Z Pawłem pobraliśmy się rok temu, ale byliśmy parą już przez 5 lat. Po ślubie zamieszkaliśmy w moim mieszkaniu. Od początku zaznaczyłam, że nie chcę wychowywać dziecka w jednopokojowym mieszkaniu – powinno ono mieć własny pokój. Wiem, jak to jest nie mieć własnego kącika.
Moje mieszkanie jest w nowym budynku, gdzie przeprowadzono doskonały remont. Teściowa zaproponowała, że przepiszemy moje mieszkanie na nią, a jej dwupokojowe mieszkanie – na nas. Nie zgodziłam się.
Jej mieszkanie jest na obrzeżach miasta, a od dwudziestu lat nie przeprowadzano tam remontu. Powiedziałam Pawłowi, że powinniśmy wziąć kredyt hipoteczny, aby kupić porządne mieszkanie w dobrym rejonie miasta, przedszkolem i szkołą w pobliżu.
Nasze obecne mieszkanie moglibyśmy wynająć, a z tych pieniędzy spłacać kredyt. Michał zgodził się ze mną. Ale po rozmowie z jego matką, wrócił do domu z nową propozycją. Byłam wściekła. Jego matka powiedziała, że kredyt hipoteczny powinniśmy wziąć na nią. Argumentowała, że możemy się przecież rozwieść – wtedy ja zostanę z moim mieszkaniem, a on – z połową kredytowanego. To byłoby niesprawiedliwe.
Oznajmiłam, że nie wyłożę ani grosza na mieszkanie teściowej. Czy to ma oznaczać, że z wynajmu mojego mieszkania będę spłacać nasz wspólny kredyt, nie posiadając de facto żadnych praw do niego? Byłam wściekła. Pokazałam mu drzwi, mówiąc, że skoro tak, to możemy rozstać się już teraz.
Michał wyszedł z mieszkania z wyraźnie zrozpaczonym wyrazem twarzy. Chciałam przemówić mu do rozsądku, ale w tamtym momencie byłam na to zbyt zła. Następnego dnia zadzwoniła do mnie teściowa, zarzucając mi, że postąpiłam niewłaściwie. Nie udało mi się jej przekonać i przedstawić swoich racji. Na koniec nazwała mnie materialistką i rozłączyła się.
Jestem materialistką, ponieważ nie dałam się oszukać i nie zgodziłam się na jej propozycję. Niech jej będzie. Z Pawłem też wszystko stało się jasne – jest zbyt uległy wobec swojej matki. Złożyłam już wniosek o rozwód.