Ledwo wróciłem do domu, a już w przedpokoju przywitała mnie żona i wcisnęła mi w dłoń jakąś białą kopertę.
– Przyszło do ciebie wezwanie do sądu – powiedziała. – Listonosz przyniósł i pytał, czy wezmę, czy ma wrzucić awizo do skrzynki. Odebrałam, bo nie ma co zwlekać z takimi rzeczami. Może to w sprawie tego spadku po wuju Leonie? Zresztą sprawdź sam.
Rozerwałem kopertę, przebiegłem oczami tekst i zrobiło mi się zdecydowanie duszno. Żona patrzyła zaciekawiona, a ja nie wiedziałem, co jej powiedzieć. To był jakiś absurd!
– No co cię tak zamurowało? – rzuciła niecierpliwie Marta.
– W jakiej to sprawie?
– Kochanie, to pomyłka…
– Jaka pomyłka? – spojrzała na mnie zaniepokojona. – Pokaż! – zażądała, więc z ociąganiem oddałem jej pismo.
Marta je przeczytała, zbladła
– Ty draniu – wykrztusiła.
– Martuś, przecież ci mówię, że to pomyłka. Piramidalna bzdura. To dziecko na pewno nie jest moje. Przysięgam.
– Ale zdradziłeś mnie? Tak?!
– Absolutnie nie. Zresztą zobaczysz sama, teraz są te testy DNA, prawda wyjdzie błyskawicznie na jaw.
– Akurat. Nawet jeśli to nie jest twoje dziecko, to jego matka na pewno sobie tego, ot tak, nie wymyśliła! No, przyznaj się, kim jest dla ciebie ta… – zerknęła na wezwanie – Aneta.
– Nikim! Pierwszy raz słyszę to imię i nazwisko.
Usiłowałem przekonać Martę o swojej wierności
Moje zabiegi spełzły na niczym. Wprawdzie nie zażądała, żebym się wyprowadził z domu, ale do czasu wyjaśnienia sprawy miałem spać na kanapie. Dla świętego spokoju zgodziłem się, choć wszystko przecież mogło potrwać nawet kilka tygodni.
W sądzie miałem się stawić za 10 dni, a potem, jak podejrzewałem, chwilę zajmie procedura sprawdzenia ojcostwa. Na dzień rozprawy wziąłem wolne z pracy. Prosiłem, żeby Marta poszła ze mną, lecz ona nawet nie chciała o tym słyszeć. W sądzie była za to skarżąca mnie Aneta ze swoim kilkumiesięcznym synem.
Była ładna, ale jej twarz kompletnie nic mi nie mówiła. Za to ona wyraźnie znała mnie. Na mój widok zamachała radośnie. Podobno poznałem ją podczas jednej z firmowych imprez poza Warszawą. Pracowała w hotelu, który wynajęliśmy. Mówiła, że nie dziwi się, że jej nie pamiętam, bo impreza była ostro zakrapiana. Tu akurat nie kłamała, lecz ja pamiętam, że nie piłem zbyt wiele i z pewnością nie urwał mi się film.
Może jej twarz gdzieś mi tam mignęła, ale na bank do niczego między nami nie doszło. Każde z nas pozostało przy swoim zdaniu, natomiast sędzia zarządziła badania DNA i wyznaczyła kolejny termin rozprawy za dwa tygodnie.
Następnego dnia udałem się do wskazanego laboratorium. Laborantka, ładniutka blondynka, włożyła mi patyczek do ust, jednak była tak zdenerwowana, że po wyjęciu patyczek upadł jej na podłogę. Dlatego musiała wziąć kolejny zestaw i przy jego użyciu już bez problemu pobrała próbkę mojego DNA. Na miejscu był biegły sądowy, który spisał odpowiedni protokół. Wyniki miały trafić bezpośrednio do sądu. Pewien, że badanie wykluczy moje ojcostwo, wymogłem na Marcie, żeby na drugą rozprawę poszła ze mną. Szczerze mówiąc, niewiele pamiętam. Sędzia odczytała tylko, że badania potwierdziły powództwo i to ja jestem ojcem dziecka. Zrobiło mi się słabo.
Marta natychmiast wyszła z sali. Kiedy wróciłem do domu, moje rzeczy były już spakowane. Właściwie nie mogłem się dziwić, że tak zareagowała. Dodatkowo była wściekła, że ja wciąż uparcie nie przyznawałem się do zdrady. Zamieszkałem w hotelu do czasu, gdy znajdę sobie mieszkanie. Tam zastała mnie Marta. Myślałem, że przemyślała sprawę i przyszła się pogodzić. Ale ona wręczyła mi tylko jakiś list.
– Masz, to wezwanie z sądu…
– Pozew o rozwód?
– To przyniosę ci następnym razem – uśmiechnęła się złośliwie. – Tym razem to co innego. Wybacz, że zajrzałam, ale nie wiedziałam, czy warto ci przynosić. To o alimenty od tej kobiety.
