Miałam z mamą umówione, że przyjedziemy z mężem i synem na działkę, aby jej pomóc zasadzić warzywa. Bez męskiej pomocy ciężko byłoby nam dać sobie radę. Po wielu namowach udało mi się przekonać męża, żeby pojechał pomóc.
W końcu wszystkie warzywa od mamy do nas trafiają, a nasz syn będzie jeść wszystko ekologiczne i nie będziemy musieli za to płacić. Z trudem się zgodził. Kupiłam mu wędki jako znak wdzięczności. Następnego dnia rano miał wolne, więc mógł iść na ryby, odpocząć i połowić. To dla niego ulubiony sposób na relaks.
Rano wstał wcześniej niż my i poszedł do łazienki. Gdy wyszedł, wrócił do łóżka. Dziwiło mnie, że znowu się położył. Zapytałam go, czy coś się stało. Zakaszlał kilka razy i powiedział, że boli go gardło i czuje się słaby. Dodał, że teraz zmierzy temperaturę, bo czuje się źle.
Wyjął termometr, a na nim 38,5 stopnia. Przez osiem lat małżeństwa nigdy tak nie gorączkował. Natychmiast zadzwoniłam do mamy i powiedziałam, że mąż ma gorączkę. Zasypała mnie pytaniami: ile ma, jakie są objawy, czy my też tak się czujemy, kazała mi trzymać syna z daleka, bo może to jakiś wirus.
Ale mama i tak pojechała na działkę, bo nie mogła przełożyć sadzenia na następny tydzień. Zaproponowałam mężowi pójście do lekarza – skoro tak źle się czuje. Odmówił. Kaszląc, mówił, że nie będzie mógł długo leżeć, bo w poniedziałek musi iść do pracy, ma tam pełno rzeczy do zrobienia.
Zacząłem gotować dla niego rosół, wyjęłam malinowe soki. Zmierzyliśmy jeszcze raz i miał 37,7. Na wszelki wypadek zdecydowałam się zmierzyć temperaturę synowi, a on mnie pyta: „Mamo, czy nie trzeba dmuchać na termometr przed jego użyciem?”.
Wtedy zorientowałam się, że mąż udawał chorego, żeby nie iść na działkę. Będę mu to jeszcze długo przypominała, żartując – czy nie chce zdmuchnąć na termometr ciepłym powietrzem?