„Teść był w domu władcą absolutnym. Oczekiwał ode mnie, że będę dla jego syna potulną kucharką i sprzątaczką”

„Byłam dla niego zbyt nowoczesna. Jego zdaniem, nie rozumiałam, jaką krzywdę sobie wyrządzam, nie chcąc podjąć tradycyjnych obowiązków kobiety, przez które rozumiał umiejętność taniego przygotowywania smacznych posiłków, sprzątania domu na błysk i dożywotnie niańczenie dorosłych domowników. Taka była jego żona i taka miałam być ja. A nie byłam”.

Niezręczne milczenie przedłużało się, mój prawie-teść Stefan siedział sztywno i patrzył w ognisko, jakie ośmieliłam się rozpalić nad brzegiem bajorka. Pewnie zastanawiał się, co robi na łące z narzeczoną swojego syna, której istnienia stanowczo nie pochwalał. W skrytości ducha liczył, że się rozstaniemy, Leon przejrzy na oczy, rzuci mnie, znajdzie sobie przyzwoitą, uczciwą dziewczynę i poprowadzi ją do ołtarza. Że też właśnie musiałam zakochać się w człowieku, który wychował się w rodzinie hołdującej tradycyjnemu podziałowi ról. Jego matka zajmowała się domem, ojciec zarabiał na życie i miał ostatnie słowo, które jak się spodziewał, zostanie bez gadania uszanowane.

Biedny Stefan!

Nic dziwnego, że kiedy mnie poznał, o mało nie trafiła go apopleksja. Byłam dla niego zbyt nowoczesna, nie rozumiałam, jaką krzywdę sobie wyrządzam, nie chcąc podjąć tradycyjnych obowiązków kobiety, przez które rozumiał umiejętność taniego przygotowywania smacznych posiłków, sprzątania domu na błysk i dożywotnie niańczenie dorosłych domowników. Taka była jego żona i taka miałam być ja. A nie byłam. Na szczęście Leon nie wdał się w ojca, prędko dał się przekonać do sprawiedliwego podziału domowych obowiązków, a nawet, o zgrozo, wkręcił się w gotowanie. W dni, w które kucharzył, jadaliśmy wspaniałe potrawy kuchni azjatyckiej, w moje dni – szkoda gadać. Ale Leon nie narzekał, za co byłam mu bardzo wdzięczna. Dobrze nam było ze sobą, był tylko jeden szkopuł, rodzice Leona, a właściwie ojciec, Stefan, niekwestionowany władca i domowy satrapa. Podczas każdej wizyty wygłaszał tyrady na temat „kobietonów”, zakały kobiecego rodu. Patrzył przy tym na mnie wystarczająco znacząco, żebym nie miała wątpliwości, o kim mówi.

Z początku śmieszyły mnie te podchody, ale z czasem skończył mi się zapas tolerancji i zezłościłam się. Próbowałam tłumaczyć Stefanowi, że nie każda rodzina wygląda jak jego, ja mam inne doświadczenia. Mnie i siostrę wychowała mama, nauczyła nas samodzielności i tego, żeby zawsze liczyć na własne siły. Wbijała nam do głowy, że jesteśmy wartościowymi członkami społeczności i nie musimy przed nikim zginać karku. Wypuściła w świat dwie zaradne, łebskie dziewczyny, nie zadowalające się namiastką szczęścia. Niełatwo było nam znaleźć odpowiedniego partnera, mężczyźni się w nas kochali, ale na żony wybierali kobiety łagodne i spolegliwe. Siostra prędzej znalazła swojego Damiana, ja na Leona musiałam poczekać kilka lat. A potem okazało się, że w pakiecie z mężczyzną mojego życia dostałam jego ojca, Stefana! Jak widzę przeszkodę, staram się ją przeskoczyć, niezależnie od tego, jak jest wysoka.

Zabrałam się do obłaskawiania starszego pana

W wyniku moich starań Stefan jeszcze bardziej się najeżył i utwierdził w przekonaniu, że nie jestem kobietą, na jaką zasługiwał jego syn. Byłam zbyt pewna siebie i nie opanowałam sztuki potakiwania Stefanowi, którą posiedli jego bliscy, łącznie z moim ukochanym Leonem.

– Robię to dla świętego spokoju, tak jest łatwiej – wzruszał ramionami. – Tata jest okej, ale nie lubi, by mu się sprzeciwiać.

– Ładne mi w okej – parsknęłam rozeźlona. – Nigdy nie próbowałeś mieć własnego zdania?

– Próbowałem.

– I co?

– Prędko tego pożałowałem, tata potrafi być prawdziwym wrzodem na tyłku – odparł krótko Leon.

– Jak twoja mama z nim wytrzymuje?

Leon niespodziewanie zaczął się śmiać.

– Nic nie rozumiesz – powiedział ciepło. – Potakiwanie ojcu to mała cena za to, co nam dawał i nadal daje. Tata bywa upierdliwy, ale jest dobrym mężem i ojcem. Zawsze wiedziałem, że mogę na nim polegać, wyciągał mnie za uszy z każdych tarapatów. Mama przeżyła z nim szczęśliwie wiele lat i nie zamieniłaby go na nikogo innego.

