„Wyrzuciłam córkę z domu, bo wstydziłam się jej nieślubnej ciąży. Dziś próbuję odkupić swoje winy, ale jest już za późno”

„Kiedyś przyśnił mi się złowieszczy sen. Ujrzałam w nim córkę, jak stoi na skale nad przepaścią. W dole huczał ocean. Wiatr rozwiewał jej rude włosy. Wyciągnęła do mnie ramiona, jakby prosiła, żebym w ostatniej chwili uratowała ją przed śmiercią. Stałam na skalistym brzegu, ale spętana zapiekłą złością nie mogłam ruszyć się z miejsca”.
TERESA, 75 LAT

Moje poglądy na świat, macierzyństwo i rodzinę ukształtowało małe miasteczko na wschodzie Polski. Jak każda porządna kobieta bałam się plotek na swój temat i obmowy przez złe języki. Jak inni prałam rodzinne brudy w czterech ścianach. Co niedziela chodziłam do kościoła i udzielałam się w kółku parafialnym.

Kiedyś poproszono mnie, abym osądziła miejscowego złodziejaszka. Zrozumiałam, że dołączyłam do grona kilku kobiet, które były wyrocznią. Ludzie mijali mnie z szacunkiem i fałszywie się uśmiechali, starając się zaskarbić sobie moją przychylność. Wkrótce woda sodowa uderzyła mi do głowy. Stałam się bezkompromisowa, świat dzieliłam na biały i czarny, nie dostrzegając odcieni szarości.

– Życie ludzi uczciwych – powtarzałam – zawsze ma barwę białą. Źli pławią się w czerni. Tak chciał Bóg i tak będzie na wieki wieków. Amen.

Zaślepiona złością kazałam jej się wynosić

Często jednak bywa tak, że ci najbardziej wojujący bywają najmocniej doświadczani. Miałam córkę. Męża tak wzięłam pod but, że po pracy szybko wracał do domu i bez słowa sprzeciwu wykonywał moje polecenia. Byłam dumna, że potrafiłam sobie chłopa wychować. Inne kobiety zaczęły mi go nawet zazdrościć. Ale z czasem zaczęłam gardzić Stefanem. Oboje o tym wiedzieliśmy, ale graliśmy rolę zgodnego stadła.

Pewnego dnia wszystko mi się zawaliło: córka wyznała, że zaszła w ciążę z kolegą z ogólniaka. Byłam zdruzgotana. Jak ona mogła mi to zrobić? Co ludzie powiedzą?! Wściekła kazałam jej wynosić się z domu. Ula wyjechała następnego dnia, a ja zaczęłam opowiadać sąsiadkom, jak to się uczy w innym mieście, potem, że studiuje, i wreszcie, że żyje po bożemu w udanym związku małżeńskim. Finałem takiej opowieści mogła być tylko gromadka mądrych dzieci.

Jedno kłamstwo wymuszało inne. Piramida nieprawdy rosła, aż się zawaliła, gdy odszedł ode mnie mąż. Zanim zniknął z inną kobietą, którą poznał w sanatorium, powiedział mi kilka słów prawdy: że wygnałam z domu własne dziecko, a potem kłamałam na temat jej cudownego życia. Jednego dnia z piedestału spadłam na samo dno. Wszyscy wytykali mnie palcami. Osobę, która dotąd ferowała wyroki i jednym słowem zrzucała z piedestału innych! Zapiekłam się w złości jeszcze mocniej, winiąc za swoje nieszczęścia najpierw córkę, a potem podłego męża.

Teraz, po latach wiem, że nic nieznaczące pozory i udawanie świętoszki zniszczyły moją miłość do Uli i sprawiły, że co dzień krzywdziłam męża, którego niegdyś tak kochałam.

Zrozumiałam to, gdy kiedyś przyśnił mi się złowieszczy sen. Ujrzałam w nim córkę, jak stoi na skale nad przepaścią. W dole huczał ocean. Wiatr rozwiewał jej rude włosy. Wyciągnęła do mnie ramiona, jakby prosiła, żebym w ostatniej chwili uratowała ją przed śmiercią. Stałam na skalistym brzegu, ale spętana zapiekłą złością nie mogłam ruszyć się z miejsca. Byłam nawet zadowolona, że widzę, jak kara dosięga moją podłą córkę. Sekundę później Ula spadła ze skał w siną kipiel wzburzonego oceanu.

Obudziłam się w panice i dygocąc, zaczęłam się głośno modlić. Nagle pojęłam, że brak mi Uli i że popełniłam straszny błąd, odtrącając ją w chwili, gdy najbardziej potrzebowała matczynego wsparcia. A potem z pokorą pomyślałam, że to nie mąż mnie porzucił, tylko ja porzuciłam jego.

