Gdy zobaczyłem ślady po ukłuciach na jej rękach, przeżyłem wstrząs. Olga bierze narkotyki?! Obiecałem, że pomogę jej z tego wyjść. Nie zdążyłem. Rano już jej nie było…
Olgę wychowywałem sam, odkąd skończyła dwanaście lat. Ania, moja żona, zmarła nagle podczas banalnej operacji wyrostka robaczkowego. Byłem w szoku i rozpaczy, przez ponad pół roku Olgą musiała się opiekować moja mama.
Pozbierałem się i życie toczyło się dalej. Bardzo tęskniłem za Anią, ale wiedziałem, że muszę żyć dla córki. Że moja żona tego właśnie by ode mnie oczekiwała.
Z Olgą do końca gimnazjum nie było żadnych problemów. Przy jej wychowywaniu bardzo pomagała mi mama. Odeszła, kiedy Olga była w pierwszej klasie liceum. Zostałem sam, ale uważałem, że dam radę, przecież córka była już prawie dorosła.
Dużo pracowałem, żeby zapewnić jej jak najlepszy start w życie. Dodatkowy angielski, korepetycje z matematyki, tenis, narty. Jeszcze na początku klasy maturalnej wszystko było dobrze. Na wywiadówce we wrześniu wychowawca Olgi powiedział mi, żebym się nie martwił, że kto jak to, ale moja córka zda ją na pewno i to celująco. W listopadzie rozmawialiśmy znowu.
– Panie Robercie, jest problem. Olga upuściła już 15 dni szkoły. I nie dostarczyła żadnego zwolnienia lekarskiego. Czy pan wie, co się dzieje?
Byłem zaskoczony. Przyznałem, że nie mam pojęcia.
– Porozmawiam z córką, na pewno jest jakieś wytłumaczenie.
Olga miała przygotowaną historyjkę. Powiedziała, że teraz uczenie się geografii czy chemii to strata czasu i że chodzi do biblioteki, by uczyć się tego, co jej się przyda na maturze. Uwierzyłem jej. Ale poprosiłem, żeby nie opuszczała lekcji, bo przez to mogą jej w ogóle nie dopuścić do matury. Przeprosiła, przyznała mi rację, a ja byłem przekonany, że to koniec sprawy.
Kilka tygodni później spotkałem przypadkiem w sklepie korepetytora Olgi.
– A dzień dobry, to jednak wróciliście do Poznania? – zagadnął.
– Wróciliśmy? A skąd? – zdziwiłem się.
– No z Warszawy. Jakiś miesiąc temu Olga powiedziała, że już nie będzie do mnie przychodzić, bo dostał pan pracę w Warszawie i się wyprowadzacie. Zdziwiłem się trochę, że takie zmiany pół roku przed maturą… Ale to nie moja sprawa.
– No tak się poukładało, wie pan, jak jest. Muszę lecieć, spieszę się – rzuciłem na odczepnego, byle dalej nie dyskutować.
Wróciłem do domu wściekły. Przecież dwa razy w tygodniu Olga brała ode mnie pieniądze na korepetycje. Skoro nie wydawała ich na nie – to na co?
Instynkt podpowiedział mi, żeby zadzwonić do nauczyciela angielskiego i trenera tenisa. Okazało się, że im Olga wcisnęła tę samą historyjkę o wyjeździe do Warszawy.
Obiecała poprawę, rano już jej nie było
Olga wróciła do domu późno.
– Cześć, tatku, jestem wykończona, idę spać! – zawołała i poszła prosto do siebie.
Nigdy tego nie robiłem, ale wszedłem do niej bez pukania. Zdjęła już bluzę i stała w samej koszulce na ramiączka. Zobaczyłam ślady po ukłuciach na jej rękach.
– Dziecko, co się dzieje? – nagle cała moja wściekłość wyparowała. Zastąpił ją lęk.
– Rozmawiałem z twoim korepetytorem, lektorem, trenerem. A teraz to – pokazałem na jej ręce. – Masz kłopoty? Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś?
Zaczęła płakać. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że jest dobrą aktorką. Szlochając, opowiadała, że mama, że babcia, że jest jej ciężko… Że się pogubiła, kolega dał jej działkę. Ale chce z tym skończyć.
– Pomożesz mi, tatusiu, prawda?
Przytuliłem ją i obiecałem, że wszystko będzie dobrze. Znajdziemy rozwiązania.
– A teraz idź spać, porozmawiamy rano.
Rano, kiedy przyszedłem ją obudzić, już jej nie było. Nie było też mojego zegarka, laptopa, biżuterii Ani. Olga przepadła. Nikt z jej znajomych– tych, których ja znałem – nie wiedział, co mogło się z nią stać. Szukałem jej wszędzie. Szukała policja, a potem wynajęty detektyw. Ten ostatni odnalazł kilkoro nowych znajomych Olgi. Dowiedział się strasznych rzeczy. Że żeby zarobić na narkotyki, Olga kradła i oszukiwała. Ale nikt z jego rozmówców nie wiedział, gdzie może być.
W końcu policja zamknęła sprawę.
– To nie tak, że już jej nie będziemy szukać. Ale musimy czekać, aż pojawią się nowe okoliczności. Na razie dotarliśmy do ściany.
