„Przy własnej siostrze czułam się jak Kopciuch. Modliłam się, by w jej życiu choć raz coś się nie udało”

„Moja siostra była ładniejsza, szczuplejsza, lepiej wykształcona, była oczkiem w głowie rodziców, wcześniej wyszła za mąż i dorobiła się fortuny. Nawet imię miała mniej pospolite ode mnie. Całe życie zazdrościłam jej i rozmyślałam, jakby to było, gdyby to mnie powiodło się w życiu, a nie jej”.

Odkąd sięgam pamięcią, zazdrościłam mojej siostrze Justynie. Wszystkiego. Tego, że była pupilką taty, tego, że miała lepszą figurę, większe powodzenie u chłopaków i długie włosy w kolorze pszenicy. Zazdrościłam jej stopni w szkole, później odwagi, z jaką wybrała liceum z internatem w odległym Krakowie i decyzji o studiach ekonomicznych.

Z czasem nasze drogi się rozeszły – ona od lat mieszkała w mieście, ja po ukończeniu technikum odzieżowego pomagałam mamie w zakładzie krawieckim i wciąż tkwiłam w naszej sennej wiosce. Justyna nie była już kimś mi bliskim, nie czułam ciepłych, siostrzanych uczuć, ale zazdrość pozostała. Tkwiła w moim sercu jak zadra, coraz dokuczliwsza w miarę kolejnych sukcesów siostry.

Czułam wstręt do siebie

Pomimo że siostra była 2 lata młodsza ode mnie, to ona pierwsza się zaręczyła, co jeszcze bardziej mnie dobiło. Ja mogłam co najwyżej liczyć na zaloty kilku miejscowych chłopaków, którzy w przerwie pomiędzy kolejnym piwem przechadzali się pod oknami domu moich rodziców, a moja siostra za niecały miesiąc wychodziła za inżyniera!

Nocami wierciłam się w wymiętej pościeli, wyobrażając sobie bajkowe życie Justyny. Byłam chora z zazdrości i jednocześnie czułam wstręt do siebie, że jestem taką zołzą. Przecież rodzina powinna trzymać się razem, a ja nie umiałam dobrze życzyć własnej siostrze. Tyle że dla mnie te nasze więzy krwi niewiele się liczyły.

Pamiętam jeden koszmarny weekend sprzed roku, kiedy Justa zaprosiła mnie do siebie, do Krakowa. Nie potrafiłam się tam odnaleźć, czułam, że przyjaciele siostry wyśmiewają się ze mnie za plecami, a jej narzeczony patrzy na mnie z góry. A może tylko tak mi się wydawało? W każdym razie nigdy więcej nie pojechałam już do niej z wizytą.

Za to tej wiosny ona przyjechała do nas. Siedzieliśmy w sadzie. Siostra wyglądała zjawiskowo. Schudła, zapuściła włosy prawie do połowy pleców, była świetnie ubrana. Czułam się przy niej jak kopciuch. Wbijałam sobie paznokcie w ręce, żeby nie zacząć krzyczeć. Rodzice wpatrywali się w Justynę, jak wierni w święty obrazek, a ja służyłam jedynie do obsługiwania całego towarzystwa.

– Przynieś jeszcze soku, Maryniu, nakrój więcej szarlotki, co z ciebie za gospodyni? – mama pokiwała głową z dezaprobatą, a ja niechętnie ruszyłam w stronę domu.

Maryniu to, Maryniu tamto! Nawet imię mam takie pospolite, jakbym urodziła się do grania drugich skrzypiec w rodzinie. Kiedy wróciłam do sadu z tacą pełną ciasta i szklanek z sokiem, moja siostra opowiadała właśnie o nowym lokum.

– Ojciec Benka jest deweloperem, właśnie kupił nam wielki apartament z widokiem na Wisłę. – paplała, raz za razem poprawiając włosy.

Rozłożyłam ciasto i skupiłam się na walce z napływającymi do oczu łzami. „Czy to sprawiedliwe? Jestem jej siostrą, chowałyśmy się razem, ale tylko ona dostaje w życiu to, co najlepsze” – zadręczałam się.

Ślub siostry był dla mnie drogą przez mękę. Otulona w śnieżnobiałe tiule Justyna przysięgała miłość przystojnemu narzeczonemu, a ja, z synem sąsiadów u boku, stałam za nimi robiąc za druhnę. Druhnę ziejącą zazdrością! Na weselu piłam jednego drinka za drugim, chociaż do tej pory zawsze trzymałam się z dala od alkoholu. Na skutki nie trzeba było długo czekać – jeszcze przed oczepinami byłam kompletnie pijana.

