„Żona ode mnie uciekła, gdy teściowa zwyzywała ją od ulicznic. Rodzona matka prawie zniszczyła moją rodzinę”

„Chociaż nasza córka Martusia skończyła już pięć lat, matka nie wybaczyła mi jeszcze, że ożeniłem się z dziewczyną bez wykształcenia i bez pieniędzy, z byle jakiej rodziny. Matka zawsze uwielbiała zgrywać panią z towarzystwa przed sąsiadami, taką, co to z byle kim się nie zadaje, ale nie sądziłem, że może tak potraktować swoją własną synową”.

Gdy mój szef odwołał dwa ostatnie kursy, ucieszyłem się jak diabli. Bo to znaczyło, że mogłem być w domu cały dzień wcześniej. Tęskniłem za Olgą i Martusią jak zawsze, gdy musiałem wyjechać na dłużej. Nie lubiłem zostawiać moich dziewczyn samych w domu, ale cóż, taką mam pracę. Dobrze zarabiam, chociaż – jak to zwykła mawiać moja mama – zawód kuriera nie przynosi zaszczytu rodzinie. Według niej powinienem mieć szacowną posadkę za biurkiem, nosić drogie garnitury i mieć sztab asystentek. No a przede wszystkim powinienem był się ożenić z kimś z lepszego towarzystwa.

Takie już miała przekonania

Chociaż nasza córka Martusia, ukochana wnuczka mamy, skończyła już pięć lat, moja uparta rodzicielka nie wybaczyła mi jeszcze, że ożeniłem się z dziewczyną bez wykształcenia i bez pieniędzy, z byle jakiej rodziny. Zawsze pokpiwałem sobie z tych ciągot mamy do bycia kimś ważniejszym w hierarchii społecznej, ale ona już taka jest. Lubi zadzierać nosa, zwłaszcza po tym, jak przeprowadzili się z ojcem do domu w lepszej dzielnicy. No i uwielbia zgrywać panią z towarzystwa przed nowymi sąsiadami, taką, co to z byle kim się nie zadaje.

Wiedziałem, jak niechętnie przyznaje się do tego, że jej jedyny syn jest tylko kierowcą, a jeśli trzeba, to i paczki na piętra ludziom dźwiga. Ale ja cieszyłem się, że mogłem zarobić tyle, żeby utrzymać dom, żeby Olga nie musiała pracować i spokojnie wychowywała naszą córkę. Zresztą ona już dość się w życiu natyrała, niemal od małego dziecka w tym ich rodzinnym interesie… Ale o tym na szczęście wiem tylko ja, i tak powinno pozostać. Moi rodzice, a zwłaszcza matka, nigdy nie zaakceptowaliby pochodzenia Olgi, więc lepiej dla nas wszystkich, że nic nie wiedzieli o jej rodzinie.

Z drogi zadzwoniłem do żony, chciałem ją uprzedzić, że już za kilka godzin będę w domu, ale jej komórka była wyłączona. Uśmiechnąłem się pod nosem na to roztargnienie Oli – widocznie znowu zapomniała podłączyć telefon do ładowarki. Weekend pewnie spędza razem z Martą u moich rodziców, jak zwykle wtedy, kiedy byłem poza domem. A może nie zauważyła, że ma rozładowaną komórkę. Zmierzchało już, gdy odstawiłem wóz transportowy do garażu i pojechałem do rodziców. Martusia wybiegła mi naprzeciw do holu, podniosłem ją do góry, zakręciłem wkoło, uszczęśliwiony jej widokiem.

– Gdzie mamusia? – spytałem małą.

Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, pojawiła się moja mama. Jedno spojrzenie na jej niezadowoloną, nadętą twarz wystarczyło, bym pojął, że coś nie jest w porządku.

– Stało się coś? – spytałem czujnie. – Gdzie jest Olga?

– A skąd ja mam wiedzieć? – parsknęła mama ze złością. – Czy ja jestem jej stróżem?

