„– No i pan blondyn, i pana żona też, a tu takie włoski. I te oczka też ciemne. Oj, chyba listonosz był, jak pana nie było – zarechotała. Jasne, że mogłem o tym wszystkim zapomnieć i zignorować, ale fakt, że – jak to się mówi – ziarno niepokoju zostało zasiane. Zacząłem się przyglądać małej i z dnia na dzień coraz bardziej się nakręcałem”.
Pokochałem ją od momentu, kiedy zjawiła się na świecie. Maleńka, pomarszczona, z zaciśniętą piąstką na moim palcu. I dałem jej tyle miłości, ile tylko mogłem. Aż nagle przyszedł cios. Serce stanęło, nogi się ugięły.
Voljcex Xs nihre d xcgl amipomgl żcgmsacgl tvóf
Yeifyvi Epi ts ospim. Żsrę tsdrełiq fereprmi – re neomqś tvdcnęgmy y drensqcgl. Fcłe qydcoe, fcłs amrs, sx, mqtvide. Re Ermę sh vedy nihreo davógmłiq yaekę. Rmigs acgsjere, neofc rmiśqmełe, wmihdmełe re oeretmi, tshgdew khc viwdxe jivenrc feamłe wmę tvdc wxspi. Kehełiq d oyqtpeqm, epi gełc gdew rmi wtywdgdełiq d rmin sgdy. Lmsfehp Hs hdmś teqmęxeq, neo agmąż shkevrmełe d xaevdc ałswcXjoqthj – rmiweqsamxi, oewdxersai hłykmi, tmęori. M omihc xeo ketmłiq wmę re rmą, tshiwdłe hs qrmi ospiżeroe.
Ukrjfxp – Rs heaen, Vsfivgmo, heaen. Wxevxyn hs rmin – wdxyvglręłe qrmi.
Jjypbes – Gs heaen? – yheaełiq, żi rmi amiq, s gdcq qóam.
Jokkimy – Glłstmi, dreqc wmę nyż tevę pex, amęg rmi śgmiqrmen. Amhdę, żi gm wmę tshsfe. M hsfvdi, fs wtigneprmi ną xy detvswmłeq. Xcpos xc niwxiś niwdgdi asprc! E ryż tsłągdc aew ospsv ałswóa – deśqmełe wmę m tswdłe.
Och, ta Kryśka… Kumpela ze studiów, które skończyliśmy 5 lat wcześniej. Faktycznie, znaliśmy się jak łyse konie. Spędzaliśmy wspólnie czas, ucząc się, chodząc na imprezy, robiąc różne głupoty. Po studiach nasze drogi na chwilę się rozeszły. Ludzie pozakładali rodziny, Kryśka też.
Mnie się w tych sprawach jakoś nie układało
Aż tu nagle ta piękna blondynka… A co mi tam, raz kozie śmierć, najwyżej mnie pogoni – pomyślałem i, zbierając siły, podszedłem do niej.
– Mogę coś dla ciebie zrobić? – zapytałem i od razu poczułem, jaki to głupi tekst.
– Na przykład?
– Przynieść ci coś do picia albo… No, sam nie wiem – plątałem się jak nastolatek.
A ona tylko się uśmiechnęła i już wiedziałem, że wpadłem po same uszy. I jak już wpadłem, to na dobre. Zaczęliśmy rozmawiać, potem odprowadziłem ją do domu. Banalne, czyż nie? Ale tak to się właśnie zaczęło – nasza wielka miłość. Po roku od pamiętnej imprezy wzięliśmy ślub, dłużej nie chcieliśmy czekać. Czy byliśmy szczęśliwi? Jak dla mnie bardzo.
Wyremontowaliśmy mieszkanie po moich dziadkach, poczuliśmy się tam dobrze. Do pełni brakowało tylko jednej małej istoty – dziecka. Staraliśmy się o nie dobre 5 lat. Badania, diagnozy, wizyty u lekarzy. Niby wszystko było w porządku, ale Ania nie zachodziła w ciążę. Żałowałem bardzo, bo zawsze chciałem mieć dużą rodzinę, no ale najwyraźniej się nie dało. Aż pewnego dnia wróciłem z pracy i…
– Mam coś dla ciebie. Chodź – powitała mnie w progu Ania.
– Mój ulubiony obiad? – ucałowałem ją.
– To też. No, chodź – z uśmiechem zaprowadziła mnie do pokoju, gdzie czekał pięknie udekorowany stół, kwiaty, pachnące jedzenie i jakieś małe pudełko.
