„Każdej jesieni jeździliśmy z żoną w góry. Odkryłem, że tak romansuje z drwalem, że aż wióry lecą, a ze mnie struga pajaca”

„Byliśmy z Bożeną małżeństwem od trzydziestu lat. Pomimo długiego stażu, wydawało mi się, że nadal dbamy o pewien poziom romantyzmu i intymności w naszym związku. Co roku z okazji rocznicy ślubu wracaliśmy do miejsca, w którym się poznaliśmy”.

Nasza miłość narodziła się znienacka. Nad Soliną. Poznaliśmy się na wyjeździe ze znajomymi. Bożenka była przyjaciółką siostry mojego kolegi ze studiów. Od razu mi się spodobała. Pierwszy wieczór wyjazdu spędziliśmy nad ogniskiem, rozmawiając o zainteresowaniach, rodzinach, ambicjach na przyszłość. Drugiego wieczoru już patrzyliśmy w gwiazdy, trzymając się za ręce. Z wycieczki wróciliśmy już jako para i tak zostało.

Lubiliśmy wracać nad Solinę i dbaliśmy o to, żeby wyjazd odbywał się regularnie co roku – nawet w pandemii postaraliśmy się, żeby jednak, mimo przeciwności, zorganizować rocznicową wycieczkę.

Bardzo mi schlebiało oglądanie, jak żona co roku przygotowuje się do tych wyjazdów. Chodziła zawsze do fryzjera i kosmetyczki, kupowała nowe ubrania. Niewiele kobiet z takim stażem małżeńskim nadal tak się stara dla swoich mężów. Dlatego i ja nie pozostawałem dłużny. Zawsze wykosztowywałem się na najlepszą restaurację w okolicy i przywoziłem żonie prezenty.

Mieliśmy to szczęście, że hotel, w którym odbywaliśmy swoją pierwszą wspólną wycieczkę, nadal funkcjonował. Na szczęście regularnie przechodził remonty, przez co nasze romantyczne wyjazdy nie musiały się odbywać w spartańskich warunkach.

Cieszyłem się na ten wyjazd

Miałem wrażenie, że od kilku lat żona jeszcze bardziej lubi nasze wyjazdy. Zawsze tuż przed wyruszeniem w drogę była podekscytowana, nawet bardziej niż w pierwszych latach po ślubie! Czułem się tym przyjemnie połechtany. „Ilu facetów może poszczycić się tym, że ich żony są nadal nimi tak zainteresowane i na perspektywę romantycznego weekendu aż przebierają nogami?”, myślałem z dumą.

To nie tak, że jesteśmy perfekcyjnym małżeństwem. I nam zdarzały się konflikty i kryzysy, jak wszystkim. Ostatni miał miejsce kilka lat temu, właśnie tuż przed rocznicą, ale i tutaj odkryliśmy magiczną moc Soliny.

Ten pamiętny weekend kilka lat temu spędziliśmy w dużej mierze osobno. Ja łowiłem ryby, a Bożena snuła się wokół jeziora spacerując. Pewnego wieczoru wróciła jednak do pokoju z zupełnie odmienionym nastawieniem. Była szczęśliwa, błyszczały jej oczy.

– Przemek, zapomnijmy o wszystkim, przepraszam. Nie ma się co kłócić – powiedziała znienacka mocno mnie obejmując.

Byłem zaskoczony. Przez wcześniejszych kilka miesięcy żona potrafiła tylko nieprzyjemnie warczeć i ciągle robiła mi wymówki. To zdarzenie utwierdziło mnie jednak w przekonaniu, że doroczne wyjazdy nad Solinę to fundament naszego związku. Choćby nie wiem, co się działo, zawsze musimy znaleźć czas i pieniądze na wycieczkę. To miejsce miało oczyszczającą moc. Otulało nas wspomnieniami i przypominało, co jest w życiu najważniejsze: my.

Na okrągłą rocznicę planowałem coś szczególnego

Zbliżał się okrągły jubileusz naszego małżeństwa: trzydziesty. Perłowe gody, więc postanowiłem obdarować żonę sznurem prawdziwych pereł. Liczyłem, że będzie wzruszona tym symbolicznym gestem.

Gdy dojechaliśmy na miejsce, przypomniałem sobie jednak o kwiatach. Miło by było, gdyby żona dostała także trzydzieści róż – zwłaszcza że w tym roku wyjątkowo dopracowała swój wygląd. Na pewno dużo wydała na nowego fryzjera i komplet nowej bielizny, której jeszcze nie widziałem, ale zobaczyłem na karcie wyciąg ze sklepu, więc się domyśliłem.

– Bożenka, rozsiądź się, zrelaksuj, może zdrzemnij. Ja pójdę na chwilę zobaczyć, jak w tym roku wyglądają stawy hodowlane, zajdę do sklepu po wino na wieczór i wrócę – ucałowałem żonę i zostawiłem nasze torby na łóżku.

Chciałem, żeby Bożena myślała, że moja nieobecność będzie dłuższa. Wtedy naprawdę ją zaskoczę, gdy obudzę ją z popołudniowej drzemki z wielkim bukietem kwiatów. Wybrałem tradycyjnie: róże. Tym razem jednak postawiłem na herbaciane, a nie czerwone. Wiązanka jeszcze bardziej uszczupliła mój budżet, zwłaszcza po zakupie naszyjnika z pereł, ale to nic – żona jest tego warta!