– W czym tkwi sekret?

– W odpowiedzialności za rodzinę – odparł poważnie mój Leon, facet którego kochałam, ale uważałam za lekkoducha. – Od małego słyszałem, że mam być odpowiedzialny, powtarzał mi to do znudzenia. W końcu zniechęcił się, chyba nie uważa mnie za swojego godnego następcę.

 Dla mnie możesz być taki, jaki jesteś, nie zmieniaj się – pocałowałam przelotnie Leona.

Przytrzymał mnie dłużej, ale uwolniłam się, bo chciałam pogadać. Stefan mnie fascynował, ale też przerażał. Miał duży wpływ na rodzinę, a ja za skarby świata nie chciałam stracić Leona. Pytałam, jak mam wkraść się w łaski jego ojca, ale nie usłyszałam nic mądrego.

Czułam to, czego nie chciał mi powiedzieć

Na zmianę wizerunku w oczach teścia było już za późno, Stefan wyrobił sobie o mnie zdanie. Sprawa wyglądała beznadziejnie, a jednak dostałam swoją szansę. Zaczęło się niewinnie, teściowa pojechała do sanatorium, polecając synowi zadbać o ojca podczas jej nieobecności. W jej języku oznaczało to, że Stefan będzie u nas jadał obiady, a ja (bo przecież nie Leon), zadbam o resztę jego wygód, z czystymi koszulami i gaciami włącznie. Jasne, że nikt nie wydał mi głośno takich rozporządzeń, ale mniej więcej takie były oczekiwania. Stanęliśmy z Leonem na czubkach palców i podjęliśmy starszego pana czym chata bogata. Sprawę bielizny i prasowania koszul pominęłam milczeniem, pewna, że Stefan ujmie się honorem i głośno się nie upomni. Trudno, niech zaprzyjaźni się z pralką i żelazkiem, będzie miał przygodę życia. Leon, chcąc godnie wypaść, zadbał, by odsunąć mnie od kuchni, więc obiad wypadł fantastycznie.

Akurat była sobota, nie musieliśmy nigdzie pędzić, był czas na oswajanie teścia. Stefan przybył z bukietem dla mnie, zasiadł przy stole, zjadł i pochwalił moje złote ręce. Nie ukrywał, jak bardzo jest zaskoczony moimi umiejętnościami kulinarnymi, atmosfera ociepliła się, więc ośmieliłam się zdradzić mu tajemnicę.

– Gotował Leon, jest w tym mistrzem, ja nie sięgam mu do pięt.

Po co to powiedziałam, trzeba było milczeć! Stefan omal nie udławił się ostatnim kęsem, był autentycznie zszokowany. Natychmiast zmienił front, zarzucając mi próbę oszustwa. Zareagowałam ostro, Stefan nieprzyzwyczajony, że ktoś mu się stawia, przekroczył wszelkie granice. Leon chciał nas uspokoić, ale o mało nie starliśmy go na proch. Było naprawdę gorąco, ostatecznie mój prawie-teść wstał, rzucił serwetkę jak rękawicę i zażądał, żeby odwieźć go do domu. Nie dodał, że jego noga u nas więcej nie postanie, to było oczywiste. Leon wyszedł z ojcem, a ja ochłonęłam i zaczęłam się martwić. Głupio wyszło. Ile takich awantur wytrzyma związek z Leonem? Zastanawiałam się, czy chcę wejść w tę rodzinę, czy wystarczy mi sił, żeby użerać się z teściem, nigdy nie być zaakceptowaną. Odpowiedź brzmiała „nie”, ale kochałam Leona i nie chciałam się z nim rozstawać. Co miałam z tym zrobić?

Następnego dnia, ku mojemu zdumieniu, Stefan do mnie zadzwonił. Odebrałam.

 Leon nie odpowiada – powiedział chłodno i oficjalnie – więc proszę, żebyś mu przekazała, że wybieram się do żony do sanatorium. Jadę samochodem.

Ten tajemniczy komunikat oznaczał, że Leon ma jechać z nim, bo tata od jakiegoś czasu bał się sam prowadzić swojego starego forda. Bo a nuż coś się stanie na trasie.

– Leon wspina się na skałkach, szkoli narybek taterników, pewnie nie ma zasięgu – odparłam niemniej chłodno.

A potem coś mnie podkusiło i rzuciłam:

 Mogę go zastąpić. O której wyjeżdżamy?

– Ależ tu nie chodzi o przejażdżkę, potrzebuję ubezpieczenia. Jaki z ciebie będzie pożytek? Nie będziesz mi mogła pomóc, to raczej tobą trzeba się będzie opiekować.

– Jestem już dorosła, nie potrzebuję niani, i jakby co, potrafię prowadzić samochód. Chce pan jechać do żony czy nie? Bo jeśli tak, to jestem gotowa.

