„Chodziłam w zniszczonych spodniach, w butach po córce, bo wszystkie pieniądze szły na dzieci. Wszystko robiłam dla nich”

Harowałam jak wół na dwóch etatach. Wakacje? Tylko na wsi i tylko po to, by nazbierać owoców i zrobić przetwory. A dzieci jeździły na obozy, hulaj dusza. Nasze potrzeby były zawsze na końcu, najważniejsze były dzieci. Ich dodatkowy angielski, włoski, kurs tańca czy treningi judo.

Przez wiele lat miałam problem ze słowem „nie”. Po prostu nie umiałam odmawiać, zwłaszcza gdy prosiły mnie o coś dzieci. Teraz uczę się zdrowego egoizmu. I jestem szczęśliwsza.

– Mamo, świetne buty! Pożyczysz mi? – córka złapała moje nowe zamszowe kozaczki z odkrytymi palcami, ostatni krzyk mody; już zaczynała je wkładać, pewna, że to pytanie było tylko czystą formalności, kiedy w miejscu osadził ją mój głos:

– Nie! – Słucham? – Elżbieta spojrzała na mnie ze zdumieniem. – Nie możesz ich sobie pożyczyć, bo ja je noszę – stwierdziłam.

– O rany, nie wiedziałam, że takie lubisz – strzeliła focha. Już mi się nie chciało jej odpowiadać, że inaczej bym ich nie kupowała. – Nie są za bardzo młodzieżowe dla ciebie? – padło kolejne pytanie.

– Nie – odparłam krótko.

Nic nie jest zbyt młodzieżowe dla kogoś, kto skończył właśnie pięćdziesiątkę. Uświadomiłam to sobie niedawno i tego właśnie się trzymam.

Kiedy zbliżały się moje pięćdziesiąte urodziny, przyznaję, byłam roztrzęsiona. Trudno przecież pogodzić się kobiecie z tym, że dla mężczyzn na ulicy zaczęła być niewidzialna. Jeszcze kiedy miałam czwórkę „przed”, jakoś było mi lżej, ale teraz miała ją zastąpić piątka, czyli zrobiło się z górki. Trudno sobie wyobrazić, że człowiek ma pół wieku na karku.

Jak to brzmi! Czułam, że zbliża się kryzys, depresja. Zaczęłam o tym rozmawiać ze swoją przyjaciółką, która pięćdziesiąt lat skończyła rok wcześniej. Zapytałam, czy nie chciałaby mieć znowu trzydziestu lat. A ona powiedziała:

– Po co? Żeby znowu zastanawiać się, czy dam radę spłacić kredyt? Jej słowa uderzyły mnie jak obuchem w głowę. No bo faktycznie… Człowiek kiedy był młodszy, przez cały czas szarpał się z pieniędzmi i brakiem czasu. Pamiętam, gdy pobieraliśmy się z Krzyśkiem, mieliśmy tylko kawalerkę, a to i tak było dużo, bo wiele naszych znajomych małżeństw nie miało nawet tego. Ciułaliśmy jednak grosz do grosza, aby kupić sobie większe mieszkanie. Nie w głowie mi były wtedy takie luksusy jak dwa samochody. Ledwie starczyło nam na jeden – wieloletnie uno, które psuło się w najmniej spodziewanych momentach.

No ale mąż jeździł do pracy autem, a ja tramwajem. Kiedy urodziły się dzieci i trzeba je było odwozić do szkoły albo do przedszkola, Krzysiek oddał mi samochód, natomiast sam przesiadł się do tramwaju.

Pamiętam wieczory spędzane przy kuchennym stole na podliczaniu, czy na pewno nam wystarczy do pierwszego, kiedy spłacimy już raty kredytu, opłacimy zajęcia dodatkowe dzieciom i zrobimy opłaty.

Nasze potrzeby były zawsze na końcu, najważniejsze były dzieci. Ich dodatkowy angielski, włoski, kurs tańca czy treningi judo. Uważaliśmy, że Ela i Radek powinni się rozwijać, ciągle nam się wydawało, że przegapimy jakiś ich talent. Wszystko im podporządkowaliśmy. Pamiętam, że kiedyś zabrakło mi pieniędzy na opłacenie Radkowi obozu deskorolkowego, o którym marzył. Popłakałam się, że jestem złą matką, po czym znalazłam dodatkową pracę.

Harowałam jak wół przez kilka tygodni na dwóch etatach, żeby im obojgu zapewnić świetne wakacje. No i jechali na nie, a ja – wyczerpana – brałam kolejną pracę, żeby z kolei zarobić na podręczniki, bo przecież lada moment zaczynał się nowy rok szkolny.

Wypoczynek… Jaki wypoczynek?

Latami nigdzie z mężem nie wyjeżdżaliśmy na urlop. Co najwyżej na działkę do moich rodziców, gdzie mogliśmy sobie za darmo narwać owoców. Potem wekowałam, zarywając noce, żeby mieć przetwory na zimę. Strefa okazji i inspiracji:

Byłam wiecznie niewyspana i zmęczona. A i w pracy nie było lekko. Zatrudniłam się w urzędzie, chociaż jestem z wykształcenia tłumaczem języka włoskiego. Ale chodziło o to, aby mieć pewną pracę na państwowej posadzie. No i żeby nie zostawać po godzinach, kiedy dzieci były małe. Zabawne, ale z tego, jak wiele poświęciłam dla swoich dzieci, zdałam sobie sprawę dopiero wtedy, gdy koleżanka zaproponowała mi wspólne jeżdżenie na rowerze w weekendy.