Osiem lat czekałem na jakąkolwiek wiadomość. Nadeszła z dość nieoczekiwanego miejsca – domu dziecka.
– Czy ma pan córkę, Olgę? A jeśli tak, to wie pan, gdzie jest? – zapytała jakaś kobieta.
Zgodnie z prawdą powiedziałem, że nie mam pojęcia. I dowiedziałem się, że… mam wnuka.
– Jak mnie znaleźliście? – nie mogłem wyjść ze zdumienia.
Okazało się, że kilka tygodni wcześniej Olga podrzuciła chłopca do domu dziecka. Z torbą ubrań i zabawek zostawiła go pod furtką. Zrobiła to na kilka minut przez wyjściem dzieci na plac zabaw. Wiedziała, że zaraz ktoś się nim zaopiekuje. W torbie był list. Pisała, że bardzo kocha syna, ale nie może się nim zająć, bo jest chora. I że bardzo prosi, żeby zawiadomić jej tatę i poprosić, żeby się zajął wnukiem. A jak nie zechcę – znaleźć mu nową rodzinę. Do listu Olga dołączyła mój numer telefonu.
Pokochałem tego chłopca
Pojechałem tam natychmiast. Dyrektorka zaprosiła mnie na rozmowę do gabinetu. Chłopiec miał na imię Mateusz i niedawno skończył cztery lata. Niewiele więcej było o nim wiadomo.
– Chce pan go poznać? Na razie nie będzie pan mógł go zabrać do domu, ale możecie się spotkać. On cały czas pyta o mamę. Nic mu nie mówiłyśmy o dziadku, nie wiedziałyśmy, jak się sprawa potoczy….
Oczywiście, że chciałem. Na jego widok się rozpłakałem. Skóra zdjęta z Ani, mojej żony. Nie miałem wątpliwości, że jest synem Olgi. Chwilę z nim porozmawiałem. Pobawiłem się w berka.
– Pani dyrektor, co mam zrobić, żeby go stąd zabrać? – zapytałem.
– Może pan się starać o zostanie rodziną zastępczą. Im szybciej to się uda, tym lepiej dla niego.
Po kilku miesiącach i wielu formalnościach sąd pozwolił mi zabrać chłopca do domu. Zamieszkał w dawnym pokoju Olgi. Postawiłem mu tam mnóstwo jej zdjęć i ciągle o niej opowiadałem. Wierzyłem, że kiedyś wróci, i nie chciałem, żeby o niej zapomniał.
Pokochałem tego dzieciaka z dnia na dzień. Tak po prostu. I każdego dnia, aż do zakończenia sprawy, bałem się, że nagle pojawi się jakiś ojciec i po prostu mi go zabierze.
Pewnego dnia zadzwonił dzwonek u drzwi. Otworzyłem. Na progu stała Olga. Ledwie ją poznałem. Wychudzona, z posiniaczoną twarzą, w brudnym ubraniu.
– Tatuś, pomożesz mi? – spytała cicho.
Przytuliłem ją. Na dźwięk jej głosu z sypialni wypadł Mateusz.
– Mamusia! – zawołał i przywarł do niej całym ciałem.
Kiedy już Oldze udało się uśpić Matiego, usiedliśmy w kuchni.
– Tato, musiałam sięgnąć dna, żeby zrozumieć, że dalej tak żyć nie mogę. Nie pytaj, co się ze mną działo. Może kiedyś ci powiem. Wiem, że mogłam przywieźć Mateusza prosto do ciebie, ale na to nie byłam gotowa. Jeszcze nie mogłam ci spojrzeć w oczy. No i bałam się, że będziesz mnie zatrzymywał. Nie mógł zostać ze mną… naprawdę. Wiedziałem, że go weźmiesz. Dziękuję.
Rano odkryłem, że kanapa, na której pościeliłem Oldze, jest pusta. Przestraszyłem się, że znowu odeszła. Ale tym razem nie uciekła. Znalazłem ją śpiącą na dywaniku przy łóżku Mateusza.
Na prośbę Olgi znalazłem dla niej ośrodek odwykowy.
– Mati, muszę znowu wyjechać, ale obiecuję, że wrócę. Zostań z dziadkiem, zobaczysz, szybko minie.
Mały był przerażony. Nie chciał dać jej odejść. Serce mi się krajało. Ale wiedziałem, że nie ma innego wyjścia. Że to jedyna szansa dla mojej córki. Codziennie dzwoniłem i sprawdzałem, czy Olga jeszcze jest w ośrodku. Bo ośrodek to nie więzienie – mogła się leczyć, dopóki tego chciała. Nie uciekła z niego – to był dowód, że naprawdę chce się zmienić.
Dwa dni temu Olga dostała zgodę na pierwszą rozmowę telefoniczną z nami. Mnie nie udało się wiele powiedzieć – mówił głównie Mateusz.
– Mam niespodziankę – zakończyła Olga. – Dostanę za tydzień przepustkę. A jak wszystko będzie dobrze, wrócę akurat na święta.
Poryczałem się wtedy jak dzieciak. Wierzę, że tym razem Olga nie kłamie. Że wszystko się ułoży. A jeśli tylko mi pozwoli, będę jej i Matiemu pomagał nawet do końca życia.