Najchętniej rzuciłabym się w otchłań rozpaczy, w ten dół miarowo zapełniający się ziemią, ale musiałam być silna. Dla Natalki. Wczepionej w moje nogi, rozpaczliwie czekającej na znak, że możemy stąd pójść.
Czy sześciolatka rozumie, że to pogrzeb jej ukochanego taty? Ile razy będę musiała powtarzać, że Janusza już nie ma? Opowiadać, jak ją kochał i całował, gdy późno w nocy wracał z kolejnych zleceń?
Jak dzwonił kilka razy w ciągu dnia, prosząc, żeby z nim porozmawiała przez telefon, bo „tatuś musi pracować, ale myśli o swojej kochanej Natusi…”? Ile bym dała, żeby rzucił tę robotę! Gdybym tylko mogła znaleźć pracę…
Podniosłam Natalię i nie czekając na kondolencje, ruszyłam w stronę cmentarnej bramy. Sama, chociaż brat pośpieszył mi z pomocą. Powstrzymałam go, chciałam zostać tylko z córką. Ale nie uszłam daleko. Przycupnęłam na ławce obok cmentarnej bramy. Jakby wyjście na świat i zmierzenie się z kwiaciarkami i ulicznym ruchem było ponad moje siły.
Natalia zasnęła, mogłam więc schować głowę w jej ramionkach. Poczuć zapach jej ciała… Z zamyślenia wyrwało mnie czyjeś natarczywe spojrzenie. Nieprzytomna uniosłam głowę: przede mną stała kobieta. Dziewczyna w zasadzie. Miała bladą twarz. Patrzyła na mnie, powstrzymując łzy.
„To jakaś jego koleżanka z pracy?” – przemknęło mi przez głowę, lecz nie miałam siły zapytać. Ona też milczała. Tylko te jej ogromne smutne oczy tak jakby chciały mi coś powiedzieć… Dziewczyna uciekła spojrzeniem, spłoszona przez moją rodzinę.
Brat wyjął mi z ramion Natalię i zaniósł do swojego auta. Zachwiałam się z braku oparcia. Przed upadkiem ochroniła mnie bratowa. Zaraz też rodzice i młodsza siostra otoczyli mnie ciasnym wianuszkiem i, choć wcale tego nie chciałam, pociągnęli ku wyjściu ze słowami:
– A teraz zabieramy cię stąd.
Cierpiałyśmy z tęsknoty, bałam się o małą
Musiałam żyć… Dla Natalii, która teraz bardzo mnie potrzebowała. Z tęsknoty za Januszem zamknęła się w sobie, wycofała w swój świat. A jedynym objawem kontaktu z tym rzeczywistym były jej obgryzione do krwi paznokcie i nocne moczenie się.
Żeby ukoić jej ból, brałam ją do naszego małżeńskiego łóżka. Ale w środku nocy budziłam się oblepiona jej moczem i traciłam resztki nadziei. Nagle z żony przy mężu musiałam stać się samodzielną, odpowiedzialną matką. Już nie miałam na kim się oprzeć, nie mogłam na nikogo scedować swoich trosk.
To ja musiałam stać się podporą tej małej istotki. Poszukałam pracy, jakiejkolwiek, byle mieć parę groszy na życie, i oddawałam córce każdą wolną chwilę.
– Dojrzałaś – powtarzała moja mama, a ja nie wiedziałam, czy w jej słowach było więcej podziwu, czy obawy.
Mimo wszystko jakoś sobie radziłam. W nocy wyłam z bólu i tęsknoty, w dzień harowałam za dwoje i wsłuchiwałam się w każde słowo mojej córeczki. Nie miałam czasu na rozczulanie się nad sobą. Januszowi postawiłam pomnik, a właściwie dwa: marmurowy na cmentarzu i alabastrowy, żadną skazą nietknięty – w mojej duszy. Drażniły mnie tylko bukiety kwiatów, które co jakiś czas znajdowałam na tym pierwszym.
– Kto je tam kładzie? – pytałam wtedy podejrzliwie moją siostrę lub brata. – Jacyś znajomi? Koledzy sprzed lat? Ktoś, o kim nie wiem?
Jednak moi bliscy milczeli jak zaklęci – albo rzeczywiście nic nie wiedzieli. Zauważyłam, że świeży bukiet pojawia się zawsze na początku każdego miesiąca. Dokładniej, piątego dnia. MUSIAŁAM sprawdzić, kto to robi.
Kim jest ta dziwna młoda kobieta?
Pamiętam, w maju przyczaiłam się w pobliżu grobu męża. Dobrą godzinę kręciłam się bez celu po cmentarzu i miałam już odejść, gdy zobaczyłam… ją. Zapłakaną dziewczynę z pogrzebu Janusza. Przyniosła bukiet tulipanów. Zabrała zeschnięte róże, wymieniła wodę, starannie ustawiła kwiaty w wazonie.
– Kim pani jest? – dogoniłam ją, jak ona mnie kiedyś, przy bramie.
