Jestem już po sześćdziesiątce, choć na to nie wyglądam. Aż dziw, bo nie dbałam o siebie specjalnie. Właściwie wcale. Przez długie lata byłam kurą domową, jakich wiele wokół. Nikt ich nie zauważa, one same siebie też nie, zapominają o swoich potrzebach, a realizują cudze, choćby kosztem własnych. Udają, że wszystko jest w porządku.
Też udawałam. W końcu mogłam przestać. Rak zabrał męża, który rządził w domu twardą ręką. Nigdy jej na mnie nie podniósł, ale nie musiał. Wiadomo było, kto tu rządzi. Moja córka też wiedziała. Zdanie ojca było ostateczne. Jeśli się na coś nie zgadzał, nie było dyskusji.
I nagle, tuż po jej osiemnastych urodzinach, w domu zabrakło kapitana okrętu, pierwszego po Bogu. Przez dłuższy czas czułyśmy się jak ryby wyrzucone z wody. Musiałyśmy nauczyć się żyć według nowych reguł, a raczej bez nich.
Nagle nikt nam nie dyktował, co mamy robić, a czego nam nie wolno, na co możemy wydać pieniądze, gdzie możemy iść i o której mamy wrócić. Julka przywykła do tego szybciej. Była młodsza, bardziej elastyczna i spragniona wolności, którą jej rówieśnicy mieli od lat. Zaczęła studia, znikała na całe dnie i noce. Albo się z kimś uczyła, albo balowała.
Na szczęście nie dała się ponieść swobodzie – hamulec, który miała w głowie, nadal działał w odpowiednich momentach.
Ja dłużej przyzwyczajałam się do tego, że mogę iść do sklepu na zakupy i nikt nie wylicza mi kwoty, jaką mogę wydać. Że mogę kupić sobie krem do twarzy taki, jaki chcę, a nie w promocji. A moja sukienka może być w groszki, buty zaś na wyższym obcasie.
Chodziłam na długie spacery i jeździłam na rowerze, zamiast siedzieć w domu i czekać, bo a nuż pan i władca będzie czegoś potrzebował. Po roku wdowieństwa pierwszy raz w życiu odwiedziłam kosmetyczkę.
Znajomi mówili, że się odmłodniałam,
Ścięłam włosy, zrobiłam sobie pasemka, zeszczuplałam, zaczęłam używać szminki i tuszu do rzęs. Częściej się uśmiechałam, co sama zauważyłam. Cóż… Nie bałam się już, że ktoś zapyta, co mnie tak bawi, że zawetuje moją decyzję, tylko dlatego że jest moja i ośmieliłam się ją podjąć bez konsultacji. Wreszcie byłam panią siebie i własnego życia.
Trzy lata po śmierci męża poznałam Stefana. Dopiero jako sześćdziesięciolatka poznałam mężczyznę, który mówił mi, że jestem piękna. Chciał spędzać ze mną czas, rozmawiać, trzymać publicznie za rękę, całować, obejmować, dzielić smutki i radości, dawać, a nie tylko brać. Nie znałam czegoś takiego…
Nic dziwnego, że zawrócił mi w głowie. Także tym, że zawsze pytał o moje zdanie. Na co mam ochotę, co mi się podoba, a co nie. Po niemal trzydziestu latach małżeństwa dowiedziałam się, że tak może wyglądać związek. Że można być kochaną, szanowaną, być partnerką, a nie podwładną czy wręcz służącą.
Z Julią poznałam Stefana dopiero wtedy, gdy uznałam, że to nie jest przelotna znajomość, a coś poważnego. Myśleliśmy o zamieszkaniu razem, by nie marnować czasu, jaki nam pozostał. Julka jest już dorosła, wkrótce na dobre wyfrunie z gniazda, ciągle wspomina, że chętnie wynajęłaby coś z koleżankami i żyła jak prawdziwa studentka, a nie pod skrzydłami mamusi.
