Niedawno koleżanka, Anna, zaprosiła mnie do siebie. Nie było żadnej specjalnej okazji, po prostu chciała zorganizować małe spotkanie. Z chęcią się zgodziłam, bo uwielbiam takie wyjścia do znajomych.
Anna poprosiła, by każdy z gości przyniósł coś do jedzenia, żeby nie musiała sama przygotowywać wszystkiego. Uznałam to za świetny pomysł – przecież to byłoby nieuczciwe obarczać ją całą pracą.
Miałam przygotować dwie sałatki. Potrzebowałam dwóch dużych misek, bo spodziewaliśmy się aż 12 osób. Zakupy zrobiłam dzień wcześniej, ale sałatki zrobiłam tego samego dnia, by były świeże.
Przybyłam punktualnie o godzinie 17. Już kilka osób czekało. Nie byłam pierwsza. Anna przygotowała galaretę mięsną, ale wyglądała dosyć nieapetycznie. Później okazało się, że smakowała równie kiepsko.
Obok stał pieczony kurczak z sosem curry. Osobiście nie przepadam za tą przyprawą. Lepiej byłoby podać sos osobno, by każdy mógł doprawić według własnego smaku.
Postanowiłam więc zadowolić się tylko moimi sałatkami. Chwilę później przyszła kobieta z córką. Była spóźniona i przyszła z pustymi rękami.
– A gdzie jedzenie? – zapytała Anna.
– Nie zdążyłam nic przygotować, Zosia była dziś bardzo kapryśna.
Mnie to nie przeszkadzało, ale Anna była wyraźnie niezadowolona, że Ewa (tak miała na imię ta kobieta) przyszła z córką.
Na początku wszyscy bawili się z Zosią, ale potem zaczęliśmy jeść.
Siedzieliśmy wszyscy przy stole i rozmawialiśmy. Niedługo jednak Zosi się znudziło. Zaczęła bałaganić jedzeniem po stole, z mojej sałatki wybierała kukurydzę, a jeśli wzięła coś jeszcze, śliniła i wkładała z powrotem.
Przewróciła kieliszek z kompotem na kanapki. Przyniosła sobie taboret z kuchni, postawiła obok stołu i skakała na gości.
Ewa patrzyła na to z uśmiechem, nie robiąc żadnych uwag. Na szczęście siedziałam po przeciwnej stronie stołu.
Spotkanie wcale nie przypominało miłego wieczoru. Wszyscy siedzieliśmy spięci i głodni. Po psotach Zosi nie zostało wiele do jedzenia. Wyszłam wcześniej niż planowałam, tłumacząc się innymi planami. Nie chciałam tu dłużej siedzieć.
Nie wyraziłam swojego niezadowolenia, bo to nie moje mieszkanie ani moje przyjęcie. A co byście zrobili na miejscu gospodyni?