„Szlag mnie trafiał na ten cały wymuszony układ. Życie pod jednym dachem z młodą kobietą, która nie jest twoją córką, to naprawdę żaden frukt. Od rana do wieczora w łazience, makijaże, manikiury, pedikiury. Co za dbałość o siebie, żeby tak o męża zadbała, głupia smarkula”.
Gdybym wiedziała, że mój syn przywiezie z Anglii żonę, nigdy nie zgodziłabym się, żeby w ogóle tam pojechał. Wtedy jeszcze mnie słuchał, a teraz nie byłoby problemów. Oj, głupia byłam, nie przewidująca. Nie przyszło mi do głowy, że chłopak aż tak się pogubi.
Żeby to jeszcze poderwał jakąś angielską arystokratkę. Stara rodzina, tradycje, zamek na wsi, „Cztery wesela i pogrzeb”. Nawet gdyby wredne snoby nie zaakceptowały mojego Mireczka, ale dziewczyna zakochała się w nim i na przekór wszystkim za niego wyszła, byłabym chociaż dumna. I w sumie zadowolona. Wierzyłabym, że mój chłopiec prędzej czy później skruszy opór familii, że wszystko skończy się dobrze.
Mirek zasługuje na życie najlepsze z możliwych, na wyjątkową żonę i wyjątkową miłość, dlatego że jest chłopcem wyjątkowym. Dlaczego wyjątkowym? Bo tak i już. Nie dla niego szare myszy, przeciętne dziewczyny ściągające go do swego pożałowania godnego poziomu.
Usiłowałam mu to tłumaczyć od dziecka, gdy w podstawówce podkochiwać się zaczął w jakimś nosku – kartofelku, gdy będąc w liceum przyprowadził do domu pierwszą „poważną” sympatię. Jej dżinsy miały tak niski stan, że nieustannie zsuwały się, obnażając połowę grubego tyłka. „Synu!” – krzyknęłam z przerażenia – „to nie jest dziewczyna dla ciebie”. Popatrzył na mnie speszony, moja opinia miała dla niego znaczenie.
– Dlaczego nie dla mnie?
– Nie widzisz tego?
– Nie. Ona mi się podoba. Jest, myślę, akurat w sam raz.
– Nie jest.
– Naprawdę?
– Zabraniam ci z nią chodzić. Jak jeszcze raz przyprowadzisz do domu tego perszerona, spuszczę go ze schodów.
– Mamo!
– Zrobię tak. Chyba wiesz, że nie rzucam słów na wiatr.
O, tego mógł być pewny! I nie przyprowadził
Cokolwiek między nimi było, rozwiało się jak dym, odetchnęłam z ulgą. Co prawda żadnej innej dziewczyny od tego czasu też nie przyprowadził, ale nie spędzało mi to z powiek snu. Najważniejsze było, żeby zdał dobrze maturę i dostał się na wymarzone przeze mnie studia – medycynę. Tak też się stało. Byłam w siódmym niebie. Jak już zostanie lekarzem, przyjdzie pora i na baby. Na razie niech się chłopak uczy i nie rozprasza.
Wakacje po piątym roku postanowił spędzić w Anglii, dokąd zaprosił go jego ojciec. Zachwycona tym pomysłem nie byłam, no ale cóż, ojciec to ojciec, nawet jeśli żyje tak daleko i na co dzień synem niezbyt się interesuje. Wiedziałam, że Mirek za nim tęskni, że mu brakuje taty, a przecież zrobiłabym dla niego wszystko.
Liczyłam jednak również na Andrzeja wierzyłam, że się małym odpowiedzialnie zajmie, obwiezie go po kraju, coś pokaże i załatwi dorywczą pracę. Nie sądziłam, że aż tak spuści go z oczu. Tymczasem Mirek, owszem, objechał brytyjskie wyspy, ale w towarzystwie dziewczyny, którą poznał w jakimś pubie, Polki robiącej tam za kelnerkę. A następnie się z nią ożenił.