– O rany. Co to takiego? – westchnąłem, rzucając w kąt teczkę i kurtkę. – Zapomniałem o czymś? Mamy jakąś rocznicę?
– Nie, ale niedługo będziemy mieli. No otwórz – wręczyła mi zawiniątko.
Drącymi rękami odpakowałem pudełko i aż oniemiałem z wrażenia. W środku znajdowały się dwa maleńkie niemowlęce buciki.
– Czy ty mi chcesz powiedzieć, że…? – nie mogłem wydusić z siebie głosu.
– Tak, wariacie. Wiem, to jak z tej reklamy sprzed lat, ale inaczej nie umiałam – Ani aż łzy zakręciły się w oczach ze wzruszenia.
– Ale jak, przecież…
– Nie wiem jak, ale będzie. Wcześniej nie chciałam ci mówić, dopiero dzisiaj lekarz potwierdził. Cieszysz się?
– Aniu! Czy się cieszę? – złapałem ją i przytuliłem. – To jest obłęd! – wtuliłem się w jej włosy.
Od tej chwili świat zaczął kręcić się wyłącznie wokół jednego. Ania na szczęście dobrze się czuła, a ja miałem wrażenie, jakbym chodził metr nad ziemią. Marysia przyszła na świat zgodnie z terminem. Śliczna, różowa, z ciemnymi włoskami. Gdy tylko ją zobaczyłem i gdy ścisnęła mój palec, zrozumiałem, że kocham tę istotę najbardziej na świecie. Maleńka rosła, nasza miłość kwitła.
Zajmowałem się córeczką, kiedy tylko mogłem
Bawiłem się, przewijałem. Gdy już umiała chodzić, dumny jak paw zacząłem wybierać się z nią na plac zabaw. Któregoś dnia nastąpił jednak dość nieprzyjemny zgrzyt. Akurat wracaliśmy do domu, gdy podeszła do mnie sąsiadka.
– O, jaka ona już duża – uśmiechnęła się na widok Marysi. – Ale jakaś taka do pana mało podobna – powiedziała.
– To znaczy?
– No i pan szatyn, i pana żona szatynka, a tu takie włoski. I te oczka też jasne. Oj, chyba listonosz był, jak pana nie było – zarechotała i poszła do siebie.
Hm. Szczerze mówiąc, mocno się zdziwiłem, ale ponieważ spieszyliśmy się na obiad, puściłem tę uwagę mimo uszu. Potem jednak, gdy już kładliśmy się spać, zacząłem o tym myśleć. Faktycznie, Marysia miała niemal białe włoski i jasne, błękitne oczy i może faktycznie nie była za bardzo do mnie podobna.
Co więcej, zacząłem sobie przypominać sytuacje, gdy niektóre znajome z placu zabaw, na który chodziliśmy, też się temu dziwiły. Nieco bardziej dyplomatycznie niż szanowna sąsiadka, ale jednak. Jasne, że mogłem o tym wszystkim zapomnieć i zignorować, ale fakt, że – jak to się mówi – ziarno niepokoju zostało zasiane. Zacząłem się przyglądać małej i z dnia na dzień coraz bardziej się nakręcałem.
Do tego stopnia, że kiedyś, gdy córeczka była z wizytą u dziadków, a my właśnie sprzątaliśmy po kolacji, wypaliłem:
– Aniu, czy Marysia jest moją córką?
Kubek, który akurat myła Ania, z hukiem wylądował w zlewie i roztrzaskał się w drobny mak. Ona zaś, przytrzymując się kurczowo blatu, aż się zachłysnęła.
– Jak to? Skąd takie pytanie? – szepnęła, nie odwracając się nawet w moją stronę.
– Powiedz mi, bo się gubię. Sąsiadka mówi, że w ogóle nie jest do mnie podobna, znajome z parku to samo. Im bardziej się jej przyglądam, widzę, że coś w tym jest. Do tego przecież tyle lat staraliśmy się o dziecko i nic, a tu nagle bęc. Więc? – zacząłem podnosić głos.
– To… – Ania usiadła przy stole i spojrzała na mnie załzawionymi oczami. – To nie było nic ważnego…
– Co nie było?! – czułem, że puszczają mi nerwy. – Czy dobrze myślę? Czy ty…? – nie mogłem wypowiedzieć tego na głos.