– No przecież miały u was być przez cały weekend, obie… Wyszła gdzieś? Chyba powiedziała gdzie?

– Może poszła szukać pracy – odparła mama, patrząc na mnie niepewnie. – A poza tym, czy ona mi się spowiada? I w ogóle nie mam czasu jeszcze i jej pilnować, cały dom jest na mojej głowie…

– Zaraz, mamo – przerwałem jej i dopiero teraz porządnie się zaniepokoiłem. – Jak to: poszła szukać pracy, jakiej pracy?

Popatrzyłem pytająco na ojca, który w tym momencie wszedł do holu.

– Co się tutaj stało, do cholery, znowu żeście jej nagadali?

Byłem pewien, że to ich sprawka

Mama już się nie odezwała, wzruszyła tylko ramionami, mrucząc coś pod nosem, i wyszła. A ojciec zaczął niejasno tłumaczyć, że rzeczywiście, trochę się rano posprzeczali, bo mama wspomniała, że Marta już jest dużą dziewczynką, więc Olga wreszcie powinna znaleźć sobie jakieś sensowne zajęcie. Mogłem sobie wyobrazić, jak to wyglądało, wiedziałem, jak mama potrafi się czepiać, kiedy już coś sobie ubzdura! A że nigdy nie lubiła mojej żony, uważała ją za człowieka niższej kategorii, bo nie była kimś z dobrego towarzystwa, więc pewnie nieźle jej dowaliła. A tyle razy przecież prosiłem matkę, żeby się nie wtrącała do nas, że to jest tylko i wyłącznie nasza sprawa, kto w mojej rodzinie pracuje.

Nie korzystaliśmy przecież z finansowej pomocy rodziców, dawaliśmy sobie radę, więc mama nie powinna się wtrącać. I właśnie to zamierzałem jej wreszcie wygarnąć. Najpierw jednak musiałem znaleźć Olgę. Jej komórka wciąż była wyłączona, zaczynałem się martwić nie na żarty. Postanowiłem pojechać do naszego mieszkania, może biedna siedziała tam wtulona w kąt kanapy, po ciemku, popłakując. Tak zawsze robiła, gdy ktoś ją zranił, gdy było jej źle. Niestety, nasz dom był pusty. A dochodziła już dziesiąta wieczorem!

„Gdzie ona się podziewała przez cały dzień?! Mama mówiła, że wyszła od nich przed południem – zamartwiałem się. – I dlaczego miała wciąż wyłączoną komórkę?”.

Czułem, jak z nerwów zaschło mi w gardle, musiałem napić się wody. Otwierając lodówkę, dostrzegłem na jej blacie złożoną na pół kartkę, z wypisanym swoim imieniem. Rozprostowałem ją, zacząłem czytać i nogi się pode mną ugięły. Moja żona pisała, że bardzo kocha mnie i Martusię, ale tak będzie lepiej dla nas wszystkich… I więcej nic ani słowa wyjaśnienia, tylko te trzy kropki. Co to miało znaczyć, co ona chciała mi dać do zrozumienia? Nalałem sobie pełną szklankę zimniej wody, wypiłem jednym haustem.

To mnie trochę otrzeźwiło

Natychmiast musiałem zacząć szukać mojej żony, bo przeczucie mi mówiło, że stało się coś złego. Nie wiedziałem, od czego zacząć, ale na myśl przyszła mi jej przyjaciółka, z którą były bardzo zżyte.

– Szukam Olgi – zadzwoniłem do Jolki. – Jest może u ciebie?

– Nie ma – odparła szybko i dodała: – I nie wiem gdzie jest.