– Nikim – spojrzała na mnie z przestrachem, a jej oczy pełne były łez.
Chciała się odsunąć, lecz trzymałam ją mocno za ramię. I wtedy zauważyłam jej duży brzuch wstający spod kusego płaszczyka. Dziewczyna spuściła głowę.
– Powinno być mi wstyd, ale nie jest – rzuciła hardo. – Kochałam Janusza, a on kochał mnie. Chciał od pani odejść, odwlekał ten moment ze względu na Natalię. Przyprowadził ją kiedyś do pracy… Słodka dziewczynka, nie sposób było jej nie lubić. Potem okazało się, że jestem w ciąży. Jechał do mnie w środku nocy…
– Dostał pilne wezwanie – przerwałam dziewczynie stanowczo.
– Dostał wiadomość ode mnie – spojrzała mi w oczy, w których nie było już ani krzty lęku. – Kupił bukiet róż. To było piątego grudnia… Powiedział, że teraz nic go przy pani nie trzyma, że odejdzie i od razu, jak tylko wróci do domu, to powie, tylko… – zawahała się.
– Miał atak i rozległy zawał – dokończyłam za nią i puściłam jej ramię. – Dlaczego mam pani wierzyć? Może to wszystko pani sobie wymyśliła? Może w ogóle nie znała pani mojego męża? A nawet jeśli, to skąd mam wiedzieć, czyje to dziecko?! – nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam krzyczeć, coraz głośniej i głośniej.
Kobieta uciekła przerażona, a ja zostałam wrzeszcząca i samotna przy cmentarnej bramie i prawie skonałam z bólu. Mój mąż, kochany Janusz, z którym przeżyłam dziesięć wspaniałych lat, chciał mnie zostawić i odejść do innej kobiety! A ja nawet nie zauważyłam, że mnie zdradza… Że kiedy odsuwa się ode mnie w nocy, to nie z powodu zmęczenia, tylko niechęci… Ale dlaczego?
– Dlaczego?! – szlochałam godzinę później w ramionach mojego brata.
– Nie chciałem ci tego mówić – trzymał mnie mocno. – Przekonywałem go, że to głupie. Tak się nie robi, nie zadaje ciosu w plecy ukochanej osobie. Kiedy zabrakło mi argumentów, zagroziłem, że go zabiję. Wypatroszę jak psa, chociaż znamy się od zawsze. A potem, jak umarł, uznałem, że to już nieważne. Tej kobiety nie ma, wszystko się skończyło.
Siedział przy mnie przerażony, załamany, bo nie ochronił młodszej siostry… Choć to jego obowiązek od dzieciństwa – kiedyś bronił mnie na podwórku przed chłopakami. I przed złośliwościami swego najlepszego przyjaciela, Janusza…
– Ale ona jest z nim w ciąży i nic się nie skończyło! – wyrwałam się z jego objęć. – Janusz chciał ode mnie odejść. Zostawić mnie z Natalią dla tej obcej, młodszej dziewczyny! Rozumiesz?! Jeśli cokolwiek go przy mnie trzymało, to była to tylko nasza córka, nie ja. Rozumiesz, przestał mnie kochać! A może tak naprawdę nigdy mnie nie kochał?… – płakałam i biłam pięściami na oślep.
Zapomnieć, za wszelką cenę zapomnieć
Tamtego dnia umarłam po raz drugi. Moje życie okazało się kłamstwem. Przeszukałam wszystkie ubrania Janusza: garnitury, koszule, bluzy, spodnie, jego teczki, dokumenty, komórkę. Znalazłam esemesy od niej i jego pełne czułości odpowiedzi, jakieś kartki z serduszkami, mejle z jego propozycją rozwodu ze mną, kosmyk włosów w kosmetyczce i zapach damskich perfum.
Ta dziewczyna nie kłamała – pewnie nosiła w łonie jego dziecko. Mój świat runął. Zostałam sama z ogromną raną w sercu.
Minął rok od tamtych wydarzeń, a ja ani razu nie poszłam na grób mojego męża, który chciał mnie zostawić dla innej. Wyrzuciłam wszystkie jego zdjęcia, ubrania rozdałam obcym ludziom, a niektóre spaliłam.
Po co miałam je trzymać, skoro i tak zabrałby je do tamtej? Pozbyłam się każdego prezentu, jaki mi dał. Sprzedałam pierścionki i obrączkę, zaciągnęłam kredyt, wynajęłam ekipę remontową, skułam ściany, zryłam każdy kawałek mieszkania, który wspólnie zrobiliśmy. Wyrwałam Janusza z naszego domu… Jednak nie ze swojego serca.
Bo chociaż bardzo bym tego nie chciała, codziennie patrzę w jego oczy, widzę jego uśmiech, lewą brew unoszącą się w zdziwieniu, kiedy coś nabroi. Widzę go w każdym grymasie twarzy Natalii. I nic już tego nie zmieni. Po miłości, która okazała się kłamstwem, pozostała mi córka, rana w sercu i dziecko innej kobiety, o którym chciałabym zapomnieć.