Nie przyszło mi do głowy, że synów powinnam wychować inaczej. Robiłam za nich wszystko i pozwalałam im na wszystko. Byli moimi pociechami, mieli się bawić i być szczęśliwi.
Pochodzę z tradycyjnej rodziny. Domem i dziećmi zajmowała się mama. Tata był głową rodziny i zarabiał pieniądze. Nigdy nie widziałam go ze szczotką do zamiatania w ręku. Do kuchni przychodził tylko, żeby poprosić o podanie mu herbaty. Albo dopytać, czemu obiadu jeszcze nie ma na stole. Byłam przekonana, że tak musi być.
Za mąż wyszłam, gdy miałam 19 lat. Zaraz po szkole średniej. Krzysztof jest synem znajomych moich rodziców, mama mówiła, że inżynier, dobra partia, będzie mi z nim dobrze. Uwierzyłam. Zawodowo nie przepracowałam ani jednego dnia w życiu. Moim obowiązkiem było zawsze dbanie o męża, dom i synów.
Jestem pewna, że nawet nie wiedział, gdzie w kuchni stoją garnki, a gdzie trzymam makaron. I że nie słyszał o istnieniu płynu do zmywania naczyń.
Mąż w domu zachowywał się zupełnie jak mój ojciec. Po powrocie z pracy zamieniał buty na kapcie, zdejmował krawat i marynarkę. I do wieczora nie opuszczał salonu. Czytał gazetę, oglądał telewizję. Czasem naprawił radio lub żelazko. Gdy chłopcy podrośli, pomagał im w lekcjach. Jestem pewna, że nawet nie wiedział, gdzie w kuchni stoją garnki, a gdzie trzymam makaron. I że nie słyszał o istnieniu płynu do zmywania naczyń.
Nie przyszło mi do głowy, że synów powinnam wychować inaczej. Robiłam za nich wszystko i pozwalałam im na wszystko. Byli moimi pociechami, mieli się bawić i być szczęśliwi. Gdy oni się śmiali – ja byłam szczęśliwa. Dopóki byli mali, nikt nie zwracał na to uwagi. W końcu wszystkie mamy gotowały swoim dzieciom, prały ich ubrania…
Gdy Adaś miał siedem lat, a Maciek sześć – obaj poszli do szkoły. Po tygodniu wezwała mnie nauczycielka.
– Pani Danuto, mamy mały problem. Pani synowie nie chcą po sobie sprzątać. Adaś mi dziś oznajmił, że skoro w domu robi to za nich mama, to w klasie powinnam ja. Próbowałam go przekonać, że na pewno w domu też musi układać swoje rzeczy. Wtedy wtrącił się Maciek. Powiedział, że od sprzątania jest mamusia.
Czułam, że robię się purpurowa na twarzy i nie wiedziałam, co mam powiedzieć. „Czy mam się przyznać, że rzeczywiście chłopcy nie mają żadnych obowiązków, czy powiedzieć, że są kłamczuchami?”. W końcu wybąkałam, że z nimi porozmawiam.
Gdyby mąż mnie wsparł, może by się udało…
Tego dnia wieczorem próbowałam przeprowadzić lekcję porządków. Po pół godzinie chłopcy pobiegli na skargę do taty.
– Danusia, daj im spokój! Niech się bawią. Przecież możesz to posprzątać jutro, jak pójdą do szkoły – zawołał z salonu Krzysztof.
Poddałam się. Udało mi się tylko przekonać chłopców, żeby w szkole robili to, co inne dzieci, bo dzięki temu unikną kłopotów.
Chłopcy rośli, a ja dalej robiłam za nich wszystko. Podawałam śniadanie, obiad, zmywałam, odkurzałam, wynosiłam śmieci, prałam, prasowałam, układałam ubrania w szafie. Sprzątałam ich pokój, ścieliłam łóżka. Moją nagrodą były ich całusy, zachwyty, że mają najlepszą mamę na świecie i raz do roku kwiatek na Dzień Matki.
Ależ ciociu, ja nie umiem. Mama pomoże.
Tak samo rozpieszczała ich moja mama. Gdy byliśmy u moich rodziców – obie obskakiwałyśmy naszych mężczyzn. Czasem wracałam do domu głodna, bo sama nie miałam czasu nic zjeść, dbając, by tata, mąż i synowie mieli pełne talerze.
