Aż podskoczyłam, kiedy tuż obok usłyszałam głos prezesa. Nie słyszałam, jak wchodzi do mojego gabinetu.
– Pani Joanno, co pani tu jeszcze robi? – zapytał, a widząc moją reakcję, roześmiał się. – Ależ pani jest znerwicowana. To chyba z przepracowania, proszę się już zbierać do domu. Weekend się zaczął, mąż czeka.
Mąż czeka… Wzdrygnęłam się ponownie, słysząc te słowa. No tak, niewątpliwie czeka. Z kolejnymi pretensjami i awanturą. Gdybym komukolwiek w firmie powiedziała, jak wygląda moje prawdziwe życie, chyba nikt by nie uwierzył. Tu jestem dyrektorem działu produkcji. Ode mnie zależy, czy dobrze rozdzielę robotę, czy wyrobimy się na czas z zamówieniem, czy w ogóle to zamówienie będzie. Ja decyduję, kto w dziale jest potrzebny, a kto nie, komu należy się premia, czy będziemy zwalniać czy zatrudniać. Dobrze wiem, że ludzie się mnie boją, chociaż staram się być uczciwym szefem. Ale zdaję sobie sprawę, że muszę zachować dystans, bo inaczej ludzie wejdą mi na głowę. A na to sobie nie mogę pozwolić.
Słyszałam kiedyś, co mówią o mnie w firmie. To było na imprezie, ludzie wypili nieco wina, rozluźnili się. Poszłam do toalety i trochę mi zeszło, bo okazało się, że mam oczko i musiałam zmienić rajstopy. Miałam już wychodzić z kabiny, gdy usłyszałam, że do łazienki ktoś wszedł. Nie wiem, dlaczego zamarłam, wstrzymując oddech.
– Nie jest źle – usłyszałam kobiecy głos, ale nie rozpoznałam, kto to mówi. – Wiesz, nawet nie podejrzewałam, że ta smoczyca może zorganizować taką fajną imprezę.
– Smoczyca, to dobre – parsknęła druga kobieta, chyba pani Zosia z reklamy. – Pasuje do niej.
– Pewnie, że pasuje. Czasem, jak do nas wpadnie i krzyczy, że robotę spowalniamy, to naprawdę mam wrażenie, że zaraz zacznie zionąć ogniem!
– My niewiele mamy z nią do czynienia, ale fakt, że to nie jest ciepła babeczka – przytaknęła ta druga. Byłam niemal pewna, że to Zosia. – Na spotkaniach produkcyjnych aż wieje chłodem. Ciekawe, czy w domu też taka jest. A ona ma w ogóle rodzinę?
– Z tego, co wiem, to ma męża, ale dzieci to chyba nie.
– Takie jak ona, stawiają na karierę, a nie na rodzinę.
Przez chwilę zastanawiałam się, o kim mówią, gdy nagle dotarło do mnie, że o mnie! Jestem jedyną kobietą na dyrektorskim stanowisku i to ja mam do czynienia i z działem produkcji, i z reklamą. Poczekałam, aż pójdą, i dopiero wtedy wyszłam z toalety. Szczerze mówiąc, nie za bardzo się przejęłam ich opinią. Chyba nawet byłam zadowolona, że tak mnie odbierają. Boją się mnie, a jednak trochę szanują, bo w tym, co mówiły, nie było nic upokarzającego. A na szacunku bardzo mi zależy. Chociaż w firmie, skoro nie mam go w domu.
Bo w moim domu niepodzielnie rządzi mój mąż. To on dyktuje wszystkie warunki. Tak naprawdę, nie wiem, dlaczego się na to godzę i dlaczego nic z tym nie robię. Dziewczyny dobrze powiedziały – postawiłam na karierę, nie na rodzinę, dlatego nie mieliśmy dzieci. Mogłam więc spokojnie go zostawić, kazać mu się wynosić albo sama się wyprowadzić. Dlaczego tego nie zrobiłam? Chyba bałam się, że zostanę sama. A tego nie chciałam.
Adama poznałam kilka lat temu, gdy dopiero zaczynałam karierę w branży. On wtedy był prezesem małej firmy. Dużo pracował, mieliśmy mało czasu dla siebie, więc było logiczne, że każda chwila była podporządkowana jego rozkładowi dnia. On też decydował o tym, na co wydamy pieniądze – ja zarabiałam niewiele, jego stać było na wszystko. Być może, gdybym wtedy się postawiła, tupnęłabym nogą i nie pozwoliłabym sobą rządzić, nasze życie zupełnie inaczej by się potoczyło. Ale ja byłam młoda, głupia, wydawało mi się, że wychodząc za Adama, złapałam pan Boga za nogi. Byłam szczęśliwa, że mam bogatego faceta, że mieszkam w pięknym domku z ogródkiem, że już na początku samodzielnego życia mam wszystko, o czym większość kobiet przez całe życie może tylko pomarzyć.
