Mama zarzuca mi, że niesprawiedliwie podzieliłyśmy spadek. Mój tata chorował na nowotwór i jeszcze przed śmiercią sporządził testament. Pozostawił po sobie dwie nieruchomosci – dom w ruinie na wsi po dziadkach i małe mieszkanie.
W tym czasie w mieszkaniu mieszkała moja mama. Powiedziała, że nie zamierza wyprowadzać się i chce je mieć dla siebie. Całkowicie to rozumiałam i dopełniłyśmy formalności u notariusza. Mama nie była już tak sprawna, jak kiedyś, więc małe mieszkanie na parterze w mieście, gdzie w pobliżu ma sklepy, przychodnie czy apteki, było dla niej idealne.
Niestety, dom był w koszmarnym stanie. Wiedziałam o tym od początku, ale nie miałam wyjścia, musiałam się nim zająć. Mąż zbytnio nie ingerował, wspierał mnie jedynie finansowo i czasem pomagał w remoncie. Zrobiliśmy jedynie niezbędne poprawki, nie mieliśmy tak dużych pieniędzy, by doprowadzić ruinę do dobrego stanu. Po niespełna roku zgłosiło się do nas młode małżeństwo, które chciało kupić tę działkę, a dom zburzyć. Od razu się zgodziłam, bo za te pieniądze, które oferowali, mogliśmy kupić mieszkanie na własność w dobrej okolicy. Wiedziałam, że tata nie miałby nic przeciwko – sam chciał sprzedać dom, ale wtedy nie było chętnych.
Oznajmiłam dobrą wiadomość mamie. Na początku była szczęśliwa, bo myślała, że pieniądze będą wspólne, ale potem, gdy dowiedziała się, że planujemy kupić własne mieszkanie, wpadła w furię. Zarzucała, że podzieliłyśmy się niesprawiedliwie i należy jej się co najmniej jedna czwarta wartości domu. A przecież decyzja była wspólna – ona miała mieszkanie, a mnie zostawiła z tym domem i nie myślała, jak poradzę sobie z rosnącymi kosztami utrzymania go.
Teraz regularnie dzwoni i żąda pieniędzy. Co powinnam według Was zrobić?