„Przespałam się z przypadkowym gościem. Myślałam, że już go nie spotkam, ale okazał się kolegą mojego nowego faceta”

„Jako nowa dziewczyna Grzesia nie mogłam rezygnować ze wspólnych wypadów ze znajomymi tylko dlatego, że miał się na nich pojawić Marek. Lecz, przysięgam, gdybym wiedziała, że i on wybiera się na zaplanowaną przez mojego lubego majówkę w góry, tobym nie pojechała!”.

Zerwał ze mną. Po trzech latach związku i milionie wspólnych planów na przyszłość Tobiasz oznajmił mi, że się zakochał i odchodzi. Ot, tak sobie. Bez żadnego „Przepraszam, że zmarnowałem ci tyle czasu”, bez wyjaśnień, jak to się ma do wczorajszego seksu ani do rozmowy o ślubie sprzed kilku dni.

To był szok. Co zrobiłam? W pierwszym odruchu skrzyknęłam kilka najlepszych przyjaciółek i pojechałam do klubu w celu zalania się w trupa. To mi się zresztą udało, ale najpierw poderwałam fajnego bruneta przy barze. Tańczyliśmy, flirtując i rozmawiając o wszystkim i niczym. Był wyraźnie zadowolony z mojej otwartości. A ja? Ja po prostu nie miałam nic do stracenia… Postanowiłam bawić się i zapomnieć o swoim zranionym sercu przynajmniej na kilka godzin. Tak, tamten facet miał być tylko pocieszycielem.

Nie pamiętam dokładnie, jak to się stało, ale w końcu wylądowaliśmy u niego i kochaliśmy się jak szaleni. Nawet mi się to podobało, choć wiedziałam, że to będzie tylko jednonocna przygoda. Kiedy brunet zasnął, zwinęłam manatki i na paluszkach wymknęłam się z jego mieszkania. Następnego ranka obudziłam się z koszmarnym kacem, a do tego z samopoczuciem nawet gorszym niż w chwili, gdy zrywał ze mną Tobiasz.

Dziesięć minut później zadzwoniła moja komórka, a ja z przerażeniem uświadomiłam sobie, że podałam tamtemu facetowi swój numer. Nie mam pojęcia, po co to zrobiłam. W czasie trwania mojego związku z Tobim podrywali mnie różni mężczyźni, ale nigdy nie dawałam im do siebie kontaktu. „O nie! Nie ma mowy! Zapomnij o mnie, koleś” – pomyślałam i wyciszyłam głos. Facet był dość uparty, bo dzwonił potem jeszcze kilka razy. Nie odebrałam. To nie byłby najlepszy początek znajomości…

O rany, ale się wpakowałam!

Miesiąc później poznałam Grześka, świetnego faceta, prawnika z własną kancelarią. Dzięki niemu jakoś przebolałam Tobiasza, a poza tym zapomniałam o moim klubowym szaleństwie. Nie na długo jednak. Gdy Grześ i ja zakończyliśmy już etap romantycznych randek i spotkań we dwójkę, weszliśmy w etap wzajemnego poznawania naszych środowisk. Na pierwszy rzut poszli znajomi.

Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy podczas imprezy „zapoznawczej” u Grześka, do pokoju wparował… brunet z klubu! Spłonęłam rumieńcem, a i on mnie poznał, bo gdy podawał mi rękę na powitanie, na jego ustach błąkał się ironiczny uśmieszek. „O cholera, ale się wpakowałam!” – przebiegło mi przez głowę. Na szczęście brunet zwany Markiem (przedtem nie mogłam sobie przypomnieć jego imienia) szybko oddalił się w stronę innych znajomych, a ja zostałam sama.

Przez kolejną godzinę siedziałam jak na szpilkach, modląc się w duchu, żeby ten facet nie narobił mi obciachu. Najchętniej uciekłabym stamtąd, gdzie pieprz rośnie, ale przecież nie mogłam tego zrobić. Ta impreza była przecież zorganizowana specjalnie dla mnie!