Gdy chłopcy byli w liceum, moja kuzynka Basia kupiła nowy dom i postanowiła wydać wielką rodzinną kolację wigilijną. Za stołem zasiadło kilkanaście osób. Gdy pierwsze dania zniknęły ze stołu, Tomek i Agata, dzieci Basi, bez żadnego polecenia zerwały się z krzeseł i zaczęły sprzątać. Dołączył się kuzyn. Moi synowie ani drgnęli. Gdy reszta młodzieży przynosiła kolejne potrawy, też nie pomogli. Po kolacji Barbara poprosiła mojego Adama.
– Mógłbyś pomóc Tomkowi ze śmieciami? Trzeba wynieść worki na podwórko.
Mój syn spojrzał na nią zdziwiony, a potem z rozbrajającą szczerością odpowiedział:
– Ależ ciociu, ja nie umiem. Mama pomoże.
Basia popatrzyła na mnie, ale nic nie powiedziała. Zadzwoniła do mnie następnego dnia.
– Danusiu, co ty robisz? Nie jesteś służącą swoich synów. Męża zresztą też nie, ale dla niego jest już za późno. Jednak chłopców jeszcze da się wychować. Dla ich dobra.
Zdenerwowałam się. Chłodnym tonem poprosiłam kuzynkę, żeby nie wtrącała się do tego, jak wychowuję synów. I zakończyłam rozmowę. Basia więcej tematu nie poruszała. Dziś żałuję, że odpuściła.
W trzeciej klasie liceum Adam poznał Asię. Miła dziewczyna. Wesoła, bystra. Po pierwszym obiedzie u nas zerwała się od stołu i szturchnęła Adama:
– Łap za półmiski, ja wezmę talerze. A Maciek niech pozbiera szklanki…
Moi synowie spojrzeli na nią, jakby mówiła po chińsku.
– Co? Siadaj, mama posprząta. Ona nie lubi, jak się jej przeszkadza – zaoponował Adam.
Asia przez chwilę się wahała, ale w końcu bez słowa posprzątała naczynia ze stołu. W kuchni spytała:
– Czy oni naprawdę pani nie pomagają?
Oczywiście zaczęłam tłumaczyć swoich synów, że to moja wina, że nigdy ich nie prosiłam, że nie lubię, jak mi ktoś przeszkadza w kuchni.
– Pani tak na poważnie? – zapytała z niedowierzaniem Asia i wróciła do jadalni.
Usłyszałam, jak krzyczy na chłopaków:
– Naprawdę nigdy wam nie przyszło do głowy, żeby pomóc mamie? Korona by wam z głowy spadła? I co z tego, że nie prosi… Chłopaki, mamy dwudziesty pierwszy wiek.
Niewiele wskórała. Więcej jej w naszym domu nie widziałam.
Po maturze Maciek postanowił wyjechać na studia do Krakowa. W akademiku wytrzymał dwa miesiące. Gdy kończył mu się prowiant zabrany z domu, jadł surowe parówki. Nawet jajecznicy nie umiał sam usmażyć. Co tydzień przywoził do domu plecak brudnych ciuchów. Któregoś dnia zadzwonił.
– Mamo. Wracam do domu. Wiesz, że tu nie ma sprzątaczek? Nikt nie zmienia pościeli? Tak się nie da żyć.
Potrzebują mnie tylko do podawania kanapek?
Maciek rzucił studia i wrócił o domu. Jak ja się ucieszyłam. Tak bardzo za nim tęskniłam. Na powitanie usmażyłam mu jego ulubione naleśniki. Następnego dnia racuszki. Po tygodniu zorientowałam się, że przez cały ten czas nie opuszczał kanapy. Jadł, co mu podsunęłam, i oglądał telewizję. Gdy Adam wracał ze swoich zajęć, siadał obok. Na końcu dołączał Krzysztof. Gdy podawałam kolację, na chwilę przesiadali się do stołu. Zaczęłam się zastanawiać, czy moi panowie w ogóle zauważają moje istnienie? Po raz pierwszy zaczęłam mieć wątpliwości, czy tak powinna wyglądać rodzina.
Pewnego dnia coś mnie podkusiło. W drodze do stołu, przechodząc między kanapą a telewizorem, upuściłam na podłogę talerz z kanapkami. Szkło rozprysnęło się na wszystkie strony. Stałam i czekałam na reakcję męża i synów. Nic. Żaden nie zerwał się z kanapy. W końcu odezwał się Adam:
– Mamuś. No przesuń się. Mecz oglądamy.
Wróciłam do kuchni i ukryłam twarz w dłoniach. Po chwili usłyszałam męża:
– Danusia, co z tą kolacją? Jeść nam się chce.
Naszykowałam kolejny talerz i zaniosłam na stół. Maciek, gdy wstawał, wdepnął w resztki kanapki.
– Cholera, co jest – burknął, wytarł kapeć w dywan i poszedł jeść.