Zaprosiłam więc Stefana na niedzielny obiad, licząc, że tych dwoje się polubi. Nic z tego.
– Słucham? Jaki przyjaciel? Powiedz wprost: zdradzasz z nim tatę – wycedziła Julka.
– Kochanie, tata nie żyje od kilku lat, nie mogę go więc zdradzać…
– No jasne, bo trzy lata to dla ciebie nic! Trzydzieści byłaś jego żoną.
– I kiedy byłam jego żoną, nie spojrzałam na nikogo innego. A teraz nie chcę być sama – tłumaczyłam córce jak dziecku, które nie rozumie najprostszych spraw.
Bolało mnie, że w ogóle muszę się tłumaczyć, że muszę dorosłej dziewczynie wyjaśniać takie oczywistości, a ona traktuje mnie niemal ja przestępczynię.
– Julka, Stefan to naprawdę dobry człowiek. Chciałabym, żebyś go poznała, żebyś dała mu szansę…
– Zapomnij! – zawołała i wybiegła z mieszkania, nie dając nam czasu na reakcję.
Długo przepraszałam Stefana za jej zachowanie, choć cierpliwie powtarzał, że nie ma za co, że rozumie moją córkę, że to mógł być dla niej szok, skoro dotąd miała mnie tylko dla siebie, że trzeba dać jej czas…
W porządku. Czekałam, ale nic się nie zmieniało. Julka się zaparła i za każdym razem, kiedy próbowałam z nią o tym porozmawiać, słyszałam jedno: zdradzam ojca, pamięć o nim, jestem niewdzięczna i fałszywa…
– Niewdzięczna? Już zapomniałaś, jak nas traktował?! – w końcu straciłam cierpliwość i zaczęłam krzyczeć. – O wszystko musiałyśmy prosić i nie było dyskusji, gdy powiedział „nie”. Już zapomniałaś, jak mało miałyśmy swobody? Jak musiałyśmy chodzić wokół niego na palcach? Ty korzystasz z wolności. Wyfrunęłaś na studia, bawisz się, imprezujesz, podrywasz chłopaków, w tym roku masz już trzeciego. Nie robię ci wymówek, młodość rządzi się swoimi prawami. Szalej, baw się, poznawaj świat. Ale nie odbieraj mi prawa do bycia szczęśliwą! Twój ojciec nie żyje, ale ja jeszcze nie umarłam! Nie możesz tego zrozumieć czy nie chcesz?!
Następnego dnia Julka spakowała walizkę i powiedziała, że się wyprowadza. Próbowałam ją zatrzymać, ale nie chciała mnie słuchać. Nie pozwoliła się dotknąć, po raz pierwszy w życiu nie mogłam jej przytulić.
– Usuwam ci się z drogi. Teraz możesz żyć, jak chcesz. Rób, co ci się podoba, ale ja nie muszę i nie będę na to patrzeć! – nie znałam tego tonu głosu. Ostry i zimny, jak nie mojej córeczki. Za to bardzo przypomniał ton jej ojca.
Nie tak to miało wyglądać. Nie tak…
Zamieszkała z koleżanką w wynajętym mieszkaniu. Nie odbierała ode mnie telefonów. Zwracała każdy przelew, który jej wysłałam. Dostawała rentę rodzinną po ojcu, ale pragnęłam jej pomóc w utrzymaniu się, nie chciałam, żeby zawaliła studia, jeśli będzie musiała pracować.
Jednak Julka konsekwentnie odmawiała ode mnie pomocy. Nie spędziłyśmy razem żadnych świąt ani urodzin, odkąd się wyprowadziła. Na początku pękało mi serce i robiłam wszystko, by Julka wróciła albo choć odezwała się, przyjęła pieniądze ode mnie, cokolwiek…
Wystawałam pod uczelnią, żeby ją zobaczyć, porozmawiać z nią. Nic z tego. Julka była uparta. Wychodziła innym wyjściem, a koleżankom, które kojarzyłam, zabroniła ze mną rozmawiać i informować mnie o tym, co się u niej dzieje. Tak mnie karała. Zamierzała zniknąć z mojego życia, tak jak według niej przestał istnieć dla mnie jej ojciec.