Korzystając z nieuwagi Grzegorza, który nie znosił, gdy palę, wymknęłam się chyłkiem na balkon na papierosa. Zaciągnęłam się mocno dymem, ponuro rozmyślając nad tym, co teraz będzie. Przecież jeśli ten cały Marek wygada się, że mnie zna, a zwłaszcza skąd, będę u Grześka spalona. Cholera! Ledwo poznałam mężczyznę mojego życia, a stracę go, i to z powodu jednego nieodpowiedzialnego wybryku!

Nagle usłyszałam skrzypnięcie drzwi balkonowych. Marek stanął obok mnie i nawet nie patrząc w moim kierunku, zapalił papierosa. Staliśmy tak przez pewien czas w całkowitym milczeniu, aż w końcu nie wytrzymałam.

– No, czego chcesz? – parsknęłam zniecierpliwiona. – Możesz mówić, śmiało!

– Ja? Niczego – spojrzał na mnie z miną niewiniątka. – Przyszedłem zapalić.

– Słuchaj… – powiedziałam. – Jeśli chodzi o tamtą noc… Mam nadzieję, że nikomu nie powiesz. To niezręczna sytuacja… Po prostu zapomnijmy o tym, dobra?

– Jak sobie chcesz – wzruszył tylko ramionami i palił spokojnie dalej.

Właściwie mogłam już odpuścić, jednak czułam, że nie wszystko zostało powiedziane. Nie chciałam, żeby ten facet pomyślał sobie o mnie coś złego.

– Normalnie nie robię takich rzeczy…– zaczęłam, lecz nie dał mi dokończyć:

– Jasne – prychnął ironicznie i wrzucił niedopałek do popielniczki.

– Coś sugerujesz? – oburzyłam się.

– Ależ skąd! – uśmiechnął się. – Zazdroszczę kumplowi takiej dziewczyny.

Poczułam się jak szmata. Tyle się mówi o wyzwoleniu kobiet, o rewolucji seksualnej i wolności w ogóle, jednak jak przychodzi co do czego – okazuje się, że kobieta nie może bezkarnie robić tego, co dla faceta jest niby naturalne. Ten gostek wyraźnie sobie ze mnie drwił! Miał mnie za zdzirę albo za jeszcze coś gorszego tylko dlatego, że się z nim przespałam. A może chodzi o urażoną męską dumę?! Po wszystkim nie odbierałam jego telefonów, zignorowałam go i potraktowałam jak jednorazową zabawkę. Tu go boli!

Zostałam na szlaku całkiem sama

Przez następne tygodnie starałam się unikać spotkań z Markiem, co nie było łatwe. Okazało się, że to dobry kumpel Grzegorza. A jako jego nowa dziewczyna nie mogłam rezygnować ze wspólnych wypadów ze znajomymi tylko dlatego, że miał się na nich pojawić Marek. Lecz, przysięgam, gdybym wiedziała, że i on wybiera się na zaplanowaną przez mojego lubego majówkę w góry, tobym nie pojechała! Miało nas być pięcioro. Dwie pary i niejaka Elka. Tymczasem w dniu wyjazdu dołączył do nas ten, którego absolutnie nie miałam ochoty oglądać.

Przez pierwsze dni praktycznie się do siebie nie odzywaliśmy, a jeżeli już, to on rzucał złośliwościami, a ja odgryzałam się mu, jak potrafiłam najlepiej. Oczywiście uważałam, żeby nie przesadzić, bo kto wie, co by mu strzeliło do głowy. Przełom nastąpił pod koniec pobytu.