Nie podobała mi się ta odpowiedź. Chciałem jeszcze z nią pogadać, wyciągnąć coś więcej, ale Jola oznajmiła zdenerwowanym tonem, że ma gości i musi do nich wracać. Zadzwoniłem więc jeszcze w kilka miejsc, do naszych wspólnych znajomych, lecz nikt nic nie wiedział o mojej żonie. Z rodziną Olgi nie miałem kontaktu, więc nawet nie mogłem do nikogo z nich zadzwonić. I na tym moje możliwości się skończyły, nie wiedziałem, co mam robić dalej, gdzie jej szukać. Przyszło mi do głowy, że może jednak w tym czasie wróciła do domu rodziców, do naszej córeczki, jednak telefon do ojca rozwiał moje złudzenia. Mimo wszystko wydawało mi się, że to moi rodzice mają coś wspólnego ze zniknięciem Olgi. Postanowiłem nie odpuszczać, wypytać ich dokładnie jeszcze tego wieczoru.

 A czy to nasza wina, że ożeniłeś się z taką dziewczyną? – zaatakowała mnie matka, gdy tylko zadałem jej pierwsze pytanie. – Z najgorszych nizin społecznych i…

– Mamo, co ty mówisz? – przerwałem jej. – Co to znaczy z „taką”?

– Już ty dobrze wiesz – matka patrzyła na mnie z gniewem. – Ukrywałeś to przed nami, ale wszystko się wydało – pociągnęła nosem, w jej oczach pojawiły się łzy. – Żebym ja się takich rzeczy musiała o niej dowiadywać od obcych ludzi!

To była paranoja. I ktoś tu zwariował – albo ja, albo moja matka.

– O czym ty, mamo, mówisz? Wytłumacz mi wreszcie – poprosiłem, starając się zachować spokój.

– Nasza sąsiadka o wszystkim mi opowiedziała – mama wytarła oczy wierzchem dłoni. – Że Olga pracowała na ulicy, w wesołym miasteczku, przed laty. Ona ją rozpoznała… Że ta dziewucha obsługiwała karuzelę i łapała tam klientów, jeszcze jak była nastolatką, że ona jest taka…

– Jak śmiesz! – gdyby to nie była moja matka, uderzyłbym ją za te słowa. – Jak śmiesz tak mówić o mojej żonie, o matce swojej wnuczki?

– No właśnie, należałoby jej zabrać prawa rodzicielskie, taka osoba nie może wychowywać twojego dziecka! – mama patrzyła na mnie oskarżycielsko. – Wszystko jej wreszcie dzisiaj wygarnęłam, no i dobrze, że sobie poszła, niech nie wraca…

Nie muszę rozumieć mojej matki

Już miałem powiedzieć, że nie wie, co mówi, i żeby się zamknęła, gdy nagle jakiś ruch na górze przyciągnął moje spojrzenie. Uniosłem głowę i zmartwiałem. U szczytu schodów wiodących na pięterko domu, przechylając się przez poręcz, stała Martusia. Patrzyła na nas rozszerzonymi ze strachu oczami. Gdy spostrzegła, że ją zobaczyliśmy, odwróciła się i pobiegła do swojego pokoju. Jednym susem skoczyłem na schody – nie mogłem tak zostawić swojego dziecka, nie po tych bzdurach, które usłyszało przed chwilą! Mała leżała na łóżku, cała schowana pod kołdrą. Przysiadłem przy niej, delikatnie odsunąłem brzeg pościeli. Płakała, wtulając się w poduszkę. Objąłem ją, zacząłem tulić, szepcząc ciepłe słowa pocieszenia. W pewnej chwili mała odwróciła się, spojrzała na mnie ze smutkiem.

– Tatuś, poszukasz mamusi? – spytała. – Powiesz jej, żeby wróciła?

– No pewnie, że poszukam, i na pewno ją znajdę! – przytuliłem córeczkę mocno do siebie. – Nic się nie martw, mamusia wróci do nas i znowu będziemy razem.

Aż mnie wpół zgięło, ona wszystko musiała słyszeć, o czym rozmawialiśmy przed chwilą. Dobrze choć, że tego do końca nie rozumiała.

 I ja nie chcę już być u babci – poskarżyła się jeszcze Marta. – Ona tak strasznie krzyczała, tak strasznie… I mamusia płakała.

