Kiedy dostałem dom w prezencie, moja mama nagle przypomniała sobie, że jestem jej synem

Urodziłem się w niepełnej rodzinie. Kiedy miałem zaledwie 2 lata, ojciec opuścił nas. Nie wiem dlaczego, ale mama zawsze bardziej kochała moją starszą siostrę – dawała jej wszystko, a mnie tylko karciła. Tak było przez całe moje dzieciństwo i lata szkolne. Marzyłem o tym, kiedy wreszcie skończę szkołę, pójdę na studia i wyjadę do miasta. Żeby osiągnąć swój cel, ciężko pracowałem nawet w nocy, a moje wysiłki nie poszły na marne. Dostałem się na uczelnię bez problemów. Wtedy matka nawet nie zainteresowała się, na co się dostałem, gdzie jest mój akademik, po prostu westchnęła: „Wreszcie poszedłeś po rozum do głowy, koniec życia na mój koszt!”

Po powrocie na wieś po pierwszym roku studiów zrozumiałem, że nikt tam na mnie nie czekał, więc, spotkawszy się z kilkoma przyjaciółmi, znów wyjechałem do akademika. 5 lat minęło niepostrzeżenie. Dzwoniłem do matki, składając jej życzenia urodzinowe i noworoczne, ale zamiast podziękowań, zawsze wypytywała mnie, czy nie mam jakichś dochodów, żeby jej i siostrze pomóc. Wtedy nie miałem żadnych, poza podwyższonym stypendium, a w mieście szybko pieniądze znikały i nie mogłem nic przelać rodzinie, za co byli bardzo obrażeni.

Gdy zacząłem pracować, mama znowu zaczęła „zarzucać wędkę” z pytaniem o moje zasoby finansowe. Wysyłałem im niewielkie przelewy, ale niezbyt często. Wynajem mieszkania pochłaniał znaczną sumę z mojej pensji, ale rodzina wymyśliła sobie, że po prostu nie chcę z nimi rozmawiać, i po 4 latach rzeczywiście straciłem zainteresowanie nimi. Nigdy nie interesowali się, czy mam wystarczająco pieniędzy na najbardziej podstawowe rzeczy. Stereotyp „mieszka w mieście – to znaczy jest bogaty” robił swoje.

Siostra wyszła za mąż za sąsiada z naszej wsi, urodziła dwójkę dzieci, rozwiodła się, znowu wyszła za mąż, znowu urodziła i znowu rozwiodła się. Prawdopodobnie mężczyźni nie mogli z nią wytrzymać, a znając jej kłótliwy charakter, nie byłem tym zaskoczony. List od notariusza spadł na mnie jak grom z jasnego nieba. Odwiedziwszy kancelarię, dowiedziałem się, że mój dziadek, ojciec mojego ojca, postanowił zostawić mi po swojej śmierci swój dom na przedmieściach. Nie wiem, czym tak u niego zapunktowałem, bo bezpośrednim spadkobiercą był mój ojciec, którego zupełnie nie pamiętałem i nigdy bym go nie rozpoznał. Prawdopodobnie to on powiedział o moim spadku mojej matce.

Zobaczywszy na telefonie numer matki, byłem zdziwiony. To był jej pierwszy telefon do mnie, jednak zaskoczenie szybko minęło, gdy usłyszałem, że moja siostra potrzebuje pomocy z mieszkaniem. Mama chciała, żebym sprzedał dom i przekazał pieniądze siostrze na zakup mieszkania. To nie było w moich planach, co od razu powiedziałem matce. Dość długo próbowała mnie przekonać, dzwoniła również siostra, skarżyła się na swoje nieszczęśliwe życie, ale kiedy zapytałem, czy wie, jak żyłem przez te wszystkie lata, siostra nagle zamilkła i złośliwie syczała: „Nigdy mnie nie kochałeś!” Kiedy zadałem jej pytania odwrotne o jej miłość siostrzaną do mnie, usłyszałem krótkie dźwięki w słuchawce…

Po kilku latach sprzedałem dom i kupiłem dwupokojowe mieszkanie, w którym teraz mieszkam z moją żoną. Nie utrzymuję kontaktów z matką i siostrą. Nie mogły mi wybaczyć, że kupiłem mieszkanie, nie zważając na ich prośby i wymagania – aby przekazać im to, co było moją własnością.

-->