Postawiłam go pod ścianą, niemal słyszałam, jak zgrzyta zębami, ale ostatecznie zgodził się, łaskawca jeden.

No i pojechaliśmy

Stefan zaczął kombinować na trasie, bo bał się wjechać na drogę szybkiego ruchu, po czym się zgubił. Nie przyznał się, ale widziałam, co się dzieje, bo monitorowałam trasę na mapach Google. Nie raniąc jego uczuć, zaczęłam go prowadzić według wskazań nawigacji w smartfonie, a on udawał, że nie słyszy podpowiedzi, tylko sam z siebie wybiera właściwą drogę. Wilk syty i owca cała. Już myślałam, że to koniec kłopotów, kiedy usłyszałam, jak silnik nieregularnie pracuje. Stefan był bardzo przywiązany do starego forda, twierdził, że to doskonały wóz, więc zamknęłam buzię na kłódkę, czekając na dalsze wydarzenia. Auto rozkraczyło się na środku malowniczej szosy, okolonej podmokłymi łąkami, Stefan siedział załamany za kierownicą, zbierając myśli, ja wysiadłam.

– Niech pan wrzuci luz, popchnę i zjedziemy na pobocze – zakomenderowałam, chwilowo zapominając, do kogo mówię.

Stefan coś tam nadawał, ale krzyknęłam:

– Na luz! Już!

Odruchowo posłuchał, pchnął dźwignię biegów, a ja wóz. Nawet lekko poszło, było z górki. Potem on zajął się oglądaniem silnika, a ja namierzyłam w internecie najbliższy warsztat. Właściciel zgodził się po nas przyjechać i spytał, gdzie stoimy.

– Mapy pokazują, że między Sianowem i Lubrzanką. Mówi to panu coś?

– Znajdę was – obiecał właściciel warsztatu. – Tylko musicie trochę poczekać, jest niedziela, kończymy obiad, a potem muszę odwieźć teściów na wioskę.

– Zaczekamy – obiecałam. – Nigdzie się nie wybieramy, nie mamy czym.

Stefan słuchał rozmowy, patrząc na mnie spod oka.

– Potrafisz sobie radzić – mruknął z niechętnym uznaniem.

Pochwała z jego ust niemal mnie uskrzydliła, wyciągnęłam z torby kanapki i zaproponowałam ognisko. Czekały nas godziny oczekiwania, miałam nadzieję, że patrząc w płomienie, Stefan się rozkrochmali i będzie nam łatwiej ze sobą wytrzymać. Po godzinie zwątpiłam, że tak się stanie, i wtedy odezwał się:

– Uważasz mnie za satrapę, ale to nieprawda. Opiekowałem się żoną i dzieckiem, taka była moja rola. Jadzia nie pracowała, tylko ja zapewniałem byt rodzinie. Tak zostałem wychowany, mężczyzna jest głową rodziny, podobało mi się to. Jednak gdy skończyłem pięćdziesiątkę, zastrajkowało mi serce, wtedy się przestraszyłem, że nie dam rady. Co będzie, gdy zachoruję, jak Jadzia sobie poradzi? Zarabiałem, podejmowałem decyzje, nawet płaciłem rachunki, ona zajmowała się domem. Odpowiedzialność spoczywała na mnie, co będzie, gdy mnie zabraknie? Żebyś wiedziała, jak ja się wtedy bałem! Chodziłem jak struty, zaproponowałem nawet Jadzi, by rozejrzała się za jakimś dorywczym zajęciem, tak na wszelki wypadek, żeby w razie czego nie została z niczym, ale ona się obraziła. Potem dotarło do niej, co mówię, i z kolei przestraszyła się. Mówię ci, to były trudne chwile. Na szczęście minęły, a potem pojawiłaś się ty. Słyszałem, że nowoczesne kobiety inaczej patrzą na życie, nie podobały mi się ich poglądy, a ty byłaś jedną z nich. Żałowałem, że mój jedyny syn tak kiepsko trafił. Dopiero, kiedy tak pewnie pokierowałaś mnie na trasie, rozmawiałaś z mechanikiem, wszystko załatwiłaś i jeszcze rozpaliłaś ogień, zrozumiałem, że Leon ma szczęście. Nie będzie musiał przeżywać tego co ja, ma w tobie…

Nie mógł znaleźć słowa.

– Życiową partnerkę – podpowiedziałam.

Uśmiechnął się z przymusem.

– Nie lubię tego określenia, myślałem raczej o przyjacielu.

– Może być – wyciągnęłam do niego rękę. – To co, rozejm?

 Pokój, partnerko – oznajmił poważnie, ściskając mi dłoń.

Do domu wróciliśmy autobusem, ubożsi o mandat za rozpalanie ogniska w niedozwolonym miejscu. Zawarty nad bajorkiem pokój trwa, chociaż bywa, że spieramy się, aż iskry lecą. Ale tak to już jest, gdy zejdą się dwie silne osobowości.

-->