Ten incydent przydarzył się koledze z klasy mojego syna pięć lat temu. Obaj chodzili do piątej klasy szkoły podstawowej. Dzieci były różne, ale bardzo przyjazne. W tym czasie zmieniła się ich wychowawczyni – poprzednia wyjechała na urlop macierzyński. Elżbieta, młoda, zaledwie 25-letnia, zajęła jej miejsce po ukończeniu studiów na wydziale pedagogicznym. Zaczęła uczyć języka polskiego, a za dodatkową opłatą objęła opiekę nad klasą.
Oczywiście wszyscy rodzice niepokoili się tym stanem rzeczy. Rzeczywiście, w tych czasach nauczyciele mieli co najmniej 35 lat. Ale z drugiej strony musiała lepiej rozumieć dzieci. Nie było na nią żadnych skarg. Jedyną rzeczą było to, że kontrast między bogatymi rodzicami, a tymi mniej zamożnymi był widoczny. Wolała komunikować się z tymi, którzy gratulowali jej każdego sukcesu i regularnie przekazywali prezenty. Traktowała moje dziecko normalnie, podczas gdy ojciec i matka Stasia pracowali na co dzień, nie pojawiali się na spotkaniach i nie dawali żadnych prezentów na Dzień Nauczyciela.
Pewnego dnia przyszedł mój syn i powiedział mi, że nauczycielka źle potraktowała Stasia. Dzieci planowały wybrać się na wycieczkę, dlatego zbierano pieniądze na bilety i podróż. Za wszystko wyszło około 200 złotych. Wszystkie dzieci były przychylne, tylko Staś nie podniósł ręki, ponieważ nie był pewien, czy dostanie pieniądze. A potem jedno z dzieci zaczęło głośno krzyczeć, dlaczego chłopiec nie pojedzie ze wszystkimi. Elżbieta zabrała głos i powiedziała:
– Mateusz, usiądź na swoim miejscu. Ci, którzy mają pieniądze, wybierają się ma wycieczkę, ale Staś nie ma ich wystarczająco dużo.
Oczywiście zakomunikowała to w takim tonie, który jest niedopuszczalny. Mój syn powiedział, że Staś bardzo się wstydził i był smutny przez resztę dnia.
Jego matka zadzwoniła do mnie tego samego dnia, był już wieczór, bo pracowała do późna. Po prostu nie wiedziała, co robić. W końcu ojciec dbał o rodzinę i niczego im nie brakowało. Słowa nauczycielki nie były prawdą. Powiedziałam, żeby się zbytnio nie martwiła, trzeba było pomyśleć o tym, co robić dalej. Obie nie chciałyśmy, aby dzieci komunikowały się i zachowywały w ten sposób.
A dla mnie główną zagadką był tata Stasia. Zobaczyłam go, gdy odbierałam syna ze szkoły. Przyjechał samochodem z migającym światłem. Nie wiedziałam, że pracował w policji. Mężczyzna nie mógł znieść takiego chamstwa i pojawił się w szkole. Tak się złożyło, że dzieci właśnie wychodziły ze szkoły. Syn relacjonował, że było tak:
Kiedy przyszedł w mundurze nawet dyrektor odsunął się na bok, a wychowawczyni ze spuszczoną głową cicho maszerowała do sali. Wszyscy byli przerażeni i nie wiedzieli, czego się spodziewać.
Krótko mówiąc, nie wiadomo, co zaszło dalej. Rozmowa odbywała się między wychowawczynią, ojcem i dyrektorem. Nauczycielka pozostała na swoim stanowisku, nie straciła pracy, jednak zachowywała się odtąd skromniej i pokorniej. Nikt nie rozpoznał w niej tej odważnej kobiety, którą była kiedyś. Odebrano jej wychowawstwo w klasie, uczyła jedynie języka polskiego, a potem odeszła.
Prawdopodobnie nauczyła się bardzo ważnej lekcji w swoim życiu. Przecież jeśli rodzice dziecka uznają, że nie trzeba za coś płacić, chociaż nie dotyczy to konkretnej sytuacji, to ludzie, a tym bardziej nauczyciele, nie mają prawa wywierać na to presji. Brak doświadczenia ich nie usprawiedliwia.