Tak: OŻENIŁ. Entuzjastycznie zawiadomił mnie o tym fakcie przez telefon. Że nie dostałam ataku serca, to cud boski. Dostałam jedynie ataku histerii. Długo nie mogłam się uspokoić. Miłość mojego życia wpędza mnie właśnie do grobu. Płakałam, szlochałam, rwałam włosy z głowy. Wszystko na próżno. Stało się.
– Ty chyba, dziecko, oszalałeś – wykrzyknęłam, jak już odzyskałam głos.
– Wcale nie.
– Jak mogłeś ożenić się z dziewczyną, którą poznałeś miesiąc temu!
– Dwa miesiące temu. I to nawet nie jest ważne, dlatego że od razu, od pierwszej chwili wiedziałem – to ona. Kobieta mojego życia. Mogłem się z nią ożenić tej samej godziny.
– „Kobieta twojego życia”! Ha, ha, ha. A cóż ty wiesz o kobietach, chłopcze?
Do reszty oszalał!
– To prawda, mało wiem. W dużej mierze przez ciebie. Powtarzam jednak jeszcze raz – jak tylko ujrzałem Kasię, wiedziałem, po prostu wiedziałem, że chcę spędzić z nią życie. To cudowna dziewczyna. Żadna wiedza o kobietach nie jest mi tutaj do niczego potrzebna. Zresztą, sama zobaczysz, ty też ją pokochasz.
Akurat. Głupek. Z jednej strony taki mądry, inteligentny, bystry, ale w tym przypadku – niestety – imbecyl. Tylko jak mu to wyjaśnić? Że nie ma racji, nie ma i jeszcze raz nie ma, wszystko mu się tylko wydaje. Dziecinne bajanie.
Szkoda, że sam się będzie musiał o tym przekonać, myślałam z rosnącą goryczą. Na własnej skórze odczuje smak porażki. Nie chcemy, żeby nasze dzieci czuły te smaki. Gdyby zechciał spytać matkę, gdyby mu Andrzej nie pozwolił na ten nonsens, nie okazał się po raz kolejny mięczakiem, odesłał dzieciaka ciupasem do Polski, zanim popełnił ten straszny błąd. Były mąż po raz kolejny zawiódł moje zaufanie.
– Gdzie zamierzasz mieszkać z żoneczką?
– Będziemy próbowali coś wynająć, ale na razie, jeśli się zgodzisz, w moim pokoju? U ciebie?
Jak się miałam nie zgodzić? Roznosiła mnie wściekłość na przemian z rozpaczą, ale postanowiłam robić dobrą minę do złej gry. To małżeństwo przecież szybko mu się znudzi. Są rozwody, a oni nie wzięli nawet ślubu kościelnego, tylko jakiś tam byle jaki w angielskim urzędzie. Czy to się w ogóle liczy? Byleby tylko dziecka nie było! Przecież sam Mirek to dziecko jeszcze.
Gdy ją pierwszy raz zobaczyłam, uderzyła mnie bezczelność w oczach – dużych, ciemnych i nieco wyłupiastych. Oceniłam ją jako niebrzydką, jakkolwiek bardzo pospolitą. Stanowczo nazbyt puciata i usta wielkie jak u klauna, jeszcze do tego pomalowane na różowo. Ohyda.
– Dużo o pani słyszałam – uśmiechnęła się swobodnie, jakby rozmawiała z jakąś koleżanką koleżanki, a nie pierwszy raz widzianą na oczy teściową.
Zero tremy, nie mówiąc o odrobinie respektu.
Takie są dzisiejsze panny. Rozwydrzone
– Kasiu, moja mama nie jest dla ciebie panią, jest teraz również i twoją mamą.
– Tak? Naprawdę mogę mówić do pani „mamo”?
Zdążyła już rozsiąść się w fotelu, choć nawet jej tego nie zaproponowałam.
– Jeśli bardzo chcesz… Osobiście uważam, że to głupia tradycja, matkę ma się tylko jedną. Chyba wolałabym, żebyś mówiła mi po imieniu, jestem Karolina.
– Ach, po imieniu!
Spojrzała jakoś tak ironicznie, a we mnie wzbierała irytacja. Ileż można mieć w sobie luzu, w dodatku w tak młodym wieku? Czy one dzisiaj nie czują dzielącej nas przepaści? Nas – teściowe i synowe?