Postanowiłem, że zakradnę się do naszego pokoju po cichu. Bożenka nie wiedziała, że wziąłem z recepcji drugi klucz do apartamentu. Otworzyłem zamek elektroniczny, uchyliłem drzwi i już miałem się wynurzyć zza wielkiego bukietu, gdy… zobaczyłem na łóżku moją żonę z obcym mężczyzną! Znałem go, to był drwal pracujący nieopodal naszego hotelu!

– Co tu się dzieje?! – wykrzyknąłem wściekle.

– Ojej… Przemek… – Bożena zerwała się z łóżka i zaczęła pospiesznie ubierać. – Spokojnie, wszystko ci wyjaśnię.

– Co mi wyjaśnisz?!

Sytuacja, w której zastałem żonę z tym facetem, nie pozostawiała złudzeń co do charakteru ich relacji.

Bożena mnie zdradzała!

Wpadłem w furię. Nie jestem z tego dumny. Powinienem zwyczajnie odwrócić się na pięcie i wyjść tak, jak stałem, ale miałem w sobie zbyt wiele złości i frustracji. Zacząłem rzucać obelgami i wyzwiskami pod adresem żony. Przestraszony drwal szybko uciekł z naszego pokoju, zanim zdążyłem naprawdę się na nim skupić. Gdyby został dłużej, mógłbym zrobić mu krzywdę.

Zostaliśmy z żoną sami. Bożena siedziała na brzegu łóżka z rozczochranymi włosami i płakała, a ja rwałem płatki i liście z kwiatów, którymi zamierzałem ją obdarować, i rzucałem w nią tymi „roślinnymi trocinami”.

– Jak mogłaś, Bożena?! Tyle ci ofiarowałem! Tak bardzo cię kochałem! Nigdy nawet nie spojrzałem na inną, cierpliwie znosiłem twoje humory, śniadania do łóżka ci przynosiłem co niedzielę! – krzyczałem, wyliczając żonie wszystkie swoje zasługi.

– Przemek, ja wiem, ja to wszystko wiem… – chlipała żona. – Nie wiem, co sobie myślałam, naprawdę. To było takie nowe. Takie ekscytujące. Poczułam się znowu jak kobieta.

– To przy mnie nie czułaś się jak kobieta?!

– Przemek, to nie tak… To się zaczęło kilka lat temu… – plątała się Bożena.

– Kilka lat temu?! Nawet nie udajesz, że to była jednorazowa akcja? Może od razu wbij mi nóż w serce, co? – wrzeszczałem.

– Chcę być z tobą szczera…

– Teraz to mnie nie interesuje twoja szczerość – warknąłem.

– Przemek, proszę, daj mi się przynajmniej przyznać do wszystkiego… Przechodziliśmy wtedy kryzys. Kłóciliśmy się, przyjechaliśmy tutaj już skonfliktowani. Marek do mnie zagaił, gdy snułam się zapłakana po okolicy. To się stało jakoś samo… Nawet nie wiem kiedy i jak. Byłam po prostu smutna, nieszczęśliwa, martwiłam się o nasze małżeństwo. On mnie pocieszył. A potem… Po prostu nie umiałam już tego przerwać – opowiadała Bożena rwącym od szlochu głosem.

– Nie chcę tego słuchać – powiedziałem powoli lodowatym tonem po chwili ciszy między nami. – To wszystko nie ma znaczenia. Nie usprawiedliwisz się przede mną. Chcę tylko żebyś wiedziała, że roztrzaskałaś mnie na kawałki. Masz, weź to sobie. Zwracanie biżuterii przynosi pecha, a mnie już wystarczy – warknąłem rzucając w żonę pudelkiem z perłami.

– Przemek, popełniłam błąd – płakała dalej żona. – Ja to naprawię, proszę, tylko mi pozwól…

– Wynoś się. W poniedziałek składam pozew o rozwód. Nie zmienisz mojego zdania. Spakuj się, wynoś i zniknij z mojego życia. Chciałaś przygód? To masz – nawet nie patrzyłem w stronę Bożeny, gdy wypowiadałem te słowa.

Od powrotu z wyjazdu minął tydzień. Jeszcze nie złożyłem pozwu, ale znalazłem już prawnika. Na razie mieszkam u przyjaciela. Jestem wściekły, ale i załamany. Jak ona mogła mi to zrobić? Dbałem o nią i naszą relację. Koleżanki jej mnie zazdrościły. I tak mi się odpłaciła?

– Ładny prezent na okrągłą rocznicę… – mruknął mój przyjaciel Franek, gdy opowiedziałem mu całą historię przy piwie. – Nie przejmuj się, stary. Nie zostawię cię samego w tej biedzie. Jeszcze się na niej odegrasz tak, że pożałuje tych świństw!

Na razie tylko to mnie trzyma przy zdrowych zmysłach. Perspektywa zemsty na Bożenie za całe cierpienie, którego mi przysporzyła.

-->