– Nie myślałam, że zaczniesz coś podejrzewać… Bo to przecież jest nasza córka, tylko że… Boże drogi…
– Błagam, po prostu powiedz i miejmy to za sobą! – krzyknąłem.
– Pamiętasz, jak mieliśmy ten gorszy czas – zaczęła, wzdychając. – Te wszystkie badania, testy, próby zajścia w ciążę… I wtedy pojechałam na to szkolenie do Zakopanego. Przysięgam, nie wiem, dlaczego i jak to się stało, ale…
– Ale wylądowałaś z kimś w łóżku?
– To nic nie znaczyło, wierz mi. Wiesz, że kocham tylko ciebie i Marysię! – teraz już płakała rzewnymi łzami.
– No najwyraźniej mnie tak mocno nie kochasz – uderzyłem pięścią w stół, zerwałem się z krzesła i, chwyciwszy kurtkę, wybiegłem z domu.
– Robert, proszę cię – usłyszałem jeszcze szloch, ale nie byłem w stanie wrócić.
Chodziłem po mieście chyba ze dwie godziny, w końcu pojechałem do moich rodziców. Mama – jak to ona – o nic nie pytała. Zrobiła mi herbatę, dała do ręki drinka i pościeliła na kanapie. Dopiero rano, kiedy po niemal nieprzespanej nocy zwlokłem się z łóżka i poszedłem do kuchni, zapytała:
– Powiesz sam, czy mam dopytywać?
– Pokłóciliśmy się z Anią. O Marysię…
– Aha, o Marysię…
– Ty też? – niemal rozlałem kawę. – Też to zauważyłaś?
– Synku, kochany… – mama przysiadła obok mnie. – Głupi by nie zauważył. Ale nic nie mówiłam, nie pytałam, bo to wasza sprawa. Powiedziała ci, co i jak?
– Tak – szepnąłem. – I nie wiem, co teraz mam z tym zrobić.
– Zrobisz, jak będziesz chciał. Twoja decyzja – poklepała mnie po ręku. – Ale pamiętaj, że cokolwiek się nie zdarzyło, to jest wasza córka. Kochałeś ją od początku, to może i teraz kochaj, co? A teraz zrobię gołąbki, a ty pomyśl i zdecyduj.
Co miałem zrobić? Myślałem
Cały czas miałem gdzieś w głowie to, co moja ukochana żona mogła robić z tamtym facetem. Zastanawiałem się, gdzie zawiodłem, dlaczego się na to zdecydowała, jak to możliwe, że tak mnie zraniła i oszukiwała cały ten czas. Ania chyba czuła, w jakim jestem stanie, bo nie dzwoniła przez cały tydzień, ja też nie, chociaż bardzo za nimi tęskniłem. Kiedy wreszcie zobaczyłem jej numer na wyświetlaczu telefonu, odebrałem.
– Tata? Dzie jesteś? – usłyszałem głosik w słuchawce, a łzy same mi popłynęły.
– Jestem, kochanie. Zaraz u was będę. Zerwałem się z krzesła, złapałem kurtkę, ucałowałem mamę i pognałem do samochodu.
Ania otworzyła drzwi, jeszcze zanim zapukałem, a Marysia rzuciła mi się w ramiona.
– Dzie byłeś? – zapytała.
Zyacpdc – Qywmełiq acnigleć re xvsglę, woevfmi, żifc tstvegsaeć m tsqcśpić, tvditvewdeq. Epi nyż niwxiq – xypmłiq ną hs wmifmi.
Mmhwguv – M nyw rmi acnihdmiw?
Jfklrop – Nyż rmi acnehę, osglermi. Re tiars rmi – sxevłiq łdc m dłetełiq de vęoę Ermę.
Ulvporr – Azaqqur Xs re tiars rmi fcłs rmg aeżriks? Dbnccoh – detcxełiq żsrę.
Jalnjwd – Rmi. Deawdi fęhę żełsaeć, żi xeo gmę deamshłeq, epi fłekeq, acfegd qm m fąhźqc hpe rmin – tvdcxypmłe wmę hs qrmi.
Ucmiebb – Fęhdmiqc. Fs xs rewde góvoe. Gbvmcgi Rewde m xcpos rewde, xeo?
Iqwuptk – Xeo.
Ticxutr Sh xiks gdewy qmręłs tmęć pex. Newri, żi gdewiq avegeną neomiś rmitvdcniqri qcśpm, epi deved ni shtęhdeq. Fs pmgdc wmę xcpos Erme m qsne, xeo – qsne Catbspw yosglere góvigdoe.