Julka ma 3 lata. Kocham ją, ale tej miłości nie wystarcza, by nie widzieć, że jest potworem w skórze dziecka. Wiem, że nie jest jedyną nieznośną dziewczynką na świecie i marzę, bym potrafiła ją idealizować. Przypisywać jej zachowanie wysokiej wrażliwości, buntowi trzylatka, przebodźcowaniu (nie ogląda tv, nie miała w ręku telefonu ani tabletu), indywidualizmowi… Czasem chciałabym patrzeć na swoje dziecko z wyrozumiałością i uśmiechem – widzę, że wiele mam tak umie, nawet kiedy ich dzieci zachowują się okropnie. Ja – nie.
Julka w ogóle się nie słucha. Naprawdę, zastanawiam się, czy nie zacząć grać w grę, która polega na tym, że będę ją prosić, by NIE zakładała czapki, by mazała po ścianach, by koniecznie rzucała pilotem od telewizora, psuła w złości zabawki, pluła we mnie jedzeniem, lała mnie po głowie, rzucała we mnie kotletami, pluła na ojca i… długo by wymieniać.
Wciąż myślę, że jestem złą matką, bo nie umiem wychować dziecka i nie umiem jej bronić, gdy przedszkolanka się skarży…
Marzyłam o córce
Kiedy się dowiedziałam, że w moim brzuchu rozwija się córeczka, byłam w siódmym niebie. Widziałam, jak koleżanki męczą się ze swoimi synami. Oczywiście wszystkie potrafiły (przynajmniej oficjalnie) robić dobrą minę do złej gry. Tłumaczyły, że chłopcy to „zawsze” tak, bo chcą wiele, a jeszcze nie potrafią, co rodzi frustrację i dlatego tyle niszczą, wrzeszczą, biją po twarzach swoje mamy…
Koleżanki, które miały córki, nie miały takich problemów. Oczywiście zdarzały się nieposłuszeństwa, przejawy agresji, bunty, ale ogólnie rzecz biorąc, nabrałam przekonania, że dziewczynki są „prostsze w obsłudze”, jeśli chodzi o porozumiewanie się z nimi.
Kolejnym dowodem na to było dzieciństwo mojego męża – od niego i teściów wiedziałam, że był po prostu okropnym dzieckiem. Wyjącym, sprzeciwiającym się na każdym kroku, nieszanującym nikogo i niczego. Dziś nikt nie wie, dlaczego tak było… Niby w podstawówce chodził do psychologa, bo nauczyciele podejrzewali, że jest opóźniony w rozwoju, ale jak się okazało, że ma ponadprzeciętnie rozwiniętą inteligencję – dano mu spokój. W domu od najmłodszych lat urządzano mu „terapię” laniem, czym popadnie i w co popadnie. Mąż doskonale to pamięta i długo stał na stanowisku, że własnego dziecka nigdy nie uderzy.
Mąż mówi, że córka jest jego kopią z dzieciństwa
Julka rośnie i jej zachowanie jest coraz mniej akceptowalne. Z początku to było nawet zabawne, że taka zadziorna, stanowcza, uparta… Ale w pewnym momencie zaczęły się prawdziwe schody. Mąż widział w niej siebie i nie mógł się nią nazachwycać. Teściowa widziała w niej swojego syna… Ja i moi rodzice – zupełnie przeciwieństwo mnie jako dziecka.
Kilka tygodni temu, kiedy Julka znów walnęła ojca w głowę jakąś zabawką i nie chciała przeprosić – wyszedł z domu, by ochłonąć. A gdy wrócił, powiedział, że czas z tym skończyć. Że ma gdzieś te nowoczesne, pięknie brzmiące teorie. Że skoro jego rodzice wychowali pasem, to może to jest metoda. Ale przecież to jest przemoc, nie mogę pozwolić na to, by moje dziecko było wychowywane w taki sposób!
Jego wychowano lepiej?
Mąż nie skończył studiów, bo nie mógł ich pogodzić z pracą. Szybko zaczął pracować jako programista najpierw dla Szwedów, potem dla Brytyjczyków. Zna dwa języki obce i sama nie wiem ile języków programowania. Zarabia bardzo dużo. Ale piszę to nie po to, by się chwalić, tylko na dowód jego zaradności. Bo jest bardzo „ogarnięty” i zazdroszczę mu tego, jak potrafi być pogodny, wyluzowany, patrzeć na wszystko tak optymistycznie… Mimo że był bity. I przez rodziców, i przez rówieśników w podstawówce, którzy wręcz uwielbiali go upokarzać… W szkole średniej było już inaczej. Zaczął być lubiany i szanowany. Do dziś przyjaźni się z kolegami z liceum.
A ja – kiedyś grzeczne, ciche, niebite dziecko, dziś jestem osobą, którą przerasta niemal każdy problem. Wychowano mnie na podporządkowującą się dziewczynkę, co ma siedzieć cicho i się nie wychylać. Podobno nigdy nie płakałam, taka byłam grzeczna. Moja koleżanka ma teorię, że to dlatego, że szybko zrozumiałam, że mój płacz nie robi na nikim żadnego wrażenia i to gorsze niż bicie… Bo to dlatego mam tak niskie poczucie wartości.
Chciałabym, żeby moja córka jego siłę i wiarę w siebie
Sama czasem jestem na skraju wytrzymałości i mam ochotę jej przyłożyć. Ale nigdy tego nie zrobię. Znoszę te upokorzenia z ogromnym bólem, staram się naprawiać wszystko, co popsuła, choć widzę, że to się nie sprawdza…
Julka w przedszkolu również robi wszystko po swojemu. Wychowawczyni skarży się na nią, radzi mi, by nie spełniać wszystkich żądań córki od razu, a ja… tego też nie potrafię. Gdy coś idzie nie po jej myśli, wpada w szał. Ostatnio ugryzła koleżankę, bo dotknęła jej bluzki (miała na sobie bluzeczkę z cekinami, które zwróciły uwagę tej dziewczynki)… W rozmowie z wychowawczynią nie potrafiłam bronić Julii. No bo jak?
Liczę, że przedszkole pomoże trochę utemperować tego potwora i tłumaczę sobie, że brak efektów wynika na razie tylko z tego, że Julka cały czas choruje. Z jednej strony cieszę się, że często siedzi w domu, bo po tygodniu w przedszkolu bełkocze jak inne dzieci, jakby zapominała, że potrafi pięknie mówić i zna bardzo dużo słów… Z drugiej strony, dnie z nią spędzane to coraz większy koszmar. Boję się tego, co przyniosą najbliższe tygodnie. A z drugiej strony – bardzo chcę wierzyć, że jakoś uda nam się nauczyć, że inni też mają uczucia i prawo do swojego zdania, a ona w tym wszystkim zachowa przekonanie, że jest ważnym, godnym szacunku człowiekiem. Nie ślepo zarozumiałym, tylko po prostu szanującym siebie i innych.
Natalia