– Chodź, przejdziemy się – powiedział drużba, ciągnąc mnie w stronę wyjścia.

Wzruszyłam ramionami i wybuchłam głośnym śmiechem, zataczając się na tańczącą obok parę.
– Chyba trochę wypiłaś, co? – nawijał Wojtek, ciągnąc mnie w stronę zarośniętej ścieżki tuż za domem weselnym. – Pójdziemy nad jezioro, szybko dojdziesz do siebie – gadał, obejmując mnie ramieniem.
Nigdy mi się jakoś szczególnie nie podobał, ale nie zaprotestowałam.

Tej nocy czułam się wyjątkowo samotna i przegrana. Nie protestowałam też, kiedy niezdarnie mnie pocałował, ani kiedy jego ręce wsunęły się pod moją sukienkę. Kochaliśmy się na zimnej, mokrej trawie. Drżałam z chłodu i dziwnej obojętności, która mnie dopadła. Zupełnie, jakbym nic nie czuła, jakby moje życie toczyło się gdzieś z boku. Nie takie, jakie sobie wymarzyłam.

Wojtek chyba nawet się nie zorientował, że nie jest tym moim wymarzonym, bo nadal przychodził po mnie wieczorami, zabierał na tańce, przynosił piwonie z ogrodu swojej matki, podtykał czekoladki.

– No to trzeba będzie szykować drugie weselisko – skwitował mój ojciec, kiedy którejś sierpniowej nocy przyłapał nas w sadzie na pocałunku.

Było mi wszystko jedno

Wojciech, korzystając z okazji, poprosił tatę o moją rękę, ja stałam, patrząc w stronę ciemnej ściany lasu za domem. Było mi wszystko jedno. Przecież wiedziałam, że choćbym nie wiem, co zrobiła ze swoim życiem, nigdy nie dorównam Justynie. „To ona żyła w bajce, ja byłam popychadłem. Rodzinnym Kopciuszkiem, drugą, gorszą siostrą” – mówiłam sobie.

Mój ślub był cichy i skromny, ale tak mi pasowało. Źle się czułam, przysięgając przed ołtarzem mężczyźnie, którego nawet nie kochałam.

– Miłość przyjdzie z czasem – pocieszała mnie mama, ale jakoś w to nie wierzyłam.
Tak, Wojciech był dobrym człowiekiem. Jego matka wychowała go na zaradnego, pracowitego chłopaka, ale i tak nie byłam z nim szczęśliwa. Im bardziej mąż okazywał mi miłość, tym bardziej ja zamykałam się w tym swoim własnym, pełnym goryczy świecie, gdzie gościła jedynie zazdrość o moją siostrę i obsesyjne myśli o własnym pechu.

Sprawy nie ułatwiały mi stosunki z teściową. Była kobietą oschłą, wręcz szorstką, która nieustannie goniła mnie do roboty i śledziła każdy mój krok. Marzyłam o wyprowadzce, ale gdzie niby mieliśmy pójść? Wojtek zarabiał grosze w miejscowym tartaku, ja nie pracowałam.

Kiedy zaszłam w ciążę, przeraziłam się nie na żarty. Wiedziałam, że już nie odejdę od męża, że teraz to naprawdę jest na dobre i na złe, na zawsze. Snułam się z tym moim wielkim brzuchem z kąta w kąt, tymczasem moja siostra znowu złożyła nam wizytę. Przyjechała jak zawsze wyfioczona, w dodatku swoim własnym samochodem.

– Teściowa mi kupiła – chwaliła się, kręcąc po domu, a za nią unosiła się przepiękna woń drogich perfum. Wyszłam. Zamknęłam się w mojej małżeńskiej sypialni i zaczęłam płakać. Kiedy wrócił Wojtek, nie chciałam z nim gadać, ale był mądrzejszy, niż myślałam. Zrozumiał moje łzy.

– Ona żyje w innym świecie, ale to nie znaczy, że w lepszym – powiedział, przytulając mnie, ale mu się wyrwałam.
– Zostaw mnie! – warknęłam. – Co ty w ogóle wiesz o moim życiu. – krzyknęłam, wybuchając płaczem.
Mąż starał się mnie uspokoić ze względu na ciążę, ale płakałam jeszcze długo. Rano, kiedy Justyna w końcu sobie pojechała, wpadła w odwiedziny moja mama.
– Nie możesz jej zazdrościć, przecież to twoja siostra. Poza tym ty też masz męża, niedługo będziesz miała dziecko, czego jeszcze chcesz od życia? – zapytała, ale ja nie chciałam o tym rozmawiać.

