Wydawałoby się, że rozwód uszczęśliwi mojego męża, jednak stało się zupełnie inaczej.

Ja i Wojtek byliśmy małżeństwem od siedmiu lat. Śmiało mogę powiedzieć, że przez pierwsze cztery lata byliśmy szczęśliwi. W życiu bym nie pomyślała, że mąż się tak bardzo zmieni i postanowi zniszczyć nasze szczęście. Powoli przestał uczestniczyć w domowym życiu, zaczął unikać zabaw z dziećmi. Mieliśmy syna i córeczkę, oboje chodzili już do przedszkola a ja w tym czasie pracowałam. Opieka nad dziećmi i obowiązki domowe powoli zostawały tylko na mojej głowie. Zaczęliśmy się codziennie kłócić. Aż pewnego dnia…

Tego dnia jakoś źle się poczułam w pracy i szef pozwolił mi iść do domu. Z pracy wyszłam dwie godziny wcześniej. Bardzo się zdziwiłam, gdy otwierając drzwi zobaczyłam w przedpokoju buty męża. Jeszcze większe zdziwienie obudziły stojące obok damskie szpilki. Resztę możecie sobie tylko wyobrazić. Kobieta spłoszona moim widokiem szybko zaczęła się ewakuować z mieszkania, natomiast Wojtek nawet nie próbował się usprawiedliwiać i poszedł za swoją kochanką. Moje życie w jednej chwili legło w gruzach.

Zupełnie nie wiedziałam co mam zrobić. Mieszkanie należało do Wojtka, nie mogłam go wyrzucić. Sama z kolei nie miałam dokąd pójść. Natłok myśli rozsadzał mi czaszkę. Mąż wrócił do domu dopiero wieczorem. Nie czuł się winny a wręcz winą obarczał mnie. Okazało się, że nie dość, że nie jestem dobrą żoną, to również kiepską matką. Byłam załamana. Wiedziałam, że coś będę musiała postanowić, jednak nie miałam pomysłu na to, jak poradzić sobie samotnie z wychowaniem i utrzymaniem dzieci. I tak to trwało aż do momentu, w którym miałam już totalnie dość.

W końcu o swojej niedoli opowiedziałam przyjaciółce. Okazało się, że niedaleko niej mieszka samotnie pewien starszy mężczyzna, który jakiś czas temu szukał współlokatora. Niewiele myśląc wzięłam od niej adres i udałam się do tego człowieka. Polubiliśmy się od razu. Pan Stanisław okazał się przemiłym staruszkiem, który nie radził sobie finansowo z utrzymaniem trzypokojowego mieszkania a także potrzebował już niewielkiej pomocy przy prowadzeniu domu. Na wiadomość o moich dzieciach stwierdził, że zawsze chciał mieć wnuki, które wniosłyby trochę radości do jego życia. Umówiliśmy się, że będę pokrywała nasze rachunki a zamiast płacić za wynajem, od czasu do czasu coś dla niego ugotuję i posprzątam jego pokój. Byłam zachwycona otwierającymi się przede mną możliwościami!

Idąc za ciosem, wzięłam na dwa dni zwolnienie z pracy, i jak tylko mój mąż wyszedł z domu, zaprowadziłam dzieci do przedszkola i zaczęłam nas pakować. Co ciekawe, dzieci jakoś szczególnie nie przeżyły naszej przeprowadzki i nie okazywały tęsknoty za ojcem. Może dlatego, że już od dłuższego czasu nie poświęcał im uwagi. A ja? Rozkwitłam. Wreszcie nikt mi nie dogryzał, nie czułam się niechciana i niepotrzebna. Nikogo nie musiałam pytać o zdanie, na nikogo nie czekałam. Pan Stanisław okazał się idealnym gospodarzem, który stał się dla moich dzieci dziadkiem a dla mnie przyjacielem. Życie nareszcie stało się proste i przyjemne.

Po jakimś czasie, już po rozwodzie, były mąż zaczął do mnie wydzwaniać i obiecywać, że jak do niego wrócę z dziećmi to wszystko będzie tak, jak na początku małżeństwa. Nie byłam zainteresowana, przestałam więc odbierać od niego telefony. Później poznałam Miłosza, który zaakceptował moje dzieci a i dzieciaki bardzo go polubiły. Od czasu do czasu zdarzało mi się spotykać byłego męża gdzieś na mieście.Zawsze wtedy narzekał na swoje życie, że nic mu się nie układa. Jak zwykle próbował za swoje nieszczęścia obwiniać mnie. No cóż…to już na szczęście nie mój problem.

-->