Wszystko przestało mnie obchodzić

Kolejnej nocy ponownie przyśniła mi się Urszula. Znowu prosiła mnie o pomoc. Tym razem ruszyłam jej na ratunek. Biegłam, krzyczałam, że już, że za chwilę, za moment… Nie udało mi się jej chwycić. Nasze dłonie minęły się w powietrzu.

To był wstrząs. Rano zadzwoniłam do Stefana z błaganiem, by podał mi adres Urszuli. Przeprosiłam go za całe zło, które mu wyrządziłam, i życzyłam ze szczerego serca wspaniałego życia z nową wybranką. W ten właśnie sposób rozpoczęłam osiemnastoletnią wędrówkę ku odkupieniu własnych win. Stefana chyba przekonała szczerość mojego głosu, bo dał mi adres Urszuli. Dwa dni później pojechałam do Szczecina, na drugi koniec Polski.

Kiedy dotarłam na miejsce, okazało się, że mieszkanie jest zaplombowane. W administracji powiedzieli mi, że lokal socjalny został zwolniony przez… zmarłą.

– Jak to zmarłą? – osłupiałam.

Okazało się, że Ula umarła na powikłania pogrypowe. Jak policzyłam, śmierć nastąpiła w nocy, gdy po raz pierwszy mi się przyśniła. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że drugi sen był równie proroczy co pierwszy. Musiało upłynąć 18 lat, żebym się o tym przekonała. Wróciłam do domu załamana. Podobno postarzałam się o wiele lat. Świat przestał mnie obchodzić. Było mi obojętne, że życie toczy się dalej.

Przez wszystkie kolejne lata dwa razy w roku jeździłam do Szczecina na grób córki – raz w dniu jej urodzin, drugi w rocznicę dnia, gdy wyrzuciłam ją z domu. Przypominanie sobie rok w rok tego, jak strasznie skrzywdziłam najbliższą mi osobę, to była moja pokuta. Po 18 latach kolejny raz przyśniła mi się Ula. Znowu stała na brzegu. Ale dłonią wskazywała na drugą stronę, za mnie. Odwróciłam się. Na innej nadmorskiej skale stała młoda dziewczyna. Miała rude warkocze. Podbiegłam do niej i chwyciłam za rękę, nim zdążyła spaść w przepaść.

Sekundę później się obudziłam. Mój wzrok powędrował w stronę kalendarza, który oświetlało zimne światło księżyca. Pojutrze rocznica wyrzucenia Urszuli z domu. Czyżby córka chciała mi przez sen coś przekazać? Kim była ta młoda dziewczyna, którą chwyciłam za dłoń?

Dwa dni później znowu pojechałam do Szczecina. Na Cmentarzu Centralnym kupiłam trzy świece i poszłam na grób Urszuli. Dochodząc do niego, zaskoczona zauważyłam, że ktoś klęczy przy mogile córki. Dziewczyna z rudymi warkoczami. Podeszłam bliżej.

Los był dla mnie łaskawy

– Kim jesteś? – spytałam.

Miała na imię Agata i… była córką Urszuli! W szoku wysłuchałam opowieści wnuczki. Otóż gdy Ula zmarła, Agatę zabrano do sierocińca. Wychowała się bez matczynej miłości. W dniu, kiedy się spotkałyśmy, miała wyprowadzić się z bidula, gdyż właśnie skończyła 18 lat. Nie miała gdzie się podziać, więc przyszła na grób matki prosić ją o pomoc.

Zabrałam Agatę do siebie. Zameldowałam w swoim mieszkaniu i zapisałam wszystko, co miałam. Potem zadzwoniłam do Stefana z wieścią, że mamy wnuczkę:

– Jeśli chcesz się z nią spotkać, możesz przyjechać do nas. A jeśli nie, zapisz sobie do niej telefon i umów się na mieście.

Kolejne 10 lat przeżyłam szczęśliwie razem z Agatą. Przed dwoma laty wnuczka poznała nauczyciela, który przyjechał uczyć w naszej szkole. Rok później się pobrali i niedługo urodzi się mój prawnuczek. Nigdy nie powiedziałam Agacie, jaką byłam złą kobietą. Wyznałam jej tylko, że to przeze mnie Urszula wyjechała z naszego miasteczka, a moje pretensje do niej sprawiły, że zerwałyśmy ze sobą wszelkie kontakty. Los był dla mnie łaskawy… Odkupiłam część swoich win i mogę cieszyć się szczęściem wnuczki. Może dzięki temu Urszula mi wybaczy?

-->