Ja swojej bałam się od pierwszego spotkania po ostatnie, tego oceniającego wzroku, tych złośliwych, bezlitosnych uwag. Bałam się jej po rozwodzie z Andrzejem, choć formalnie przestało mnie cokolwiek z tą panią łączyć. Bałam się jej nawet, gdy już umarła, bo pewna byłam, że będzie prześladować mnie jako duch, że nigdy, przenigdy nie daruje mi porzucenia jej syna.
Teściowa uważała, że małżeństwo jest na całe życie i nie uznawała rozwodów. Za nasz obwiniała mnie, przekonana, że nie byłam wystarczająco dobrą żoną. Może i nie byłam, faktycznie oblałam ten egzamin dojrzałości, ale powiedzmy otwarcie – Andrzej na więcej nie zasłużył.
Tymczasem ona wydzwaniała do mnie i marudziła, jaki to on samotny, zagubiony, jaki przeze mnie nieszczęśliwy. Kuliłam się w sobie. Nie umiałam jej wytłumaczyć, że ludzie czasem od siebie odchodzą i że jak nie da się razem wytrzymać, to się nie da, na co udawanie. Nie rozumiała tego. Miała w sobie coś ze staroświeckiej solidnej matrony i odkąd pamiętam, robiło to na mnie wrażenie, obezwładniało mnie.
Okej, ja matroną nie jestem, wręcz przeciwnie, uważam się za kobietę nowoczesną. Wiem, że czasy się zmieniły. Ale absolutny spokój świeżo upieczonej synowej, która siłą wdarła się w nasze – mojego syna i moje – harmonijne życie, działał mi na nerwy. Trochę więcej szacunku, dziewczynko. Nie jesteśmy i na pewno nigdy nie zostaniemy przyjaciółkami. I oczywiście nie jesteś moją córką. Ta na pewno zachowywałaby się inaczej, lepiej bym ją wychowała. I nie malowałaby ust na tak obrzydliwy kolor.
To babsko działało mi na nerwy
Tęskniłam za prawdziwym Mirkiem, takim jak kiedyś. Miałam wrażenie, że ktoś go podmienił i że zamiast niego do Polski wrócił obcy chłopak. Zachowywał się w stosunku do mnie z rezerwą, i tylko gdy Kasi nie było w domu, czasem na chwilę się otworzył.
– Mamo, domyślam się, że ci z nami ciężko. W końcu coś wynajmiemy. To trochę długo trwa, ale sama wiesz…
– Synku, ja wam się wyprowadzać nie każę. Możecie tu mieszkać, przecież to nadal jest twój dom. Nic się nie zmieniło.
Mówiłam to bardzo wbrew sobie, ale czego się nie robi dla miłości.
– Nie, mamo, zmieniło się. Ożeniłem się. Zdrowiej będzie, jak się wyprowadzimy.
– Będziecie potrzebować pomocy finansowej, a ja nie mam tylu pieniędzy.
– Wcale nie. Trochę popracowałem, zarobiłem, trochę dostałem od taty, Kasia też ma oszczędności. Damy radę, nie ma problemu.
– Dacie radę, ha ha. Bardzo jestem ciekawa, kosztem czego. Twoich nieskończonych studiów? Już ja do tego nie dopuszczę. Nigdy w życiu! Na egzamin lekarski zaprowadzę cię choćby na smyczy.
– Bez przesady, nie dramatyzuj, mamo. Skończę studia, przyrzekam. Dlaczego zresztą nie? W czym ma mi przeszkodzić małżeństwo?
– Ba! Żebyś ty wiedział…
Trochę jeszcze takich rozmów odbyliśmy, bo mieszkania wciąż nie udawało się wynająć. Panna wciąż wybrzydzała – a to kuchnia nie taka, a to balkon. Już prawie, prawie, prawie, ale w końcu nic. Szlag mnie trafiał na ten cały wymuszony układ. Życie pod jednym dachem z młodą kobietą, która nie jest twoją córką, to naprawdę żaden frukt. Od rana do wieczora w łazience, makijaże, manikiury, pedikiury. Co za dbałość o siebie, żeby tak o męża zadbała, głupia smarkula.
