Było to wieczorem, a ja miałam dużo pracy. Musiałam zrobić pranie, sprawdzić pracę domową mojego najstarszego dziecka, zrobić pracę plastyczną do przedszkola z najmłodszym, ugotować obiad i nakarmić rodzinę, namoczyć fasolę na zupę i pozamiatać korytarz. Zwykła lista zadań dla kobiety, która jest matką. Biegałam po mieszkaniu, chwytając to jedną rzecz, to drugą, dopiero po chwili usłyszałam, że dzwoni mój telefon.
-Mamo, to ciocia Patrycja! – Najstarszy podbiegł i podał mi telefon
-Maksiu, powiedz cioci, że jestem zajęta, oddzwonię do niej.
-Nie oddzwaniaj! – usłyszałam głos Patrycji (syn włączył głośnik). – Umyj ręce i przyjdź do mnie prędko! Kup po drodze wino.
Dobrze znam moją siostrę: coś się stało, więc musiałam do niej jechać, zostawiając wszystko rozgrzebane.
-Jadę do Patrycji! Kamil, wyłącz ziemniaki i odcedź wodę za 10 minut” – krzyknęłam do męża i wkrótce byłam w taksówce na drugim końcu miasta.
-Otwarte! – usłyszałam, gdy zadzwoniłam do drzwi. Weszłam do środka, a ponieważ nikogo nie było w przedpokoju, poszłam prosto do kuchni.
Zamarłam w progu. Moja siostra siedziała pośród góry potłuczonych naczyń, rozsypanych płatków, makaronów, kasz, rozlanej herbaty, kawy, połamanego taboretu i szafki, która kiedyś wisiała na ścianie. Patrycja była absolutnie spokojna.
–Nie martw, żyję! – powiedziała, gdy mnie zobaczyła – To wszystko to moja sprawka. Stanęłam na taborecie i chciałam sięgnąć z górnej półki szafki zeszyt z przepisami matki. Straciłam równowagę i upadając, instynktownie chwyciłam za szafkę, w której trzymałam naczynia i wiele innych rzeczy. Wszystko poleciało na podłogę z trzaskiem i łoskotem, a teraz leży wszędzie w kawałkach.
-Nic ci nie jest? – zapytałam z niepokojem.
-Jeśli nie liczyć tego, że dostałam w głowę dzbanem, to nie. Cholerny, był strasznie ciężki. To prezent od mojej byłej teściowej – odpowiedziała Patrycja i potarła dłonią głowę.
-Grunt, że jesteś cała. Co robimy z tym pobojowiskiem? – zapytałam podnosząc z podłogi kilka kawałków zbitej miski.
-No wiadomo, trzeba wziąć miotłę, a potem odkurzacz. Jutro muszę zadzwonić do stolarza, żeby naprawił szafkę. Znowu muszę kupić nowe naczynia. Gdzieś widziałam talerze na wyprzedaży – moja siostra mówiła to wszystko ze stoickim spokojem, siedząc na szafce i popijając czerwone wino. -Wiolka- powiedziała w końcu – dlaczego jesteś smutna? Weź krzesło, usiądź, napijmy się, porozmawiajmy.
-Ty możesz tak spokojnie siedzieć w środku tego bałaganu?
Pati wzruszyła ramionami.
-Po co się zadręczać? Stało się, trudno. Świat się nie zawalił. Siadaj, wypijmy wino i poszukajmy w tym bałaganie jakiegoś całego kubka, inaczej nie będę miała w czym rano wypić kawy. A jak będę w nastroju, to zacznę trochę ogarniać ten śmietnik.
Tego wieczoru moja siostra udzieliła mi bezcennej lekcji życia. Jeśli wszystko legło w gruzach (i nie chodzi tylko o szafkę z naczyniami), nie trzeba się zamartwiać.
Trzeba zrobić wdech i wydech, usiąść spokojnie, spojrzeć na to, co pozostało i zapytać siebie: czy warto i da się to naprawić? Jeśli odpowiedź jest twierdząca, to zaparz herbatę lub otwórz butelkę wina, zadzwoń do kogoś, kto przyjdzie do Ciebie nawet w środku nocy i rozmawiaj do woli.
A rano zacznie się nowy dzień i będzie można z nową energią przystąpić do oczyszczania gruzów – ale nie na ślepo i chaotycznie, lecz powoli, bez pośpiechu, nie marnując sił. Nadal będziesz ich potrzebować. Bo w życiu nie raz coś pęknie i upadnie, pokruszy się i złamie. Wszystko to jednak można naprawić lub zastąpić czymś nowym, bo to są tylko rzeczy. Ale ciebie i mnie nic nie zastąpi.