Miesiąc po urodzeniu Julki moja szwagierka zafundowała mi przygodę życia. Siostra Pawła wyprawiała imprezę urodzinową u siebie w mieszkaniu i zaprosiła najbliższą rodzinę. Od początku próbowałam się wykręcić od pójścia tam, ale mąż się uparł, że nie wyobraża sobie nie świętować z Kasią jej urodzin.
Wiedziałam, że jak zwykle nie skończy się to dobrze, ale takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. W dniu przyjęcia nasza córeczka była bardzo marudna, cały dzień płakała, więc postanowiłam zostać z nią w domu, a Paweł sam poszedł do siostry. Kiedy mała w końcu zasnęła, była już 21, a ja padłam razem z nią, obie byłyśmy wykończone tym dniem.
Przebudziłam się po 23 i zerknęłam na telefon, czy może mój mąż się nie odzywał, z przerażeniem odkryłam 15 nieodebranych połączeń – wszystkie od szwagierki. Miałam w głowie najgorsze scenariusze, upewniłam się, że Julcia śpi i wyszłam do salonu, żeby oddzwonić.
Kaśka odebrała po pierwszym sygnale i od razu zaczęła krzyczeć do telefonu, ale nie rozumiałam ani słowa… Wyłapywałam tylko pojedyncze zwroty: „Musisz coś zrobić”, „zabrali go”, „stoimy pod komisariatem”.
Nie wiedziałam jak bardzo sytuacja była poważna, ale nie sądziłam, by była na tyle bezczelna, żeby niepotrzebnie denerwować mnie o tak późnej porze. Nie miałam z kim zostawić Julki, więc ubrałam ją i zabrałam ze sobą do samochodu. Na szczęście w naszym mieście jest tylko jeden komisariat, więc wiedziałam dokąd mam się udać.
Na miejscu zastałam szwagierkę z jej mężem, którzy usiłowali wejść do środka, ale policjanci nie chcieli ich wpuścić. Kiedy podeszłam, z dzieckiem na rękach, Kaśka spojrzała na mnie jak na zbawienie. Opowiedziała mi co się stało i oczekiwała, że naprawię cały bałagan. Niestety, tym razem nie mogłam nic zrobić.
Dowiedziałam się, że ich impreza nieznacznie się przeciągnęła i zakłócali panującą ciszę nocną. Po interwencji sąsiadki, która nie przyniosła skutku, do drzwi zapukała policja. Kaśka była już pod wpływem alkoholu i jak zawsze narobiła kłopotów. Ustawiła się do bójki z policjantami i krzyczała, że są jej urodziny i ma prawo słuchać muzyki tak głośno jak chce.
I wtedy wkroczył mój mąż, wielki obrońca młodszej siostrzyczki. Nie pozwolił im jej uciszać ani wręczyć mandatu, zwyzywał funkcjonariuszy od najgorszych, utrudniał im czynności i stawiał czynny opór.
Kaśce się upiekło, a jego zabrali na komisariat. Dopiero co wywieźli go na izbę wytrzeźwień do sąsiedniego miasta i będę miałam go odebrać następnego ranka. Nawet nie miałam siły na dyskusje z policją, ale byłam wściekła na szwagierkę, po raz kolejny wpakowała Pawła w kłopoty i naraziła nas na wstyd i wysokie koszty za „hotel” dla męża.
Wiedziałam, że więcej nic nie załatwię, więc pożegnałam się ze szwagierką, włożyłam Julkę do nosidełka w aucie i pojechałam do domu. Ułożyłam córkę w łóżeczku, a sama zrobiłam sobie herbatę i usiłowałam się uspokoić. Wtedy znowu zadzwoniła Kaśka, musiała wytrzeźwieć, bo wreszcie rozumiałam co mówi.
Twierdziła, że to będzie dla Pawła lekcja i na pewno więcej tak nie postąpi. Powiedziałam jej, że porozmawiamy jutro i się rozłączyłam. Ona jednak jest bezczelna! Przecież to zawsze ona pakowała go w kłopoty, to nie on powinien wyciągać lekcje z tej nocy, ale ona! No cóż, ona pewnie nigdy się nie zmieni i zawsze ktoś będzie musiał stawać w jej obronie. Szkoda, że jej mąż nie może podejmować tego ryzyka, tylko wiecznie Pawłowi się obrywa za jej głupotę.