Gdy rano wstałam, rozbity talerz i kanapki dalej walały się po podłodze. Pozbierałam je.
Lata mijały i nic się nie zmieniało
Synowie pokończyli studia. Obaj pracowali, ale dalej mieszkali z nami. Lata mijały i już się zaczęłam martwić, że zostaną starymi kawalerami. A ja przecież marzyłam o wnukach.
Pierwszy zaręczył się Maciek. Kasię poznał w pracy. Była o rok starsza, miałam wrażenie, że przyjęła oświadczyny Maćka bez większego namysłu, bo bardzo się bała, że to jej ostatnia szansa. Może dlatego dopiero po ślubie zorientowała się, że jej mąż nic nie potrafi. I oczekuje pełnej obsługi.
– Mamo – zadzwoniła do mnie zapłakana jakieś pół roku po ślubie. – Maciek zrobił mi dziś straszną awanturę. Poszłam z koleżankami do kina. Zostawiłam mu w lodówce patelnię z obiadem. Miał go tylko odgrzać. Gdy wróciłam, siedział wściekły przy stole i skubał suchy chleb. „Miałaś mi zostawić obiad” – wrzeszczał. „Przecież zostawiłam w lodówce” – broniłam się. „A skąd ja miałem wiedzieć, że mam zajrzeć do lodówki?” – ryknął.
Jak zawsze, próbowałam usprawiedliwiać synka.
– Kochanie, może trzeba było mu zostawić karteczkę? Że obiad jest w lodówce, że musi tylko postawić na kuchence i podgrzać? Widać nie wiedział.
– Mamo, czy on ma 5 lat? Przecież to dorosły facet. Jak wyjadę na tydzień, to umrze z głodu?
– Na tydzień? O czym ty mówisz, dziecko? Dlaczego miałabyś wyjeżdżać? A kto się zajmie w tym czasie Maćkiem?
Kasia rozłączyła się. Nie mogłam zrozumieć, co takiego powiedziałam, że się obraziła.
Bałam się momentu, gdy młodzi zamieszkają razem. Pamiętałam, jak skończyło się małżeństwo Maćka.
Więcej ze mną o Maćku nie rozmawiała. Po kolejnych sześciu miesiącach złożyła pozew rozwodowy. Z
adzwoniłam do niej, żeby zapytać dlaczego.
– Pani Danusiu, pani sama dobrze wie dlaczego. Jestem samodzielną kobietą. Mam swoją pracę, swoje hobby. Chciałam być żoną Maćka, nie służącą. A on wyraźnie szukał tej drugiej.
Liczyłam, że uda mi się ukryć nieudolność syna
Maciek wrócił do domu. Znowu dbałam o niego ja. Kilka razy próbowałam z nim rozmawiać – że może będzie wynosił śmieci, albo raz w tygodniu odkurzał. Nie doszliśmy do porozumienia.
Magda była dziewczyną, w której zawsze kochali się wszyscy chłopcy. Inteligentna, ładna, zgrabna, wysportowana. Z Adamem znali się ze studiów. Ale jak sam mówił, wtedy nie miał u niej żadnych szans. Ponownie spotkali się na imprezie u znajomych. Magda była w kiepskim stanie psychicznym, pół roku wcześniej jej narzeczony zginął w wypadku samochodowym. Zaczęli rozmawiać. Adam jest dobrym słuchaczem. Spotkali się raz, drugi. Siedem miesięcy później okazało się, że Magda jest w ciąży. Bardzo się ucieszyłam, wreszcie wymarzony wnuk lub wnuczka. Adam oświadczył się, był ślub i wesele.
Bałam się momentu, gdy młodzi zamieszkają razem. Pamiętałam, jak skończyło się małżeństwo Maćka. Próbowałam robić, co w mojej mocy, by tak samo nie skończyło się Adama.
– Madziu, oboje pracujecie, macie mało czasu. To ja będę do was wpadać, ugotuję coś, posprzątam. Ja to lubię – zaproponowałam.
Magdę z początku ucieszyła ta propozycja. Przez jakiś miesiąc nie zorientowała się, że wyszła za faceta, który nie dość że nie potrafi nic w domu zrobić, to uważa, że nie musi. I może udałoby się to przed nią ukryć jeszcze przez jakiś czas, gdybym nie wylądowała w szpitalu z ostrym zapaleniem wyrostka robaczkowego.
– Nic się nie martw, kochanie, odpoczywaj – uspokajał mnie mąż. – Już dzwoniłem do twojej mamy, jutro przyniesie nam obiad. Obiecała w weekend zrobić pranie. Jakoś sobie z Maćkiem poradzimy.