Po raz pierwszy od lat poczułam się szczęśliwa

Mijały miesiące. Igor urodził się silny i zdrowy, ja też po raz pierwszy od lat poczułam się szczęśliwa. Mój synek dawał mi tyle radości, że nawet na męża zaczęłam patrzeć innymi oczyma. „Jest takim dobrym ojcem” – cieszyłam się, patrząc, jak kąpie i przewija małego. Czas zaczął się liczyć według wydarzeń w życiu dziecka. Pierwszy ząbek, pierwsze słowa, kroki.

Kiedy Igorek skończył półtora roku, znów zaszłam w ciążę. Tym razem urodziłam córeczkę, Jowitę. Była śliczna, zdrowa i pogodna jak braciszek. Teściowa zmieniła się nie do poznania – pomagała mi przy dzieciach, zaczęłyśmy się nawet lubić, spędzać razem popołudnia. Kiedy Igor skończył cztery latka, mama mojego męża poradziła mi, żebym poszła do pracy.

– Na poczcie potrzebują dziewczyny, dobrze znam naczelnika, mogę cię polecić. Ja się zajmę wnukami, ty pójdziesz do ludzi, ubierzesz się, odpoczniesz – namawiała mnie.

Zgodziłam się na taki układ i w miarę szybko zaczęłam pracę. Początkowo nie mogłam się przyzwyczaić, ale z czasem przywykłam, nawet byłam zadowolona. Miałam własne pieniądze, zadbałam o siebie, schudłam. Którejś środy, zaraz po tym, jak wróciłam z pracy, przyjechała moja siostra.

Tym razem jednak pierwsze kroki skierowała do mojego domu, nie do rodziców. Kiedy z Jowitą na rękach otwarłam jej drzwi, aż mnie zatkało. Justyna wyglądała strasznie, jak cień dawnej siebie. Zrobiłam nam kawy, usiadłyśmy na ganku. Kwitnący nieopodal jaśmin pachniał upajająco, ale po krótkiej rozmowie z siostrą obie się popłakałyśmy. Powiedziała, że Benek od niej odszedł, że dosłownie z dnia na dzień zawalił jej się świat.

– Zostawił mnie dla swojej nowej sekretarki. Błagałam go, żeby to jeszcze przemyślał, żebyśmy dali sobie drugą szansę, powiedziałam nawet, że wybaczę mu ten romans, zapomnę, a on co? Wyśmiał mnie. Powiedział, że od dawna mnie nie kocha i że chce rozwodu – opowiadała Justyna.

– Nie płacz, wszystko się ułoży – pocieszałam ją, sama czując się okropnie.

Nie byłam dla niej dobrą siostrą

Nawet nie miałam pojęcia, że od dłuższego czasu żyje, jak słowik w złotej klatce. Samotna, otoczona luksusem, ale niekochana.
– Zabrał mi siedem lat życia, a teraz odstawił na bok, jak jakiś stary, niepotrzebny mebel – moja siostra rozszlochała się na dobre.

Tamtego popołudnia długo rozmawiałyśmy. Wieczór przeszedł w noc, a my wciąż siedziałyśmy na ganku otulone zapachem jaśminu, ramię w ramię, po raz pierwszy od lat. Zebrałam się na odwagę i opowiedziałam jej o mojej zazdrości, a ona się roześmiała.

– Ty zazdrościłaś mnie? No, a ja tobie. Przez wszystkie te lata myślałam, że jesteś pogodną, ciepłą osobą, której tak niewiele brakuje do szczęścia. Ja zawsze goniłam za czymś, co było poza moim zasięgiem i zawsze czułam, że mi się to wymyka – powiedziała Justyna ze smutnym uśmiechem.

To był bardzo znaczący wieczór. Pełen łez, emocji, ale też nadziei. Zrozumiałam, jaka byłam głupia, nieczuła i egoistyczna, i obiecałam sobie, że już zawsze będę dla Justyny siostrą. Nie zołzą, która zazdrościła jej każdego kroku. Szkoda, że Justynę musiało dotknąć takie nieszczęście, żebym pojęła, że jednak jest mi bliska. W końcu jesteśmy siostrami…

Następnego dnia odwiedziłam męża w pracy, przyniosłam mu sok i kanapki. Spojrzał na mnie jakoś tak dziwnie i dopiero teraz zrozumiałam, jaką krzywdę robiłam mu moją nieczułością. Ale chyba dorosłam, zmądrzałam, w końcu jestem wdzięczna za to, co mam. Bo mam przecież tak wiele.

-->