– Szybka jest – mruknąłem z goryczą. – Kiedy to przyszło?
– Nie wiem, w skrzynce znalazłam awizo. A czy to ważne?
– Momencik – spojrzałem na datę. – List został nadany dzień przed drugą rozprawą.
– I co z tego? Widać jej się śpieszy do twoich pieniędzy.
– No właśnie, przecież to o to może chodzić. Posłuchaj, Marta. Ja wiem, ty mi nie wierzysz, ale zastanów się. Dziewczyna upiera się, że to ja jestem ojcem. Nie szuka ze mną kontaktu przez całą ciążę. Potem nawet do mnie nie przychodzi, żeby mi powiedzieć, że mam dziecko. Tylko od razu śle wezwanie na ustalenie ojcostwa i, nie czekając na wyniki, o alimenty. Jakby z góry wiedziała, co wykaże badanie!
– To chyba nic dziwnego. Skoro spała tylko z tobą…
– Pomyśl, kochanie, ty dopiero się zastanawiasz, żeby złożyć pozew o rozwód, pewnie nawet nie spotkałaś się z adwokatem. A ona ma wszystko rozplanowane.
– Wiesz co, te twoje tłumaczenia są coraz bardziej żałosne.
– Dobrze, już nie będę cię do niczego przekonywał. Ale postaram się jak najszybciej spotkać z moim dzieckiem. Tylko najpierw zajrzę do apteki.
Musiałem działać na własną rękę
Aneta zdziwiła się moją wizytą i nie bardzo chciała mnie wpuścić. Ja jednak oświadczyłem, że chcę się widzieć z moim dzieckiem. I że jeśli mam płacić alimenty, to powinniśmy między sobą ustalić terminy widzeń, bo mam prawo uczestniczyć w jego wychowaniu.
Trochę ją chyba zdenerwowała moja stanowczość. Jak stwierdziła, wystarczy, że ja będę płacił, a z resztą sobie sama poradzi. Uparłem się jednak i tylko czekałem na chwilę, gdy będzie musiała zostawić mnie samego z jej synem. Kiedy to w końcu nastąpiło, błyskawicznie wsadziłem dzieciakowi do buzi patyczek zakupiony w aptece i schowałem go do foliowej torebki.
Potem się szybko pożegnałem i pojechałem do laboratorium DNA, którego adres samodzielnie znalazłem w internecie. Spotkaliśmy się po dwóch tygodniach na sprawie o alimenty. Jej mecenas, ten sam co na sprawie o ustalenie ojcostwa, wstał i oficjalnie przekazał sędzi wyrok sądu potwierdzający ten fakt.
– I co pan na to, panie mecenasie? – zwróciła się pani sędzia do mojego adwokata.
– Chciałbym przedstawić wynik innego badania DNA, które mój klient przeprowadził na własną rękę – mój adwokat wstał i ruszył w stronę sędzi.
– Wynika z nich niezbicie, że nie jest on ojcem dziecka powódki. A tu jest kopia zawiadomienia do prokuratury o popełnieniu przestępstwa fałszerstwa przy okazji poprzedniego badania…
– Kto się go dopuścił według pana mecenasa?
– To zadanie prokuratury.
Mój adwokat spojrzał znacząco na Anetę, która zrobiła się tak czerwona, że dla nikogo nie mogło ulegać wątpliwości, iż maczała w tym palce. Po kilku miesiącach okazało się, że pobierająca mój materiał laborantka, ta zdenerwowana, której wypadł patyczek, jest cioteczną siostrą tej kobiety.
Zgodziła się pomóc krewnej nie z powodu uczuć rodzinnych, tylko dlatego, że dostała obietnicę regularnej wypłaty części płaconych przeze mnie alimentów. Obie dostały wyroki w zawieszeniu, a laborantka straciła pracę.
Wybrała mnie na ofiarę
Zostałem wybrany na ofiarę, bo Aneta usłyszała w hotelu, jak chwalę się koledze, ile będę zarabiał po podwyżce. Prawdziwy ojciec zniknął z jej życia. Tego wszystkiego dowiedziałem się dużo później. Za to zaraz po rozprawie o alimenty wróciłem z walizkami do domu.
Marta czuła się winna, była bardzo skruszona, więc zrobiła wiele, żebym się na nią nie gniewał. Pomyślałem, że jednak maleńki prztyczek w nos się jej przyda.
– Plus tej sytuacji jest chociaż taki, że teraz będę mógł bezkarnie zrobić jakiś skok w bok…
– Co?! Jak to bezkarnie?! – oburzyła się moja żona.
– Karę już poniosłem. Teraz by się jakaś moja wina przydała – uśmiechnąłem się kpiąco.
– Ani mi się waż. Bo odpłacę się pięknym za nadobne.