Nie ma się czym chwalić, kiedy mężczyźnie zaczyna brakować sił witalnych i zamiast dawnego Don Juana zaczyna przypominać własnego dziadka. Dla niektórych facetów to tragedia! Jeśli w dodatku wcześniej byli królami życia i przebierali w kobietach, nagła zmiana sytuacji jest jak trzęsienie ziemi, po którym nie mogą się pozbierać.
Tak było z moim dobrym kolegą Michałem – sześćdziesięcioparoletnim kierowcą, który przeszedł na emeryturę i dopiero się przyzwyczaja do nowego trybu życia.
Michał od dziesięciu lat jest wdowcem
Mieszka sam w wygodnym M-3, jeździ niezłym autem i raczej niczego sobie nie odmawia. Nie należy do wyjątkowych przystojniaków, ale i tak ma powodzenie, bo kobiety doceniają niezależność finansową ewentualnego partnera, a Michał w dodatku nie ma dzieci, więc z nikim nie trzeba się niczym dzielić.
Dlatego lecą do niego jak do miodu i zawsze kręci się przy nim wianuszek pań gotowych zjeść z nim kolację i zostać na śniadaniu. Wydawałoby się, że dojrzałe panie są stateczne i nie takie skore do szaleństw, ale to nieprawda. Te znajome Michała są bardziej wyzwolone i bezpruderyjne niż niejedna nastolatka!
Michał był i jest dla mnie wyrocznią i autorytetem w sprawach damsko-męskich, bo muszę się przyznać do niewielkiego doświadczenia w tym temacie. Po rozwodzie miałem zaledwie jedną dłuższą przygodę i kilka przelotnych romansów, a to nie jest wiele na piętnaście lat samotnego życia.
Lubię kobiety, podobają mi się i chciałbym związać się z którąś na stałe, ale jestem ostrożny. Czasami myślę sobie, że wpuścić do domu babkę tak bez dłuższego zastanowienia i poznania jest dużą lekkomyślnością. Tym bardziej że nie jestem już młody i nie mam dużego temperamentu.
REKLAMA
Ta ostatnia przyczyna jest najważniejsza, dlatego kiedy poznałem Elżbietę, postanowiłem poprosić o radę Michała. Ela mi się podobała, była wesoła, temperamentna, wyraźnie dawała mi do zrozumienia, że miałaby ochotę na bliższą zażyłość i czasami mnie nawet wyraźnie prowokowała do śmielszego zachowania.
Umówiłem się z Michałem na rozmowę, wypiliśmy po lampce koniaku i kiedy mi się rozwiązał język, powiedziałem, że chciałbym być śmielszy, mieć większą fantazję erotyczną, no i przede wszystkim nie bać się, że w ostatecznym momencie zawiodę jako kochanek.
Mam się zwierzać takiej młodej lekarce?
– Co to za problem? – usłyszałem. – Kupisz niebieskie tabletki i będzie w porządku. Nie tylko ta Ela, ale żadna ci się nie oprze. I przekonasz się nareszcie, jak piękna może być miłość, bo wybacz, kolego, ale do tej pory byłeś raczej ofiarą niż zdobywcą. Czas to zmienić!
Oczywiście poradził mi, żebym zrobił podstawowe badania, EKG, ciśnienie, cukier, cholesterol i dopiero wtedy zdecydował się na wspomaganie. Ja jednak jakoś się wstydziłem iść do mojego lekarza pierwszego kontaktu i opowiadać o tych planach, tym bardziej że była to młodziutka i bardzo ładna dziewczyna, więc jak mógłbym się jej zwierzać ze swoich problemów z potencją?
Ustaliłem po prostu z Michałem, że da mi jedną czy dwie niebieskie pastylki na spróbowanie.
– No, właściwie czemu nie? – zgodził się. – Jesteś silny jak koń, na nic nie chorujesz, wchodzisz na schody bez zadyszki, czemu taki drobiazg miałby ci zaszkodzić? Niech będzie. W końcu od czego się ma kumpli?
Wszystko było zaplanowane i ustalone. Ela przyjęła zaproszenie na kolację i nawet sama zapytała, kto rano pójdzie po bułki, co było wyraźną wskazówką, że zakłada wspólną upojną noc.
Powiedziała także, że ogląda pewien program telewizyjny, gdzie radzą, co jeść podczas miłosnych kolacji, i że ona, kierując się tymi wskazówkami, przygotuje fantastyczne potrawy i zadba o nastrój. Ucieszyłem się, bo jednak dobrze wiedzieć, że nie wszystko zależy od mężczyzny.
Nadszedł wreszcie ten wieczór. Było dobre wino, kwiaty w wazonie, świece. Niebieską tabletkę połknąłem zgodnie z instrukcją Michała: nie za późno i nie za wcześnie. Nie przewidziałem tylko, że Ela, nasłuchawszy się w telewizji o afrodyzjakach, kupi i przyrządzi owoce morza, których ja organicznie nie cierpię.
