W związkach wszystko zazwyczaj zaczyna się gładko. Okres cukierkowo-bukietowy, pozytywne emocje, tajemnica i nadzieja, że to wreszcie “ten jedyny” człowiek. Miły czas i to, co niektórzy nazywają zakochaniem. Ale potem mgła się rozprasza, ludziom nudzi się udawanie idealnych wersji siebie, a wszystko wraca na właściwe tory. Zaczyna się zwykła rutyna. I na tym etapie bardzo ważna jest cierpliwość człowieka: czy będzie mógł żyć u boku swojej drugiej połówki bez codziennego święta? Czy codzienne problemy zniszczą ich romantyczną idyllę?
Statystyki mówią, że wczesne fale rozwodów przypada na pierwsze trzy lata małżeństwa. Średnia – na pierwsze trzy lata po urodzeniu dziecka. A późna – już po tym, jak rodzina staje się całkowicie finansowo niezależna. Wydaje się, że to nie miłość kieruje naszymi działaniami, ale stres i suchy rozsądek. Być może warto o tym trochę pomyśleć.
Moja teściowa, Jolanta, zachowuje się jak małe dziecko. Ale nie w dobrym tego słowa znaczeniu. Dorosła kobieta, niebawem skończy 58 lat, a jej zachowanie jest bardzo infantylne. Mój mąż, Piotr, to jej jedyny syn. Wszystko, co robi, on go wspiera i po prostu kocha swoją matkę. I wydaje mi się, że ona z przyjemnością z tego korzysta. Sama jestem matką dwójki dzieci. Planuję mieć trzecie dziecko. I mentalnie zdaję sobie sprawę, że w domu, jak i w życiu ogólnie, potrzebny jest porządek. Ale mojej teściowej patrzy na to z innej perspektywy. Czasami po prostu mnie to wścieka.
Żyjemy wszyscy razem, w pięciu, w jednym dużym domu prywatnym. Miejsce jest, nie siedzimy w tłoku. Ale oczywiste jest, że mieszkanie zawsze wymaga czystości i dbałości. Pokoje, łazienka, kuchnia. Ponieważ jestem na urlopie macierzyńskim, sprzątanie domu automatycznie spada na moje barki. Mąż, Piotr, wraca późno z pracy, je kolację i większość pozostałego czasu przed snem spędza z dziećmi. Uważam, że to właściwe, ponieważ ojciec jest tak samo ważną osobą w życiu dziecka jak matka. To fundament normalnej rodziny.
Teściowa także pracuje, ale więcej jako hobby niż dla zarobku. Kiedyś była główną księgową na miejscowej fabryce, a teraz pracuje na pół etatu. Ale zamiast wracać do domu wcześniej, zostaje w pracy i całe dni spędza z lokalnymi współpracownikami. Nawet na obiad chodzi tylko do miejscowej stołówki, bo tam jedzą za darmo, a to także okazja do omówienia z kimś najnowszych plotek i wiadomości.
Po powrocie do domu Jolanta nie spieszy się, aby uczestniczyć w życiu swojego syna czy wnuków. O mnie nawet nie wspominam. Wolniej jest zamknąć się w swoim pokoju, włączyć telewizor na całą głośność, aby był tło. Tymczasem leży na kanapie i przegląda Internet przez telefon. Nie wiem, o jakich ważnych sprawach rozmawia z lokalną społecznością, ale nie można oczekiwać od niej żadnej pomocy. Młodszy syn nawet może przynieść mi czyste ręczniki, jeśli poproszę. A teściowa – zupełnie inna natura.
I dobrze, gdyby po prostu się od nas, swojej rodziny, oderwała. Ale nie. Niestety, nie możemy jeść razem jak normalni ludzie. Mąż w pracy, dzieci mogą pójść do kolegów, więc każdy je, kiedy jest głodny. Jedyną zasadą jest, aby zetrzeć okruchy po sobie i spłukać resztki jedzenia pod kranem. Potem ja to umyję, co mi tam. Ale dla Jolanty te zasady nie istnieją. Pozostawia brudne naczynia na brudnym stole i idzie robić swoje sprawy. Zawsze. Tak się przyzwyczaiła, i nie widzę podstaw, aby jej nawyki miały się zmienić.
Jeśli robię porządek praktycznie w całym domu, to do jej pokoju z zasady nie zaglądam. Nawet nie chcę myśleć, jaki tam może być bałagan. Teściowa przez te wszystkie lata nie wie nawet, jak uruchomić nasz odkurzacz. Czasami bierze, oczywiście, miotłę z łopatką i coś tam zamiata. Ale to dzieje się tak rzadko, że mam wrażenie, że robi to tylko dla pozoru. Rzeczy pierze sobie sama, i za to jej dziękuję. Ogólnie rzecz biorąc, takie są fakty.
Skarżyłam się Piotrowi na jego matkę, ale nigdy nie brał moich słów poważnie. Kiwał ramionami i po prostu się odsuwał, mówiąc, że po śmierci ojca stała się taka. Zamknięta i mało rozmowna. Oczywiście, tylko w domu. Bo do pracy chodzi jak na święto. Czyżby nie podobała się jej? Ale przecież nawet wnukami nie interesuje się zbytnio. Nie pobawi się nimi, nie kupi jakichś słodyczy. Myślałam, że babcie mają to w genach. Ale okazuje się, że nie u wszystkich.
Próbowałam porozmawiać z nią twarzą w twarz. Ale rozmowa zamieniała się w farsę, w rozmowę kobiety i obrażonej dziewczynki. Na wszystko miała jedną odpowiedź: żyjecie w moim domu. Oznacza to, że skoro mąż przywiódł mnie do swojego domu, teraz nie powinnam zajmować się niczym innym, oprócz rodzenia i obsługiwania ich w pełni. Teściowa serio twierdzi, że żona powinna zajmować się domem osobiście i to mi jeszcze poszczęściło, bo mam gdzie sprzątać.
Przy tym obwinia mnie, że nie pracuję, chociaż jestem młoda. A ona w swoim wieku nadal “szoruje”. Nawet dorzuca jakiś grosz na jedzenie. Co tam może dorzucać pracownica na produkcji, “szorująca” na pół etatu, nie wiem. Pieniędzmi w naszej rodzinie zarządza mąż. Ale wątpię, żeby dużo. Poza tym, przecież nie wystawiam jej listy usług, które wykonuję przez cały dzień: gotowanie, sprzątanie, prasowanie itp.? Wtedy moglibyśmy porównać, kto z nas pracuje więcej.
W skrócie, nie doszliśmy do żadnego konstruktywnego rozwiązania. Ona obstaje przy swoim, że to od niej powinno zależeć, co ja robię, skoro jestem tu obca. A i wnuków teściowa nie ma obowiązku rozpieszczać, przecież ich rodzice, widać, są obecni. Więc moje cierpliwość zaczyna stopniowo pękać. Ale nic nie mogę zrobić.
Co myślicie, co powinnam zrobić? Kontynuować, udając, że nic specjalnego się nie dzieje, i po prostu zaakceptować, że mam nie dwójkę, a troje dzieci? I trzecie dziecko wyraźnie jest “problemowe”. Czy też zacząć aktywną konfrontację? Powiedzieć wszystko mężowi, znowu porozmawiać ze swoją teściową, naciskać, aż coś się nie zmieni. Być może obronię swoje prawo i przestanę być gospodynią domową w oczach tej rodziny. Albo, kto wie, wywołam wielki skandal. Ale przecież to tego warte, prawda? Bo znoszenie takiego traktowania naprawdę mnie przerasta, i staje się zbyt bolesne.