Wtedy dotarło do mnie, że przecież ja nie mam ani swojego roweru, ani nawet porządnych butów sportowych, bo donaszałam stare adidasy po Eli. Kiedy dzieci skończyły studia i wyprowadziły się, nagle w domu zapanowała cisza.

Wstawałam rano i nie musiałam na biegu robić wszystkim śniadania ani walczyć o to, żeby skorzystać z łazienki. Oczywiście w tej kolejce zawsze byłam ostatnia. Teraz spokojnie mogłam nie tylko wziąć prysznic, ale nawet się umalować. Dlatego zaczęłam to robić. Przez całe życie ledwie tuszowałam rzęsy, a teraz codziennie robiłam sobie lekki makijaż. Początkowo nawet nie wiedziałam, jak powinnam się malować, ale od czego jest internet.

– O, świetnie wyglądasz – usłyszałam pewnego dnia od swojego syna. Ha! Zauważył zmianę! Zaczęłam się także inaczej ubierać. Bardziej swobodnie. Nie tylko dlatego, że bluzy czy małe kurteczki są znacznie wygodniejsze od żakietów, ale ponieważ zrozumiałam, że lepiej się w nich czuję.

Zawsze byłam drobna i szczupła

Zaczęłam mieć także więcej pieniędzy, które mogłam teraz wydać na siebie. Oczywiście dzieci najchętniej nadal zaciągałyby u nas bezzwrotne pożyczki, ale w pewnym momencie powiedziałam: stop! Oboje mają całkiem niezłą pracę i dwie ręce do roboty. Ja kiedyś harowałam na dwóch etatach, aby im było dobrze, to teraz oni mogą sami zatroszczyć się o swoje finanse. A ja o swoje. Z dniem, kiedy spłaciliśmy z mężem ostatnią ratę kredytu za mieszkanie, poczułam, jak ogromny kamień spada mi z serca. Wolność!

„Może teraz wreszcie gdzieś wyjadę na wakacje?” – pomyślałam; zawsze przecież marzyłam o Włoszech. Bardzo chciałam pojechać tam z mężem, jednak Krzysiek stanowczo odmówił. No cóż, on jakiś czas temu zaparkował przed telewizorem i zamierzał tam pozostać. – Ale ty jedź, spoko – rzucił.

Chyba był pewien, że odpuszczę, ale się pomylił. Pojechałam, chociaż przyznaję – nie było lekko. Po raz pierwszy byłam sama za granicą, oczywiście z wycieczką, ale jednak. Tymczasem poznałam świetną babkę, Ewelinę, która po śmieci męża zamiast zamknąć się w czterech ścianach rozpaczy, postanowiła podróżować. Przypadłyśmy sobie do gustu i po powrocie do Polski umówiłyśmy się na kolejny wyjazd jesienią. Zawsze myślałam, że przyjaźnie to się nawiązuje w szkole, a później już nie. Na szczęście okazało się to nieprawdą – z Eweliną rozumiałam się świetnie i wiele się od niej nauczyłam. Choćby tego, jak mówić dzieciom: nie!

– Kocham swoich synów, ale nie mogą mi wejść na głowę. Wiem, że najchętniej sprzedaliby moje większe mieszkanie, kupili mi kawalerkę, a resztę pieniędzy wzięli sobie na swoje „inwestycje”, ale na pewno się na to nie zgodzę – opowiadała mi. Od niej nauczyłam się żyć na luzie. – Dokąd się śpieszysz? – pytała mnie, kiedy umówiłyśmy się na kawę, a ja już po kwadransie zaczynałam nerwowo patrzeć na zegarek.

– No… Krzysiek zaraz wróci z pracy.

– I co z tego? Obiad sobie potrafi odgrzać, nie? A twoje dzieci mieszkają osobno i same sobie gotują obiady – przypominała mi. Miała rację.

Mogłam na luzie pić kawę i planować kolejną wyprawę. To z Eweliną kupiłam sobie pierwsze bardziej młodzieżowe ubranie. Ona z premedytacją nosiła dżinsy, chociaż nie miała idealnej figury.

– Gdybym miała takie szczupłe biodra jak ty, to biegałabym tylko w najmodniejszych obcisłych dżinsach, i to jeszcze takich z dziurami na kolanach. Widziałaś, co noszą Włoszki? To prawda. One z gracją podążają za modą. Obdarte dżinsy wkładają do marynarki od Armaniego i wyglądają jak milion dolarów. „Co stoi na przeszkodzie, abym i jak tak wyglądała?” – pomyślałam. Następnego dnia kupiłam sobie świetne dżinsy rurki. Szefowa – wielbicielka klasycznej i nudnej elegancji – zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem, ale nic nie powiedziała.

A ja ośmielona komplementami kolegów poszłam kupić sobie modne botki na obcasie. Te, które potem chciała mi zabrać córka, przyzwyczajona do tego, że jeśli tylko mam jakąś rzecz, która jej się podoba, to jej od razu oddaję. Ale nie tym razem, moja droga. O, nie.

-->