Posadziła mnie tuż przy półmisku z ostrygami
Gdybym wiedział, zrobiłbym wszystko, żeby ją powstrzymać przed kulinarnymi eksperymentami, ale nie wiedziałem, bo wszystko przygotowywała w domu i przywiozła do mnie gotowe do podania.
Były małże i ostrygi. Podane wykwintnie, z gustem, w pięknych naczyniach. Powinienem się zachwycić, ale kiedy tylko pojawiłem się w saloniku, uderzył mnie ten straszny dla mnie zapach, którego nie potrafię określić inaczej jak mdlący i duszący.
Powinienem od razu zaprotestować i zapowiedzieć, że ja nie będę tego jadł, ale Ela była taka z siebie dumna, tak się starała i na pewno wykosztowała, że zamilkłem i tylko się głupio uśmiechałem na znak, że niby jestem zachwycony.
Zacząłem się modlić, żeby nie zwymiotować, żeby wytrzymać i nie zrobić z siebie ostatniego ćwoka i prostaka. Pomyślałem, że jeśli się znieczulę alkoholem, to jakoś wytrzymam, więc jeden po drugim wypiłem dwa kieliszki wina również przyniesionego przez Elę.
Było białe i bardzo wytrawne, czyli akurat takie, jakiego nie cierpię. Trudno, kiedy Ela wyszła po coś do kuchni, wypiłem szybko jeszcze jeden kieliszek, a potem kolejny, myśląc, że tak powstrzymam zbliżającą się nieuchronnie katastrofę.
Niestety, nie powstrzymałem, choć i tak byłem bardzo dzielny, bo załatwiła mnie dopiero trzecia ostryga. Świat zawirował, czynności życiowe nagle ustały, a potem wróciły ze wzmożoną siłą. Do tego chyba zaczęła działać niebieska pastylka, ale dziwnie, bo nie na to, na co trzeba, tylko na serce, które zaczęło walić nierówno i mocno.
Ja umierałem, a ona się obraziła
Do chwili, kiedy próbowałem się podnieść z krzesła, żeby lecieć do łazienki, wszystko pamiętam, dopiero potem – ciemność i pustka!
Ela najpierw próbowała mnie sama ratować, pogotowie wezwała dopiero wtedy, gdy przestałem się trząść i zastygłem jak nieboszczyk. Zabrali mnie do szpitala, gdzie spędziłem cały następny dzień. Chyba najgorszy w moim życiu!
Lekarze twierdzili, że było ze mną naprawdę kiepsko i że złożyło się na to parę przyczyn: upojenie alkoholowe, nietolerancja pokarmowa na owoce morza, no i tabletka, która miała mnie zaprowadzić do raju – i o mało nie zaprowadziła, tylko że w sensie dosłownym.
Elżbieta nie wykazała zrozumienia, choć nie o wszystkim jej powiedziałem. Poczuła się obrażona, upokorzona i ośmieszona, więc nie chciała ze mną gadać, kiedy próbowałem ja przepraszać.
Muszę szczerze przyznać, że aż tak bardzo się do tych przeprosin nie przykładałem, bo stało się coś dziwnego: kiedy tak siedziałem za stołem z wirem w głowie i burzą w żołądku, Ela nagle przestała mi się podobać.
Nie wiem, ile musiałbym połknąć tych tabletek, żeby wykrzesać z siebie jakiś entuzjazm do seksu z nią. Pragnąłem tylko, żeby zniknęła z mojego domu, żebym mógł doczołgać się do łazienki i zapomnieć o całym świecie, w którym jest ona, ostrygi, małże, krewetki i bardzo wytrawne wino.
Może gdyby jeszcze mnie tak nie namawiała do jedzenia, gdyby mi nie podsuwała tych talerzy i nie opowiadała, ile cynku i selenu mają te paskudztwa i jak mi się to przyda w miłości… Może wtedy patrzyłbym na nią inaczej, ale od tamtej pory, ilekroć o niej pomyślę, robi mi się niedobrze. Wiem, że jest miłą i wesołą kobietą, ale nie dla mnie.
Michał mnie namawia, żebym jeszcze raz spróbował, tylko z inną babką i na swoich warunkach, ale nie mam odwagi. A jeśli znowu się nie uda? Kobiety są nieprzewidywalne i wymagające, chciałyby mieć ognistego kochanka i romantycznego trubadura w jednym. I najlepiej jeszcze, żeby ten ktoś miał wysoką emeryturę!
Michał twierdzi, że z tymi oczekiwaniami można sobie poradzić, bo każda kobieta wcześniej czy później obniża poprzeczkę, ale od wcześniej do później droga bywa daleka i można nie dać rady jej przejść. Cały czas się więc zastanawiam, czy w ogóle warto ryzykować.