Byliśmy akurat na szlaku. Prawdę mówiąc, nienawidzę chodzić po górach. Zdecydowanie wolę jeziora, morze albo chociaż zwiedzanie zabytków. Nigdy nie rozumiałam, co jest przyjemnego w kilkugodzinnym męczącym wspinaniu się pod górkę tylko po to, by postać chwilę na szczycie i złazić z powrotem na dół. Ale skoro Grzesiek wymyślił Tatry, to muszą być Tatry. Ledwo dawałam radę i kiedy inni pędzili naprzód, opóźniałam marsz.

– Pospiesz się! Ruszasz się jak mucha w smole – popędzał mnie Grześ.

W pewnym momencie stwierdził, że ma dość „grupy emeryckiej”, po czym wystrzelił do przodu, a za nim popędziła Elka. To jednak wcale nie polepszyło mojej sytuacji. Reszta moich współtowarzyszy poszła w ślady Grześka. Ledwo dysząc, z wściekłością patrzyłam, jak wszyscy coraz bardziej oddalają się ode mnie. Potrzebowałabym chyba cudu, żeby ich dogonić. W końcu powiedziałam idącemu przede mną Ryśkowi, że muszę chwilkę odsapnąć i złapię ich na górze za jakieś 15 minut.

Obiecał, że przekaże, a ja walnęłam się na trawie pod drzewem i zamknęłam oczy, oddychając głęboko. Dawno nie czułam się tak zmęczona!

W cieniu panował przyjemny chłód, wokół mnie bzyczały owady i szumiał las. Zrobiło mi się tak błogo, że prawie natychmiast odpłynęłam w niebyt. Gdy się ocknęłam, słońce chyliło się już ku zachodowi. „Cholera, dopiero co była czwarta…” – pomyślałam. Musiałam przespać ze dwie godziny i nikt się nawet nie zainteresował, że zniknęłam?!

Wkurzona, ale i nieco zaniepokojona wybrałam w komórce numer Grzegorza. Jeden sygnał, drugi, trzeci… Nie odbierał! Potem spróbowałam jeszcze kilka  razy, jednak bez skutku. Byłam zła, lecz jeszcze bardziej martwiłam się, jak ja teraz wrócę tam, skąd przyszłam. W sprawach gór jestem kompletnie zielona i cały dzień po prostu wlokłam się za grupą, nie rozglądając specjalnie na boki. W życiu nie znajdę drogi powrotnej!

Już miałam wpaść w panikę, kiedy przypomniałam sobie o czymś. Odszukałam numer… „A niech tam, trudno – życie jest ważniejsze niż duma” – pomyślałam i wcisnęłam: „Połącz”. Marek odebrał już po pierwszym sygnale. Gdy usłyszał, że jestem sama na szlaku (w tym miejscu, w którym ze dwie godziny temu wszyscy przyspieszyli) i nie umiem wrócić, rzucił tylko:

– Nie ruszaj się. Idę po ciebie.

No i przyszedł. Dał mi nawet swoją kurtkę, bo byłam przemarznięta do szpiku kości. Leżenie na gołej ziemi w majowe popołudnie nie jest dobrym pomysłem.

– Dzięki, że po mnie wróciłeś, naprawdę. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła… – powiedziałam szczerze i to było chyba pierwsze miłe zdanie, które wypowiedziałam do niego od tamtej pamiętnej nocy.

Szliśmy przez chwilę w milczeniu.

– Dlaczego nie odbierałaś moich telefonów? – spytał niespodziewanie.

Westchnęłam ciężko i wytłumaczyłam w sposób najdelikatniejszy z możliwych, co się właściwie wtedy między nami stało i dlaczego. Powiedział, że rozumie.

Tamten wyjazd nie skończył się dobrze. Kiedy wróciliśmy do schroniska, zastaliśmy Grzegorza z Elką w niedwuznacznej sytuacji. To dlatego nie odbierał moich telefonów. Jeszcze tego samego wieczoru spakowałam się i wyjechałam.

Kilka dni później zadzwoniła moja komórka. Tym razem odebrałam telefon.

-->