Zastanawiałam się, czy on sobie w ogóle zdaje sprawę, jak komicznie brzmią jego słowa. Raczej byłam pewna, że nie.
Po weekendzie z wizytą wpadła Magda. Jak już dopytała się o moje zdrowie, usiadła i spoważniała.
– Pani Danusiu, wpadłam do was w weekend do domu. Zobaczyłam pani męża i Maćka siedzących na kanapie i obsługiwanych przez pani mamę. Zorientowałam się też, że Adam ledwie umie zrobić herbatę. Poza tym uważa, że to nie jego obowiązek. Twierdzi też, że mężczyzna nie gotuje, nie sprząta, nie szyje. Właściwie nic w domu nie robi. Jak pani mogła do tego dopuścić? Zostać służącą męża i synów?
– Dziecko, ja im lubiłam dogadzać. Nie pomyślałam, że robię też krzywdę przyszłym synowym – wyznałam czerwona ze wstydu.
– Proszę się nie martwić. Już ja ich wezmę w obroty. I Adama, i Maćka, i ich tatę. Czy pani chce, czy nie, koniec z tym – oświadczyła moja synowa i zanim zdołałam zaprotestować, wymaszerowała z sali.
Po tygodniu wróciłam do domu. Na lodówce wisiała rozpiska dyżurów Maćka i Krzysztofa: kto kiedy wyrzuca śmieci, sprząta, robi zakupy.
– Dopóki pani nie stanie na nogi, obiady będę przywozić ja. Na froncie kulinarnym poległam. Pani mąż i synowie nawet ugotować ziemniaków nie potrafią. Z tym już się chyba nic nie da zrobić – westchnęła Magda.
Rzeczywiście, przez kilka dni panowie zajmowali się przydzielonymi zadaniami. Ale gdy w końcu wstałam i samodzielnie ugotowałam obiad – uznali, że wszystko wreszcie wróciło do normy.
Krzysztof i Maciek podziękowali i zasiedli na kanapie. Gdy zamiast zacząć sprzątać ze stołu, przeniosłam się na fotel i sięgnęłam po gazetę – spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.
– Danusia, a kto… – zaczął mój mąż, ale mu przerwałam.
– Według rozpiski chyba dziś twój dyżur. Ale może syn cię wyręczy, zapytaj go.
Magda dokonała tego, czego ja nie umiałam
Gdy kładłam się spać, naczynia dalej stały na stole. Były tam też, gdy poszłam rano zaparzyć kawę. Maćka już nie było, poszedł do pracy. Krzysztof siedział ubrany z gazetą przy stole.
– O kawusia – zawołał, zanim się zorientował, że przyniosłam tylko jeden kubek.
– Jest zaparzona, możesz sobie nalać – rzuciłam i wyjęłam mu z rąk gazetę. – Co tam ciekawego?
Nie będę nikogo oszukiwać. Nie zrobiłam z męża i syna nowoczesnych mężczyzn. Dalej im gotuję, piorę ich ubrania i prasuję. Ale rozpiska porządkowa wciąż wisi na lodówce. Panowie sprzątają ze stołu, zmywają, odkurzają i wynoszą śmieci. I już nawet przestali się za każdym razem dąsać i przewracać oczami.
Za to Adama Magda dała radę wychować. Odkąd na świecie jest moja wnuczka Zosia, mój starszy syn nie przestaje mnie zadziwiać.
– Wpadnijcie w niedzielę na obiad. Będzie spaghetti moje popisowe danie. No dobrze, na razie jedyne, ale się uczę – usłyszałam w słuchawce dwa dni temu.
Syn otworzył nam z córcią na ręku.
– Weźmiesz ją, mamo, na chwilę? Właśnie ją przewinąłem, więc nic ci nie grozi. Ja muszę nakryć do stołu – cmoknął mnie w policzek i zniknął.
– Przyznaj się, co zrobiłaś z moim prawdziwym synem? – wyszeptałam synowej do ucha.
Spaghetti było zjadliwe, choć rozgotowane i za słone. Na szczęście ciasto już było dziełem Magdy.
– Ale ostrzegam. Adam pracuje teraz nad sernikiem. Bądźcie gotowi – zażartowała synowa.
– No panowie. Pojedliście, to teraz pomóżcie to wszystko zanieść do zmywarki – zaordynował po obiedzie Adam, a jego tata i brat karnie wstali i zabrali się do pracy.
Gdy zniknęli w kuchni, spojrzałam na moją synową.
– Dziękuję ci. I przepraszam. Źle ich wychowałam.