– Karolino, może upiekę na kolację pizzę? To moja specjalność, zapraszam cię.
– Przykro mi, ale nie lubię.
– Jak to nie lubisz, mamo? Odkąd pamiętam, kochałaś pizzę.
Nie udało mu się mnie zmieszać, małemu zdrajcy.
Będą tak żyli? Ciekawe, jak długo
– Ale tylko taką z pizzerii. Przyznacie chyba, że jedynie dobrą robią Włosi, najlepiej ci z Południa.
– Pracowałam w pizzerii w Neapolu, nauczyłam się – oświadczyła triumfalnie. Gdzie ona nie pracowała? Szkoda, że się teraz do roboty nie rwie. Schowała się gdzieś zaradność.
– No dobrze, to zrób tę pizzę, skoro niczego innego nie potrafisz.
Jak się nie ma podstawowych umiejętności do prowadzenia domu, to po co wychodzić za mąż – miałam ochotę jej wygarnąć. Widziałam, co teraz jada mój syn. Pizzę, spaghetti, tosty z żółtym serem albo pierogi, i tak w kółko. Ja całe życie miałam inne zwyczaje, codziennie gotowałam normalny obiad: zupę i drugie danie.
Zupę to czasem odgrzewałam, prawda, ale drugie zawsze było świeże, z surówką. A ta co? Będą tak żyli? Ciekawe, jak długo. W końcu skapitulowałam i zaczęłam karmić dwoje. Przecież, żeby zrobić jej na złość, nie pozwolę zagłodzić własnego syna. Fakt, że zawsze tam trochę mi pomogła.
A to zrobiła zakupy, a to ziemniaki obrała. Z wolna zaczęliśmy żyć, jakby rzeczywiście była moją córką. Trochę ją poduczyłam gotowania. I pieczenia. I sprzątania. Stworzyłam im dom, jakiego ona sama ewidentnie stworzyć nie umiała, jakaś taka bezradna, zagubiona, co jej matka przez lata robiła? Wolę sobie nie wyobrażać.
Mirek za chwilę skończy studia, Kasia znalazła wreszcie pracę. Przyzwyczaiłam się i nawet polubiłam tę naszą nieco większą rodzinę. Zrobiło się bardziej wesoło i sympatycznie.
I nagle: trach!
– Jesteście pewni, że się chcecie wyprowadzić? Przecież to nonsens. Na początku to co innego, byliśmy niedotarci, ale teraz? Jak już zrobiło się fajnie? Tak bardzo wam ze mną źle? Staram się, jak mogę, przyznajcie. Co mi macie do zarzucenia?
– Mamo, dawno to już ustaliliśmy. Po prostu wreszcie udało nam się coś sensownego znaleźć.
– Ja wiem, pamiętam, ale…
Kasia podeszła i objęła mnie mocno. Nie wiedziałam, że potrafi być taka czuła. Nie wyglądała na taką.
– Nam też będzie ciebie brakować, Karolino. Ale przecież nie jedziemy na koniec świata. Zostajemy w tym samym mieście.
– Dla mnie to jak byście jechali.
Opanowałam histerię. Potem sobie popłaczę, jak zostanę sama. Sama, to straszne, beznadziejne. Nigdy się z tym nie pogodzę.
– Kochamy cię oboje. Mirek najbardziej na świecie. Ale ja też.
Popatrzyłam w te wielkie oczy, które wcale już nie wydawały mi się wyłupiaste. Całkiem fajna ta moja synowa. Jak mogłam od razu tego nie widzieć?
– Chyba jednak mogłabyś być moją córką, Kasiu.
– W pewnym sensie nią jestem. „Daughter in law” jak mawiają Anglicy.
– Więc mów mi mamo.
– Dzięki. Mam nadzieję, że się przyzwyczaję. Po tej Karolinie – będzie ciężko.
– A ja mam nadzieję, że wkrótce zostanę babcią. Będziecie przywozić mi tu wnuczę.
Nie wiem, skąd mi się to wyrwało, dotąd wcale tak nie myślałam. Ale właściwie czemu nie? Może przyszła pora i na babcię?