Przez jej ośli upór omal nie popsułam wszystkiego między mną a Stefanem. Bardzo się gryzł tą sytuacją i w końcu powiedział, że ustępuje miejsca.
– Julka to twoje dziecko. Nigdy nikt nie będzie ci bliższy. Nie chcę, żebyście przeze mnie zaprzepaściły łączącą was więź. Jeśli się usunę, będzie jak dawniej.
Przez niego? Usunie się? Żeby córka raczyła mi wybaczyć i wrócić? Żeby było jak dawniej, czyli… jak? Jego słowa otrzeźwiły mnie. Chciał się poddać, bo zachowywałam się, jakby nic innego się nie liczyło, tylko zgoda mojej córki.
Julka zachowywała się egoistyczne i okrutnie, a ja na uszach stawałam, by ją udobruchać. A przecież nie robiłam nic złego. Na Boga, nie potrzebowałam jej pozwolenia, by kogoś kochać! Więc czemu tak się poniżałam? Lata tresury zrobiły swoje…
Dotarło do mnie, że robię dokładnie to samo, co przez 30 lat małżeństwa z jej ojcem, gdy starałam się go zadowolić, uprzedzać każdy jego kaprys. Kompromis nie istniał, podporządkowywałam się jego woli, by uniknąć kłótni, złośliwości, cichych dni.
Julka zamierzała chyba przejąć jego rolę w naszej rodzinie, a ja byłam o krok od tego, by jej na to pozwolić. Skoro już postanowiłam żyć po swojemu, to powinnam być konsekwentna.
– Ale to nie my cokolwiek zaprzepaszczamy… To ona niszczy naszą relację tym… szantażem emocjonalnym.
– Nie chcę, żebyś kiedyś żałowała…
– Nie będę. To nie była moja decyzja. To ona się obraziła i karze mnie brakiem kontaktu, choć nie zrobiłam nic złego. Jeśli Julka kiedykolwiek zmieni zdanie, przyjmę ją z otwartymi ramionami. Ale to ona musi tego chcieć, nie tylko ja. Może musi dorosnąć do takiej decyzji, może to nigdy nie nastąpi. Nie przestanę jej kochać, ale nie zamierzam znowu żyć pod cudze dyktando, tym razem własnej córki.
Jeśli teraz jej ustąpię, to czuję, że będzie tylko gorzej, będzie coraz bardziej roszczeniowa, apodyktyczna, coraz mocniej będzie chciała mnie kontrolować.
To była ważna dla mnie lekcja
Nauczyć się wybierać siebie i swoje szczęście. Mieć odwagę, by wyrażać swoje zdanie i oczekiwać respektu, zwłaszcza od własnego dziecka. Mamy jedno życie, a moje przez większość czasu nie wyglądało różowo. Niech chociaż jego jesień będzie przyjemna, ciepła, pełna miłości i wzajemnego szacunku.
Jeśli zabraknie w niej mojej córki, muszę się z tym pogodzić, choć nigdy nie przestanę mieć nadziei, że kiedyś ujrzę ją w drzwiach, że jeszcze kiedyś ją przytulę i usłyszę: „mamuś, kocham cię”.
A na razie cieszę się z bycia kochaną przez mężczyznę. Życie w zgodzie ze sobą nie oznacza wiecznej sielanki. Wybory oznaczają ponoszenie konsekwencji. Coś tracisz, coś zyskujesz, coś układasz na nowych zasadach. Julka musi odrobić swoją lekcję: nauczyć się, czym jest kompromis, tolerancja wobec uczuć i postaw innych ludzi, w tym własnej matki.