Wiedziałem, że czekała mnie poważna rozmowa z matką. Ale najpierw musiałem odnaleźć żonę, ona była najważniejsza. Poczekałem, aż mała zaśnie, i zszedłem na dół. Matki już nie było w salonie, ale ojciec jeszcze siedział przy dogasającym kominku.

– Jak mogliście… – po prostu słów mi brakowało. – To, że rodzina Olgi od pokoleń jeździ z wesołym miasteczkiem, że mieszka w wozach, to wcale nie znaczy, że jest gorsza od nas!

 Przecież sam wiesz, synu, jaka jest matka – pokiwał głową ojciec. – Jak ta sąsiadka nagadała, że jej synowa jest… no wiesz, kim, to ona w taką furię wpadła, przestała panować nad sobą, no i nagadała dziewczynie. Musisz ją zrozumieć.

– Ja nic nie muszę – powiedziałem twardo. – To znaczy muszę tylko jedno – znaleźć Olgę.

Mimo późnej pory postanowiłem pojechać jeszcze do Joli, wypytać ją dokładniej. Nie wpuściła mnie jednak do mieszkania, tylko wyszła na klatkę schodową. Po dłuższej chwili, gdy przycisnąłem ją trochę, przyznała, że widziała się poprzedniego dnia z Olgą.

– Wiesz, że mój mąż jest radcą prawnym – powiedziała. – A Ola przyszła zapytać go o takie dziwne rzeczy… – popatrzyła na mnie niepewnie. – Kiedy można odebrać matce prawa rodzicielskie i kto to może zrobić.

Zacisnąłem zęby.

Boże, co moi rodzice narobili najlepszego!

– Jeżeli masz kontakt z Olgą, to powiedz, że jej szukam, i że Martusia okropnie płacze za nią – popatrzyłem na Jolę znacząco.

Ale ona nic nie odpowiedziała, kiwnęła tylko głową i wróciła do swojego mieszkania. Jeździłem jeszcze długo w noc po mieście, mając nadzieję, że zobaczę gdzieś Olgę. Nad ranem wróciłem do domu, żeby przespać się trochę. Postanowiłem, że najpóźniej koło południa pójdę na policję. Obudził mnie łomot do drzwi. Półprzytomny otworzyłem i zobaczyłem swojego ojca. Był tak wzburzony, że ledwie mógł mówić.

– Martusia zniknęła – trząsł się cały. – Nie ma jej nigdzie, szukaliśmy z matką, trzeba iść na policję – mówił rozdygotanym głosem.

W jednej chwili oprzytomniałem. Chwyciłem ojca za ramiona, potrzasnąłem nim mocno.

– Jak to zniknęła? – krzyknąłem. – Skąd, z waszego domu?

– No nie, po śniadaniu poszła do ogrodu lepić bałwana, miałem tam do niej później zejść – ojciec był okropnie przerażony, myślałem, że zaraz upadnie. – Tylko że nigdzie jej nie znalazłem, przeszukaliśmy z matką cały dom i ogród.

Zamilkł, otarł spoconą twarz i nagle popatrzył na mnie oskarżycielsko.

 To Olga musiała ją zabrać, porwała ją na pewno! – rzucił.

– Nie mów głupstw, tato! – przerwałem mu. – Trzeba dać znać na policję, niech jej szukają! – to mówiąc, sięgnąłem po telefon.

Ale zanim zadzwoniłem na policję, wybrałem numer Joli – coś mnie tknęło w ostatniej chwili.

– Słuchaj, jeżeli Olga skontaktuje się z tobą, to powiedz jej, że Marta zaginęła – powiedziałem bez żadnych wstępów. – Ja jadę na policję i…

– Sławek, co ty mówisz, jak to zaginęła?! – nagle usłyszałem w komórce łamiący się głos mojej żony. – Naprawdę jej nie ma?

A więc Ola była jednak u Jolki

Schroniła się tam przed moimi rodzicami, po tej awanturze, bała się ich…

 Zaraz po ciebie przyjadę, bądź gotowa – powiedziałem szybko. – Pojedziemy razem na policję.

