„Teściowa udawała moją przyjaciółkę, póki myślała, że urodzę jej gromadkę wnuków. Gdy okazało się, że nie, pokazała rogi”

„Bartek nic nie wspominał, że teściowa ma wpaść. Zapaliła mi się w głowie czerwona lampka. >>Czyżby mieli przede mną jakieś tajemnice?<< – przemknęło mi przez głowę. Cicho otworzyłam drzwi, weszłam do domu, schowałam się za szafą w przedpokoju i czekałam. Chciałam wiedzieć, o czym rozmawiają za moimi plecami”.

Nigdy nie śmieszyły mnie dowcipy o teściowej. Może dlatego, że ze swoją nie miałam problemów, o których opowiadały koleżanki. Niezapowiadane wizyty? Wtrącanie się? Krytykowanie? Nic z tych rzeczy. Dzwoniła, gdy zamierzała nas odwiedzić, a gdy przychodziła, to nie buszowała po kątach i nie zaglądała do garnków, tylko siadała w salonie, i popijając kawkę, opowiadała rodzinne anegdoty i ploteczki. Świetnie się dogadywałyśmy. Cieszyłam się, że w tej loterii trafiłam na taką fajną kobietę.

Trzy lata temu rozpoczęliśmy z Bartkiem starania o dziecko. Teściowa była zachwycona. Niedługo po naszym ślubie wspomniała, że chciałaby jak najszybciej zostać babcią, ale ucięliśmy temat. Chcieliśmy najpierw nacieszyć się sobą, trochę poszaleć, pozwiedzać. Przyjęła to ze zrozumieniem. Musieliśmy jej jednak obiecać, że jak już się zdecydujemy powiększyć rodzinę, to jej o tym powiemy. No i powiedzieliśmy. Wyściskała nas, wycałowała. I powiedziała, żebyśmy raz dwa zabierali się do roboty, bo ona nie może się już doczekać wnuka.

Na początku myślałam, że to jakaś pomyłka

Staraliśmy się, staraliśmy i nic z tego nie wychodziło. Na teście pokazywała się tylko jedna kreska. Nie rozumieliśmy, o co chodzi. Przecież byliśmy młodzi, zdrowi, zakochani. A więc dlaczego? Naszym znajomym wystarczało kilka gorących nocy i już obwieszczali światu, że spodziewają się dziecka. A my przeżywaliśmy kolejne rozczarowania.

Po dwóch latach bezskutecznych starań zdecydowaliśmy się pójść do lekarza. Nie sądziłam, że dzieje się z nami coś złego. Myślałam, że to przez stres albo po prostu za bardzo chcemy. A jak się chce, to nie wychodzi. Po wszystkim planowaliśmy pojechać na wakacje na Teneryfę. Zostawimy problemy w domu, poleżymy na plaży, potańczymy, zabawimy się, rozluźnimy. I wtedy na pewno wreszcie się uda. Nie wyobrażałam sobie innej możliwości.

Lekarz zlecił nam szereg badań. Pamiętam, jak jechaliśmy po wyniki. Do gabinetu weszliśmy spokojni i pełni nadziei. Przecież mieliśmy tylko odebrać potwierdzenie, że wszystko z nami w porządku. Niestety, lekarz nie miał dla nas dobrych wiadomości.

– Pana wyniki są zadowalające – powiedział do Bartka. – W zasadzie nawet powyżej normy.

– A co ze mną? – zapytałam.

Lekarz westchnął ciężko. Po jego minie poznałam, że nie jest dobrze. Okazało się, że moje jajniki nie funkcjonują jak należy. Właściwie nie funkcjonują w ogóle. Choć miałam dopiero dwadzieścia pięć lat, biologicznie byłam niczym kobieta w okolicach menopauzy. Oznaczało to, że nie mogłam mieć dzieci.

Z początku byłam przekonana, że to jakaś fatalna pomyłka. Poszłam obalić tę diagnozę do trzech innych specjalistów, ale wszyscy ją potwierdzili. Dopiero wtedy dotarła do mnie smutna prawda. Nigdy nie zostanę matką. Kompletnie się załamałam. Czułam się bezwartościowa, pusta. Moja radość i chęć życia gdzieś zniknęły. Przez następne dni nie mogłam spać, pracować, normalnie funkcjonować. Na zmianę płakałam i przeklinałam zły los. Bartek zachowywał się wspaniale. Pocieszał mnie, przytulał.

– Proszę cię, przestań rozpaczać. Przecież bez dzieci też możemy być szczęśliwi… – powiedział.

– Tak myślisz? – spytałam.

– Oczywiście. Najważniejsze, że się kochamy. Zawsze tak będzie – odparł ciepło mój cudowny mąż.

Przez przypadek podsłuchałam ich rozmowę

Nikomu nie mówiliśmy o wynikach badań. Było to dla nas bardzo trudne. Ale wkrótce stało się jasne, że nie możemy dłużej utrzymywać wszystkiego w tajemnicy. Zwłaszcza przed teściową. Tak bardzo czekała na wnuka, tak się cieszyła. Nie mieliśmy sumienia jej dłużej zwodzić.

– Mamie na pewno będzie bardzo przykro – powiedziałam do Bartka.

– Pewnie tak. Ale nie przejmuj się. Jakoś to przeżyje – uspokajał mnie.

Teściowa poznała prawdę w trakcie niedzielnego obiadu. Była zszokowana. Patrzyła na nas, jakbyśmy robili sobie z niej okrutne żarty.

– Jak to nie będziecie mieć dzieci? Dlaczego?! – wykrztusiła.

– Jestem bezpłodna – odparłam zgodnie z prawdą.

– Na pewno? – nie dowierzała.

