W wieku 43 lat Krystyna Nowak uważała, że mężczyzna mało ją może już zaskoczyć. Jej młodość przypadła na trudne lata dziewięćdziesiąte, znane ze swobody i rozwiązłości. Później Krystyna była już w związku małżeńskim, była w Egipcie, a nawet próbowała swoich sił na portalu randkowym. Dlatego uważała się za doświadczoną i zrozumiałą kobietę. Jednak praktyka pokazała, że się myliła.
Spotkawszy na przestrzeni internetu Jana, 47 lat, z dwójką nastoletnich dzieci, które mieszkały z matką Jana, byłą żoną, każde z osobna, ze średnimi, stabilnymi dochodami, Krystyna odkryła nowe, dotąd nieznane jej granice relacji. Polegały one na tym, że w jednym z tych czułych momentów, kiedy Krystyna i Jan wylegiwali się w wynajętym gniazdku, nagle od mężczyzny przyszło pytanie o przeprowadzkę do niego. A następnie o formalizację związku. Ale z pewnym warunkiem.
Krystynę oczywiście trochę rozczarowała brak jakichkolwiek tradycyjnych drobiazgów, które zazwyczaj towarzyszą oświadczynom. Ale jeszcze bardziej niepokoiła ją rozmowa o jakichś warunkach. Ostrzegając się, Krystyna zaczęła delikatnie wyjaśniać szczegóły.
Okazało się, że warunkiem Jana było to: przez siedem lat Krystyna Nowak musiałaby pozostawiać w roli konkubiny, udowadniając swoją przydatność do wspólnego życia. Wykonywać obowiązki kobiece, czyli prać, sprzątać, gotować. No i w nocy nie zaniedbywać, to już było jasne. A jeśli wszystko odpowiadałoby Janowi, jeśli para przez ten czas była bytująca, wtedy uroczyście poprowadziłby ją do USC, spełniając wszelkie zasady.
Z białą suknią, zdjęciami ślubnymi, kwiatami i obrączkami na samochodach.
– A ciebie nie martwi, że wtedy już będę miała 50 lat?! – dziwiła się przebiegu wydarzeń Krystyna.
Ale jeszcze bardziej dręczyła ją myśl, że nie jest dobra sama w sobie, tylko jakieś jej funkcje, które mogą uczynić życie Jana łatwiejszym i lepszym.
I jeszcze to – że pieczątkę w paszporcie, o którą przecież nie prosiła, trzeba będzie wymagać wszelkimi siłami, dzień po dniu tańcząc przed Jana z bębnem. To wcale jej nie satysfakcjonowało.
Szczerze mówiąc, nawet nie wiem, skąd biorą się takie sytuacje. Siłą rzeczy mogę sobie wyobrazić pracodawcę, który zaproponowałby okres próbny przez siedem lat. A po jego zakończeniu obiecałby nagrodę pracownikowi podziękowaniem. Ale tutaj człowiekowi zupełnie nie wstyd. Cuda, aż dość.