Basia była moją przyjaciółką od szkoły podstawowej. Przez wiele lat mieszkałyśmy na jednej ulicy i spędzałyśmy ze sobą każdą wolną chwilę. Marzyłyśmy o idealnych mężach, o wielkich karierach i bajkowych domach.
Oczywiście planowałyśmy też swoje wyimaginowane śluby, wybierałyśmy sukienki i obiecywałyśmy sobie świadkowanie – jak większość przyjaciółek w tym wieku. Marzenia jednak swoje, a życie swoje.
Zaręczyła się tuż po studiach
Na przestrzeni lat nieco się zmieniłyśmy. Nadal się lubiłyśmy i miałyśmy ze sobą kontakt, ale nie byłyśmy już dla siebie najbliższymi osobami. Przestałyśmy rozumieć swoje cele i priorytety, miałyśmy inne podejścia do życia. To nie przeszkadzało nam w miłym spędzaniu czasu, ale w przyjaźni, takiej od serca, już trochę tak.
Jacek, jej wybranek, był bardzo uprzejmym i miłym chłopakiem, chociaż, jak na mój gust, nieco zbyt sztywnym. Basia poznała go w pracy, czyli wielkiej korporacji, gdzie był jakimś menadżerem do spraw optymalizacji czegoś… Chodził w wyprasowanych koszulach i drogich krawatach i lekko przynudzał opowieściami o arkuszach kalkulacyjnych. Dużo więcej o nim nie wiedziałam.
Zupełnie nie spodziewałam się, że będę świadkową na ślubie Basi, byłam pewna, że ma w swoim życiu inne, znacznie bliższe przyjaciółki – w końcu ja miałam. Pomyliłam się. Z jakiegoś powodu Basia poprosiła o świadkowanie właśnie mnie. Było mi bardzo miło i w sumie czułam się wzruszona tym, że nasze marzenia ze szkolnej ławki naprawdę się spełniają.
Na początkowym etapie przygotowań do ślubu byłam bardzo zaangażowana. Pomagałam Basi w wyborze sali i sukienki, obdzwaniałam fryzjerów i woziłam ją swoim autem na wszystkie spotkania: z fotografami, zespołami i cukiernikami. Jacek nie był zbyt zaangażowany w przygotowania, ale nie było w tym dla mnie niczego dziwnego: facetów przeważnie nie interesują takie detale jak kwiaty czy typ welonu.
Ślub miał kosztować fortunę
Basia żyła na wyższym poziomie niż ja. Nieźle zarabiała, a drugie tyle przynosił do domu Jacek, bo obydwoje zaczęli pracować już na studiach. Do wesela dorzucali im się też rodzice, więc tak naprawdę mogli sobie pozwolić na bardzo dużo. Wcześniej pieniądze nigdy nie były problemem pomiędzy mną a Basią. Teraz po raz pierwszy poczułam się od niej gorsza.
– O rany, jaka droga… – szeptałam, gdy widziałam w salonie sukienkę za dziesięć tysięcy złotych.
– Aj tam, droga. To tylko pieniądze, można je zarobić. To najważniejszy dzień w moim życiu, wydam tyle, ile będzie trzeba – deklarowała Baśka.
„No jak się ma, to można wydać… Ale nie wszyscy mają”, odpowiadałam jej w myślach.
– Basia, jesteś pewna? Ta sukienka jest droższa od poprzedniej o pięć tysięcy… Za to możesz mieć świetne wakacje. Jesteś pewna, że wolisz kilka dodatkowych koronek i ekskluzywną metkę? – pytałam nieśmiało, gdy przyjaciółka mierzyła kolejną kreację.
– Natka, przestań dziadować! Na moim ślubie nie oszczędzamy! – odpowiedziała mi ostro, choć niby żartobliwie.
Kwoty, które Basia wydawała na kwiaty, na zespół, na wynajęcie luksusowego samochodu, który przewiezie ją z domu do kościoła (aż trzy kilometry!) i inne fanaberie, były dla mnie niezrozumiałe. Wiedziałam, że to nie moje pieniądze i nie powinno mnie interesować na co i kto je wydaje, ale wybory Baśki dawały mi do zrozumienia, że nasze życiowe priorytety i wartości kompletnie się rozminęły.
Zaczęło mnie to przerastać
Basia, choć mogła sobie pozwolić prawie na wszystko, wiecznie zamęczała mnie „ciężkimi wyborami”: które buty wybrać, jaką długość trenu zamówić i czy tort powinien być malinowy, czy truskawkowy. Wszystkie te kwestie analizowała dziesiątki razy i traktowała jak sprawę życia i śmierci. Powoli miałam tego dosyć. Nie miałam pojęcia, że najgorsze dopiero przede mną…
Wcześniej nie martwiła mnie kwestia wieczoru panieńskiego. Byłam przekonana, że Basia najbardziej doceni spokojny wieczór pod miastem w towarzystwie fajnych dziewczyn. Wskazane przez nią koleżanki planowałam zaprosić do domu moich rodziców na imprezę z nocowaniem, chciałam zamówić dużo wina i pysznego jedzenia, przygotować listę utworów, podłączyć głośniki i… tyle.