Olga czekała na mnie już pod bramą kamienicy, widziałem ją z daleka. Gdy wysiadłem z samochodu, rzuciła mi się na szyję z płaczem.

– Żebyś ty słyszał, co twoja matka do mnie mówiła! – szlochała. – Przestraszyłam się, że zabiorą mi Martę, bo nie nadaję się na matkę, nazwała mnie latawicą, córką karuzelnika… A ciebie nie było, miałeś dopiero wrócić za dwa dni, nie wiedziałam, co mam robić… A potem pomyślałam, że może będzie lepiej, jeśli odejdę, bo może ty żałujesz, tak twoja mama mówiła…

– Cicho, no cicho już, jest dobrze, przynajmniej ty nie opowiadaj takich głupot – przygarnąłem ją mocno do siebie, chciałem, żeby poczuła się bezpieczna. – Teraz musimy poszukać Martusi. To najważniejsze. O mojej matce nie myśl.

Podjeżdżaliśmy już pod komisariat, gdy odezwała się moja komórka. To dzwonił ojciec. Jego głos drżał, tym razem z radości.

– Martusia się znalazła, przyprowadziła ją sąsiadka, spotkała ją na drugiej ulicy, kawał za naszym domem – powiedział. – Mała nic nie chce mówić, przyjeżdżajcie…

Ręce mi się trzęsły, ledwie mogłem je utrzymać na kierownicy. Musiałem na chwilę przystanąć, uspokoić się. To, co spadło na mnie przez ostatnie kilkanaście godzin, to było za wiele, nawet jak dla mnie!

– Najważniejsze, że ona się odnalazła – szepnęła Olga, przytulając się do mojego ramienia. – Ale dlaczego uciekła od dziadków?

Pomyślałem, że tak jak ona się przestraszyła. Słyszała wczorajszą rozmowę – te słowa nigdy nie powinny były paść w obecności dziecka. Uruchomiłem auto, chciałem już mieć obie przy sobie, żonę i córkę…

– Myszko, jak mogłaś wyjść przez furtkę, sama, na ulicę? – spytałem Martusię, gdy już się nią nacieszyliśmy oboje. – Przecież wiesz, że ci nie wolno samej wychodzić.

– Poszłam szukać mamusi – odpowiedziała. – Bo słyszałam, jak babcia mówiła, że ona pracuje na ulicy, ale tam jej nie było, a potem szukałam karuzeli, ale plac zabaw był zamknięty, więc poszłam szukać dalej – podniosła oczy na Olgę. – Możesz pracować, mamusiu, na ulicy, jak chcesz, tylko już nie znikaj tak – uśmiechnęła się nagle. – Ale jak znowu będziesz pracować na karuzeli, to weźmiesz mnie ze sobą?

– Na pewno cię wezmę, obiecuję – Olga popatrzyła na mnie i roześmiała się. – Nawet jeśli wcale nie będę na niej pracować.

I wtedy przyszło mi coś do głowy. Coś, co powinienem już dawno zrobić. Przykucnąłem przy córce, połaskotałem ją po policzku.

– Wiesz, mamusia to chyba raczej na karuzeli już nie będzie pracować, ale twój drugi dziadek ma taką karuzelę w wesołym miasteczku – powiedziałem, patrząc ponad głową małej na swoich rodziców przysłuchujących się rozmowie. – Kiedy dziadek przyjedzie tutaj z wesołym miasteczkiem, to pójdziemy tam we trójkę, i poznasz go wreszcie…

Usłyszałem, jak moja mama ze świstem wciągnęła powietrze i oburzona wyszła z pokoju. Lecz ojciec patrzył z uśmiechem aprobaty. A Olga przytuliła się do mnie.

– Dawno już to powinniśmy zrobić – powiedziałem do niej. – Gdyby Marta znała całą swoją rodzinę, swojego drugiego dziadka, nie musiałybyście teraz obie przechodzić przez ten koszmar. Kocham cię, moja ty córko karuzelnika…

-->