Paweł i ja wzięliśmy ślub z wielkiej miłości. W czasie naszego związku tak czule się mną opiekował, że nie miała wątpliwości, że z taką osobą będę najszczęśliwszą żoną. Wydawało mi się, że nic nie będzie w stanie zniszczyć naszej miłości. Po ślubie zaczęliśmy mieszkać osobno w wynajmowanym mieszkaniu.
Moi rodzice i matka Pawła pozostali w wiosce. Wszystko było wspaniałe. W naszej rodzinie panowała kompletna harmonia. Pojawił się nasz syn Michał. Pewnie żylibyśmy dalej spokojnie i szczęśliwie, gdyby nie choroba jego matki.
Paweł potem uparcie twierdził, że musimy ją do nas zabrać. “Aniu, przecież na leżąco zamieniła się w chory bagaż, sąsiadka o nią dba, musimy ją zabrać do nas. To przecież moja własna mama”. Absolutnie nie chciałam, żeby Paulina Igorowna mieszkała z nami.
Mam małe dziecko, nie mogę jeszcze opiekować się leżącym chorym! Nie mam siły, ani nerwów, ani ochoty. A ogólnie, od chorych ludzi nieprzyjemnie pachnie. Dlaczego mam to znosić? Dlatego od razu powiedziałam: “Masz starszą siostrę, niech ona przyjeżdża i opiekuje się matką”.
Czy jej nie znudziło się spacerowanie po Francji? “Aniu, ona nie będzie mogła, tam ma pracę…” – “My też nie możemy, mamy dziecko i dużo obowiązków!” Paweł przez jakiś czas milczał, a potem powiedział: “No to sam pojedzie do mamy!” Taka sytuacja mnie również nie zadowala.
Niejasne, ile jeszcze ta teściowa będzie chorować. Nie chcę żyć bez męża. “Jeśli pójdziesz, wiedz, że możesz nie wracać”. I mimo to zebrał swoje rzeczy i wyjechał. Cóż, każdy wybiera swoją ścieżkę! Podjął swoje decyzje i opuścił nas mnie i syna.