Naiwnie myślałam, że znam Basię na tyle dobrze, że nasze wyobrażenia tego dnia mogą być podobne. Niestety, im bliżej było do ustalonej daty wieczoru panieńskiego, tym więcej sugestii rzucała mi Basia.
– Byłam ostatnio na firmowym wyjeździe w nowym spa pod Krakowem… Świetne miejsce! Baseny, sauny, masaże, a do tego winnica rzut beretem! – trajkotała mi podekscytowana.
W domu weszłam na stronę tego przybytku. Gdy spojrzałam na ceny, włos zjeżył mi się na głowie. „Bez przesady, przecież nie wszystkich na to stać!”, pomyślałam z irytacją. Wtedy jeszcze byłam przekonana, że uda mi się zorganizować świetną imprezę niskim kosztem. Nie wiedziałam, że Basia będzie mi to utrudniać.
– Natalka, gdybyście się zastanawiały jaki prezent chciałabym dostać na swój wieczór panieński, to wymarzyła mi się taka bransoletka z diamentem… – zagaiła do mnie któregoś dnia. – Nie jest najtańsza, ale pomyślałam, ze może się uda, jeśli wszystkie się złożycie. Bardzo bym ją chciała!
Miała swoje fanaberie
Prezent? Z okazji wieczoru panieńskiego? Czy sam wieczór panieński nie jest już prezentem? Przecież prezent daje się na ślub, który jest zaraz po tej imprezie!
– Ewentualnie, gdyby to było za drogie… – zaczęła „łaskawie” Baśka. – Może być też jakiś bon do salonu piękności. Za tysiąc złotych to już na jakiś zabieg pójdę.
To była ta tańsza opcja? Prezent za tysiąc złotych? Nie mieściło mi się to w głowie!
– Basia, nie wszystkie dziewczyny dysponują takimi kwotami, chciałam zorganizować ten wieczór tak, żeby każda mogła sobie na niego pozwolić… – mruknęłam nieśmiało.
– No ale już stówa w jedną czy w drugą stronę to chyba nie zrobi wielkiej różnicy – uśmiechnęła się do mnie słodko, jak dziecko proszące o cukierka. – Ja też mam dla was prezenciki! – zachichotała.
„Co za nietakt, rany… Jak ja to przekażę tym dziewczynom?”, myślałam.
– Poza tym, prezent prezentem, ale przecież takie imprezy i tak kosztują: dekoracje, wynajęcie barmana czy innego fryzjera z dojazdem, dobry sprzęt nagłaśniający, catering z fajnej knajpy… – zaczęła wyliczać, a mnie robiło się coraz bardziej słabo. – No i do tego wszystkiego jeszcze jakaś super atrakcja: wynajęcie limuzyny czy coś.
– Jeju, Basia, właściwie to nie myślałam o aż tak ekskluzywnych rzeczach… – bąknęłam.
– A o czym myślałaś?
– No, nie wiem, dopiero ustaliłyśmy z dziewczynami podstawy… Myślałam może, żeby zrobić imprezę w moim domu rodzinnym? Jest duży ogród, jest gdzie spać…
– Natka, nie obraź się, ale ja wychodzę za mąż i chcę, żeby to było coś ekstra, a nie jakaś nudna domówka, która byłaby fajna w liceum. Jesteśmy już dorosłe, zarabiamy duże pieniądze…
„Kto zarabia, ten zarabia”, pomyślałam z przekąsem.
– Basia, będę musiała zapytać dziewczyn o zdanie… Muszę też delikatnie wybadać, czy wszystkie stać – plątałam się.
– O to się nie martw! – wzruszyła ramionami. – Dziewczyny z pracy nie będą na mnie oszczędzać, a Julka i Ewelina same mnie zapraszały na wypasione panieńskie: jedna organizowała go w Rzymie, a druga w takim klubie, co zawsze chodzą tam same gwiazdy! Myślę, że one sobie zdają sprawę z tego, że to wyniesie z dwa tysiące na osobę. Tyle to teraz kosztuje. Ja tyle wydawałam na inne panieńskie, a potem jeszcze dawałam z tysiąc w kopertę – podsumowała.
Prawie skończyłam z kredytem
Dwa tysiące na sam panieński? A potem tysiąc w kopertę? Jezu! To łącznie prawie cała moja pensja! Wiedziałam, że Basia, jako analityk finansowy, zarabia znacznie więcej niż ja, ale żeby aż tak stracić kontakt z rzeczywistością? Naprawdę nie wiedziała, jakie są średnie płace w tym kraju? A przecież całej pensji też nie mogłam wydać tylko na jej ślub: musiałam jeszcze coś jeść, zapłacić za wynajem mieszkania, prąd, internet…
Z jednej strony, nie powinnam organizować panieńskiego tylko pod swoje możliwości finansowe, ale z drugiej – jak ja za to wszystko zapłacę? Panieński, sukienka, fryzjer, makijaż, a do tego jeszcze ślubna koperta. Nie mam wyboru. Pewnie skończy się na chwilówce lub innym wysoko oprocentowanym kredycie i wszystko wyniesie mnie finalnie dwa razy tyle…