Moi dziadkowie w testamencie przepisali dla mnie swoje dwupokojowe mieszkanie w Krakowie. Przez kilka lat wynajmowałam je młodym i uczciwym studentom, dopóki nie zadzwoniła siostra mojego męża. Dotychczas nasi lokatorzy byli porządnymi ludźmi, czynsze przelewali nam na czas, dbali o mieszkanie, sami nawet dokonywali drobnych napraw. Sąsiedzi nigdy na nich nie skarżyli się, więc i my często robiliśmy co w naszej mocy, by żyło im się jak najlepiej. Regularnie inwestowaliśmy w mieszkanie, zainstalowaliśmy piekarnik i zmywarkę, kupowaliśmy żywe kwiaty doniczkowe, wszystko w porozumieniu z obecnymi domownikami.
Z moim mężem jesteśmy po ślubie od siedmiu lat. Jeszcze nie mamy dzieci, choć bardzo byśmy chcieli. Starsza siostra męża ma za to pełnoletniego już syna. Kiedyś zadzwoniła do mnie i powiedziała, że jej syn postanowił studiować w naszym mieście matematykę. Żal było żegnać naszych dotychczasowych lokatorów, ale nie mogłam jej odmówić, choć nie utrzymywałyśmy szczególnie bliskich relacji. Uważam, że młodym ludziom należy pomagać, kiedy chcą się rozwijać, więc zaproponowaliśmy z mężem bardzo niski czynsz i wszelką pomoc na miejscu.
Na pierwszy rzut oka Kacper wydawał się być grzecznym i ułożonym chłopakiem. Spotykaliśmy się jedynie przy okazji rodzinnych uroczystości, ale miałam o nim dobre zdanie. Od razu chciał zapłacić za pierwszy miesiąc, ale stanowczo zaprotestowałam, mówiąc, że pierwszy miesiąc ma za darmo w prezencie, a pieniądze może przeznaczyć na książki i niezbędne rzeczy na studia.
Od dawna zawsze na początku października wyjeżdżamy z mężem na wakacje do pobliskiej miejscowości, gdzie mamy domek letniskowy i małą działkę obok lasu. To taka nasza mała tradycja, więc miało nie być nas przez dwa tygodnie. Poprosiliśmy Kacpra, by w tym czasie wysłał nam stan liczników z mieszkania, tak byśmy mogli wyliczyć rachunki. Nie zrobił jednak tego, nie odbierał też naszych telefonów, więc uznaliśmy, że najpewniej w ferworze zajęć i nowych znajomości zapomniał o tym. Ta sytuacja powinna nam jednak dać już do myślenia.
W połowie naszego wyjazdu zadzwoniła wzburzona sąsiadka. Krzyczała do telefonu:
– Przyjdź szybko! Twój lokator urządził imprezę, muzyka gra już od kilku godzin. Nie chce otworzyć drzwi, będę musiała zadzwonić po policję, jeśli zabawa nie ucichnie!
Nie było wyjścia. Kacper nie odbierał naszych telefonów, więc musieliśmy skrócić urlop i od razu wsiąść do auta. Nie chciałam, by siostrzeniec mojego męża miał kłopoty z policją.
Dotarliśmy szybko, długo pukaliśmy, po czym postanowiłam otworzyć drzwi moim kluczem. Mieszkanie było w opłakanym stanie. Tapeta była zdarta, panele całe porysowane, a w salonie wszędzie leżały butelki po alkoholu. Chcieliśmy z mężem zakończyć tę imprezę, ale Kacper wypił na tyle dużo, że nie rozpoznawał nawet, kim jesteśmy, a reszta jego znajomych w ogóle nie zwracała na nas uwagi. Zadzwoniłam do siostry męża, żeby zajęła się synem, ale ona nie odbierała telefonu. Wtedy zdenerwowałam się do granic możliwości i zadzwoniłam na policję.
Przyjechali funkcjonariusze, Kacper stawiał się, więc zabrali go na komisariat.
A ja? Cóż… Stałam na środku mieszkania i głośno płakałam. Mieszkanie po dziadkach było w dramatycznym stanie. Musiałam zrobić nowy remont, wymienić sprzęt AGD, ponownie przykleić tapetę.
Nazajutrz do męża zadzwoniła jego siostra. Krzyczała na nas i oskarżała, że oczerniliśmy jej syna. Nie chciała nawet nas wysłuchać.
Wraz z mężem dokonaliśmy remontu i znów zaczęliśmy wynajmować mieszkanie, ale tym razem dokładnie sprawdzam, kogo wpuszczam pod swój dach.