– Tak. Byłam na konsultacji u kilku różnych specjalistów. Wszyscy mówią to samo – spuściłam głowę, bo zbierało mi się na płacz.

Wstała i podeszła do mnie.

– Tak mi przykro, kochanie… Nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co czujesz. Choć tu do mnie – przytuliła mnie.

Byłam jej wdzięczna za ten gest. Wierzyłam, że rzeczywiście mi współczuje, że chce mnie wesprzeć. Potrzebowałam tego. Moja mama zmarła kilka lat wcześniej i nie miałam komu się wypłakać. Wydawało mi się, że teściowa chce ją zastąpić.

Kilka dni później uprzedziłam męża, że nie wrócę do domu od razu po pracy. Miałam się spotkać z przyjaciółką na pogaduchy. Jednak Agnieszka w ostatniej chwili odwołała spotkanie. Tłumaczyła, że ma jakąś awaryjną sytuację w pracy i musi siedzieć do rana. Trochę zawiedziona pojechałam do domu. Pod blokiem zauważyłam samochód teściowej.

W pierwszej chwili byłam zdziwiona, bo Bartek nic nie wspominał, że ma wpaść. Ale potem zapaliła mi się w głowie czerwona lampka. „Czyżby mieli przede mną jakieś tajemnice?” – przemknęło mi przez głowę. Cicho otworzyłam drzwi, weszłam do domu, schowałam się za szafą w przedpokoju i czekałam. Chciałam wiedzieć, o czym rozmawiają za moimi plecami.

– Całe szczęście, że jesteśmy sami. Możemy wreszcie spokojnie pogadać – usłyszałam głos teściowej.

– O czym? – zdziwił się mój mąż.

– O twoim rozwodzie.

– Słucham?

– No tak. Chyba nie zamierzasz tkwić dłużej w małżeństwie z bezpłodną kobietą! – krzyknęła.

– Mamo, przestań. Kocham Kasię i chcę z nią być! – zaprotestował.

– Dzisiaj jeszcze tak. Ale co będzie jutro? Zawsze marzyłeś o dzieciach… Zobaczysz, bez nich wasz związek wcześniej czy później się rozpadnie. Po co więc dalej go ciągnąć? – nie ustępowała.

– Mamo, naprawdę… Proszę cię, skończmy już ten temat… – odparł błagalnym tonem Bartek.

– Ani myślę. Masz to załatwić. I to raz-dwa. Im szybciej, tym lepiej. Jesteś młodym, przystojnym mężczyzną. Bez problemu znajdziesz kobietę, która urodzi ci nawet trójkę dzieci. Tyle tylko, że tym razem wyślemy ją na badania przed ślubem, żeby nie było niespodzianek… A ta kaleka i niedoróbka? Niech znika z twojego życia. Nie zasługuje na takiego mężczyznę jak ty! – prychnęła.

Co będzie, jeśli on mnie rzeczywiście zostawi?

Nie zamierzałam ujawniać, że stoję w przedpokoju i podsłuchuję. Chciałam podejść do drzwi i trzasnąć nimi głośno, tak, żeby Bartek i teściowa myśleli, że właśnie wróciłam. A dopiero później, gdy zostaniemy z mężem tylko we dwoje, wypytać go o spotkanie z mamusią. Ale słowa teściowej tak mnie zabolały i zdenerwowały, że nie wytrzymałam. Wpadłam do salonu jak burza.

– Jak możesz być tak okrutna i fałszywa! – wrzasnęłam do teściowej.

– O, już wróciłaś? Kiedy? Nie zauważyliśmy. Zakradłaś się jak jakiś złodziej – zmieszała się.

– Owszem, wróciłam! Od kwadransa stoję w przedpokoju i słucham, o czym rozmawiacie. Nie spodziewałem się tego po tobie! Myślałam, że szczerze mi współczujesz i będziesz mnie wspierać. Przecież wiesz, jakie to dla mnie trudne. A ty co? Chcesz rozwalić nasze małżeństwo! Jakim prawem!? Moja bezpłodność to nasza prywatna sprawa i tobie nic do tego! – krzyknęłam.

Spojrzała na mnie wyniośle.

– Wybacz, moja droga, ale nie. Jestem matką, Bartek jest moim jedynym synem i muszę myśleć o jego szczęściu. A z tobą nie będzie szczęśliwy. Dlatego zrobię wszystko, żebyście się rozstali – odparła, a potem po prostu wyszła.

I całe szczęście, bo gdyby chciała jeszcze ze mną dyskutować, to chyba sama wyrzuciłabym ją za drzwi.

Po tym incydencie długo rozmawiałam z mężem. Przysięgał, że mnie kocha i wcale nie chce się ze mną rozwodzić, że matka go zaskoczyła tą rozmową. Wierzę mu. Przecież słyszałam, co mówił… Ale teściowa nie odpuści. Byłabym skłonna jej wybaczyć, lecz ona wcale tego nie chce. Od tamtej rozmowy kompletnie mnie ignoruje. Nie odwiedza nas, nie zaprasza mnie do siebie na rodzinne uroczystości, gdy ja odbieram telefon, po prostu się rozłącza. A za plecami opowiada o mnie niestworzone rzeczy. Wiem, bo niektórzy członkowie rodziny, kiedyś mili i sympatyczni, teraz patrzą na mnie z niechęcią.

Bartek twierdzi, że nie ma się czym martwić, że jego matka ochłonie, a wtedy wszystko sobie przemyśli i zrozumie swój błąd. I będzie tak jak dawniej. Nie wierzę w to. Moim zdaniem dotąd będzie mu wiercić dziurę w brzuchu i jątrzyć, aż w końcu Bartek odejdzie. Co ja wtedy zrobię? Nie wyobrażam sobie bez niego życia.

-->