Dzieci? On ich nie chciał, ja też nie. Postawiłam na karierę, zwłaszcza że Adam sobie tego życzył. To on mi tłukł do głowy, że z moim wykształceniem powinnam być co najmniej dyrektorem. No więc go posłuchałam. Czy tego żałuję? Nie wiem. W ogóle do niedawna nie zastanawiałam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie wyszła za Adama, czy byłoby inaczej, lepiej? Może miałabym dzieci, bo nigdy nie odrzucałam tej myśli. Teraz jest już za późno. Nie dlatego, że jestem za stara, ale dlatego, że z takim facetem jak Adam nie chcę ich mieć. On zresztą jest przeciwny powiększaniu rodziny, więc nie ma o czym mówić.
I co jeszcze byłoby inaczej? Może byłabym szczęśliwa? Bo z nim nie jestem. Tak naprawdę, to odpoczywam i spokojnie oddycham tylko w pracy. W domu jestem nikim. Adam mnie nie bije, ale poniża. Nigdy za nic mnie nie pochwalił, za to ciągle słyszę, że coś robię źle. A to fatalnie przyprawiłam mięso, a to spaliłam ciasto, a to przesłodziłam deser. Nie umiem ładnie podać posiłku, źle parzę kawę. Na kwiatach też się nie znam – to przeze mnie nie przyjęły się nasze różane krzewy. A kiedy najęłam ogrodnika, zaraz mi zarzucił, że wyrzucam pieniądze, zamiast wziąć się do roboty. Gdy zostałam dyrektorem, usłyszałam zamiast gratulacji ostrzeżenie, że teraz poznam prawdziwe życie. On, prezes od lat, to życie przecież już dobrze znał!
Pretensje były o wszystko. A to zatrudniłam fatalną sprzątaczkę, która nic nie umie robić, a to źle uprasowałam mu koszulę. Gdy odpierałam zarzuty, mówiąc, żeby w takim razie sam sobie prasował albo sam najął sprzątaczkę, słyszałam, że do niczego się nie nadaję, nawet ludzi nie umiem zatrudniać. A w takim razie, co ze mnie za pani dyrektor?! W pewnym momencie przestałam gotować. Bo miałam dużo pracy i wracałam późnym wieczorem do domu.
Najpierw twierdził, że jestem złą żoną, bo o niego nie dbam. A gdy szykowałam posiłek poprzedniego dnia, żeby po powrocie z pracy mógł sobie odgrzać, mówił, że woli jadać na mieście, niż babrać się w tym, co ja zrobiłam. Stanęło więc na tym, że ja jadałam w firmie, on sam sobie radził. W weekendy bywało różnie, ale jeżeli byłam w domu i coś przyrządziłam, musiałam się liczyć z jego krytyką. Nie powstrzymywali go nawet goście! Czasem odwiedzali nas znajomi, a ja szykowałam wówczas przekąski, sałatki, włoskie albo orientalne danie. Nie mógł odmówić sobie satysfakcji, zawsze musiał powiedzieć, że coś przesoliłam, przypaliłam, że jest mdłe…
No i nigdy nie wyglądałam tak, jak należy! Jego zdaniem, nie umiałam się umalować ani ubrać, a fryzurę miałam dobrą tylko wówczas, gdy wróciłam prosto od fryzjera. Ale wówczas musiałam się nasłuchać, że niepotrzebnie wydaję pieniądze, bo gdybym umiała się uczesać, to nie musiałabym latać ciągle po salonach. Kiedyś go zapytałam, dlaczego ma taką obsesję na punkcie pieniędzy. Przecież zarabialiśmy dużo więcej, niż mogliśmy wydać, nawet biorąc pod uwagę moje wyprawy do kosmetyczki i coroczne, zagraniczne wycieczki. Usłyszałam wówczas, że tylko dzięki jego oszczędności stać nas na wszystko. Moje zarobki, obecnie niewiele mniejsze od jego, potraktował lekceważąco!
Dlatego właśnie wolałam siedzieć w pracy. Tu mnie szanowano, nikt mnie nie poniżał, nikt nie traktował lekceważąco tego, co robię. Więcej – na każdym kroku dostawałam dowody na to, że dobrze pracuję, że znam się na rzeczy, że jestem odpowiedzialna, zaradna, fachowa… Zupełnie inaczej niż w domu. To w firmie miałam bratnie dusze, męża traktowałam raczej jak zło konieczne. Dlaczego więc go znoszę? Przecież nawet gdyby się uparł i zabrał mi dom, to i tak stać by mnie było na nowy. Musiałabym wziąć kredyt, ale mam oszczędności, lokaty, no i wysokie zarobki. Więc dlaczego?
Myślę, że chyba naprawdę chodzi o tę samotność. Warczy bo warczy, poniża, awanturuje się, ale jest. Boję się, że jestem za stara na nowe związki, na szukanie nowego partnera. Mam 36 lat, faceci w moim wieku są już zazwyczaj żonaci, mają rodziny. Zresztą, przez swoje życie i pracę nie mam zbyt wielu znajomych. Wracałabym więc do pustego domu. A samotności boję się najbardziej na świecie.
Może kiedyś zmienię zdanie, może dojrzeję do tego, żeby naprawdę być samodzielną i – mam nadzieję – szczęśliwą kobietą. Ale na razie wyłączę komputer, wezmę torebkę i pojadę do domu. Tam położę uszy po sobie i z zaradnej pani dyrektor zmienię się w potulną, „beznadziejną” żonę. Jak co dzień, przejdę tę swoją metamorfozę, w którą nikt z moich współpracowników by nie uwierzył.