ludzi, a ty zawsze miałaś znakomite!
„Skąd możesz to wiedzieć, skoro już ćwierć wieku nie jesteśmy ze sobą?” – pomyślałam. A głośno stwierdziłam, że nie potrzebuję jego jałmużny!
Ale Paweł nie odpuścił. Razem z Dominikiem i moim bratem uparcie mnie przekonywali.
– Po co masz siedzieć w Polsce? Po śmierci rodziców nie masz tam żadnej bliskiej rodziny, wszyscy jesteśmy w Stanach! – dowodził Antek.
W końcu przeważył inny argument – mój syn postanowił się ożenić! A ja zdałam sobie sprawę z tego, że nie będę widywać wnuków! To mnie przekonało!
Mój brat przyjechał do kraju, aby pomóc mi załatwić formalności. Postanowiłam sprzedać mieszkanie po rodzicach, spalić za sobą wszelkie mosty, żeby nie wracać już myślami do kraju. I w wieku 54 lat wyruszyłam na emigrację.
Nie byłam pewna, co poczuję, kiedy zobaczę Pawła i po raz pierwszy spotkam się z jego drugą żoną. W końcu odebrała mi kiedyś męża. Ale Anna, z pochodzenia także góralka, okazała się przemiłą osobą. Twardą ręką prowadziła firmę i trzymała mojego byłego męża krótko, a dla mnie od początku była bardzo serdeczna. W sumie musiałam w duchu przyznać rację, że żadne z nas nie jest do końca winne sytuacji, która powstała przed laty. Ot, tak się stało, że Paweł wyemigrował za chlebem, ja nie chciałam jechać za nim, więc znalazł sobie inną życiową partnerkę.
Pracuję w firmie Anny i muszę powiedzieć, że idzie mi doskonale. Czuję się potrzebna i jestem otoczona bliskimi osobami. Kto by pomyślał, że tak się opierałam wyjazdowi do Stanów, a w końcu tutaj znalazłam prawdziwy, ciepły dom.