Zawsze uważałem się za dziecko szczęścia i wierzyłem, że nigdy mnie ono nie opuści. Studia kończyłem, kiedy rządziła jeszcze komuna, i bez trudu znalazłem po nich pracę. Wprawdzie w branży budowlanej, ale znajomości miałem szerokie, także wśród partyjnych urzędników. Żyłem jak pączek w maśle, w czym na pewno pomagała mi wrodzona pewność siebie oraz znajomość trzech języków, co w tamtych czasach było rzadkością.
Często wyjeżdżałem za granicę, służbowo i prywatnie, ale zawsze wracałem, bo miałem dokąd. Wybudowałem sobie okazałą willę, a do niej sprowadziłem piękną żonę.
Alicja była moją miłością ze studenckich czasów
Zgodziła się za mnie wyjść, chociaż długo kazała na siebie czekać i mocno musiałem starać się o jej względy. Ale jak zwykle mi się udało. Mówiłem już, że jestem dzieckiem szczęścia. Kiedy urodził nam się syn, tak się cieszyłem, że… przez kilka dni nie trzeźwiałem.
Cóż, przyznaję, zawsze lubiłem zaglądać do kieliszka, a moim argumentem było to, że mam mocną głowę. Naprawdę mogłem dużo wypić i zawsze wychodziłem z zakrapianych imprez o własnych siłach. A wiadomo, jak było w tamtych czasach – pili wszyscy, zwłaszcza ci, od których coś zależało. Żeby cokolwiek załatwić, trzeba było obgadać to przy wódeczce. Zawsze uważałem też, że kontroluję to picie. I może na początku rzeczywiście tak było. Potem już nie.
Kiedy zmieniła się u nas sytuacja polityczna, złapałem wiatr w żagle. Założyłem dużą firmę budowlaną i powodziło mi się jeszcze lepiej. Służbowo. Bo w domu zaczynałem mieć problemy – z Alicją. Przestrzegała mnie:
– Uważaj, Staszku, przesadzasz z alkoholem. Widzę, że nie możesz żyć bez drinka.
– Aluniu, ja nad tym panuję – protestowałem nieśmiało.
Ale niestety już nie panowałem. Dzień zaczynałem od wypicia połowy szklanki wódki, którą trzymałem w szafce nocnej, dopiero później coś tam jadłem i jechałem do pracy. A raczej mnie odwożono. Miałem służbowy samochód i kierowcę, więc mogłem stale chodzić na lekkim rauszu. Alicja zaczęła nalegać, żebym poszedł na odwyk. Wyśmiałem ją:
– No wiesz? To tylko kilka kieliszków, na lepsze samopoczucie. To jeszcze nie jest choroba. Nie potrzebuję lekarza.
– Ale pijesz codziennie, Staszku. Zacznij coś z tym robić, zastanów się – prosiła.
Niestety nie posłuchałem jej i to był wielki błąd, bo moja ukochana żona, po dwudziestu latach małżeństwa, w któryś pogodny poranek oświadczyła:
– Staszku, to już koniec. Miałam czas, by wszystko przemyśleć i zdecydowałam, że odchodzę. Nie będę ukrywać, że jest ktoś inny w moim życiu. A nasz syn jest dorosły i to rozumie.
Zatkało mnie.
„Kto to mógł być?” – zastanawiałem się. „Może to ktoś z jej pracy? Jak mogła tak odejść?”.
Zabrała tylko swoje osobiste rzeczy, powiedziała, że niczego ode mnie nie chce. I dodała, że to ma działać również w drugą stronę – mam jej nie nachodzić i nie błagać o powrót. Miałem wielką ochotę biec za nią. Ale cofnąłem się, gdy zobaczyłem, z kim odchodzi.
To był mój pracownik, kierowca
No, dla mnie nikt, po prostu zero. Nawet z wyglądu był nieciekawy – niższy ode mnie i taki trochę przy kości, żaden tam przystojniak. Ja, nie chwaląc się, miałem ponad metr osiemdziesiąt i sylwetkę sportowca. Jak Alicja mogła mnie wymienić na kogoś takiego? I jak mogła zamienić naszą piękną willę na kawalerkę w bloku, w dodatku bez balkonu? Nie mieściło mi się to w głowie. Żeby tłuc się autobusami, zamiast jeździć limuzyną?
Wtedy w ogóle nie mogłem sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego on?! Po naszym rozstaniu długo nie mogłem się pozbierać, a smutki topiłem oczywiście w alkoholu. Teraz już nie musiałem się z tym ukrywać. Co więcej – zyskałem towarzyszkę do kieliszka, młodą i piękną dziewczynę o imieniu Monika. Myślałem, że przy niej zapomnę o Alicji. Monice imponowały moje pieniądze i pozycja, mnie kręciła jej młodość. Piliśmy razem, praktycznie codziennie. Aż pewnego dnia…
Byłem akurat w hipermarkecie – po alkohol, bo po cóż by innego – kiedy nagle ujrzałem Alicję i tego palanta. Oni mnie nie zauważyli, ale ja ukradkiem im się przyglądałem. Robili zakupy do domu, a przy tym śmiali się i żartowali. Uświadomiłem sobie wtedy, że ja nigdy nie robiłem zakupów z Alicją.
Coś mnie ukłuło w sercu
To ja powinienem być teraz z nią, tu przy tych półkach i przekomarzać się przy kasie… Ale niestety był on. Nie kupiłem wódki, po którą pojechałem, tylko wściekły wróciłem do domu, do Moniki. Żeby się z nią… rozstać. To nie była miłość, tylko fascynacja jej młodym ciałem. No i wspólny nałóg. Monika zniknęła z mojego życia tak samo nagle, jak się w nim pojawiła. Zostałem sam.
Miałem dużo czasu na przemyślenia. Zastanawiałem się, jak się pozbierać i żyć bez alkoholu. Na początku tej walki bardzo przytyłem, bo głód alkoholowy zajadałem słodyczami. Nie chciałem zapisać się do AA, wierzyłem, że sam zwalczę nałóg. Potem zacząłem chodzić na długie spacery, aż w końcu do biegania namówiła mnie Joasia, którą często spotykałem w parku. Na razie nie piję i myślę, że ta moja szczęśliwa gwiazda znów świeci – chociaż wiem, że Alicja nie wróci.
Zastanawiam się, jak powiedzieć Joasi o prawdziwym powodzie mojego biegania, bo ona myśli, że po prostu się odchudzam. Być może kiedyś wszystko jej wyjaśnię. Ale jeszcze nie dziś…