Po raz kolejny zostaliśmy bez kolacji przez teściową. Moja cierpliwość już się kończy!

Teściowa przeniosła się do nas około sześć miesięcy temu na “kilka tygodni”. Przyjechała bez zapowiedzi, nie powiadamiając o tym zupełnie nikogo ani nie pytając, czy może u nas zamieszkać. Po prostu stanęła pewnego dnia w progu naszego mieszkania z ogromnymi torbami i postawiła wszystkich przed faktem dokonanym.

Powód był niby ważny – jej dom potrzebował generalnego remontu. Widziałam zresztą stan tego domu i to prawda, remont był niezbędny, ponieważ w podłodze robiły się dziury, a rury przeciekały zarówno w łazience, jak i kuchni. W końcu zdecydowała, że nadszedł czas, aby coś z tym zrobić, tylko ciężko jest mieszkać w remontowanym miejscu tym bardziej, że aby wszystko poszło szybciej, ekipa remontowa miała tam nocować.

W tym czasie postanowiła się zatrzymać u nas. Cóż, skoro tak wygląda sprawa, to “witamy”, jak to mówią. Nie miałam z nią jakiś złych relacji, raczej były one dobre, bo jak do tej pory nie było żadnych sytuacji, przez jakie którakolwiek ze stron mogłaby chować do drugiej urazę. Kiedy jednak wtedy przyjechała, przypomniałam sobie jedno powiedzenie: “im większa odległość, tym bliżsi krewni”. Wówczas jednak jeszcze nie wiedziałam, co mnie czeka…

Zaczęłam przekonywać się o tym stopniowo. Mam problemy zdrowotne, które wpływają na moje odżywianie. Jedzenie znane i lubiane przez wszystkim jest dla mnie niebezpieczne. Jestem przyzwyczajona do ograniczania się w kwestiach żywieniowych, bo po prostu nie mam innego wyboru. To, co mogę jeść, kupuję z zapasem, a posiłki dla siebie przygotowywuję osobno. Jednak od czasu, gdy jest u nas teściowa nigdy nie wiem, czy będę miała coś jeść.

Gotuję także dla całej rodziny i także nieco więcej, aby wystarczyło na dłużej. Jednak przebiegła teściowa lubi wstawać w nocy i plądrować lodówkę jedząc tylko to, co dla siebie wcześniej przygotowałam. Zwykle zjada wszystko, a ja zostaję z niczym. Rozmawiałam z nią na ten temat i wyjaśniałam jej, na czym polegają moje problemy zdrowotne, a nawet całe moje jedzenie zaczęłam odkładać na osobną półkę w lodówce, ale na nic to się zdało. Ciągle moje jedzenie znikało, a przecież nie mogę siedzieć ciągle głodna czy ryzykować sięgając po zwykłe jedzenie. Teściowa, która miała być u nas maksymalnie kilka tygodni jest tutaj już pół roku i ze wszystkich delikatesów, które są w lodówce wyjada moje bakłażany i gotowany filet z kurczaka!

Gdybym nawet chciała co chwilę na nowo kupować to, co znika, to nie starczyłoby mi czasu, bo znika to praktycznie od razu, nawet zapasy! Nie mogę przecież kupić trzy razy więcej tych wszystkich produktów, żeby po prostu pękła z przejedzenia, bo jestem pewna, że wsunęłaby wszystko zaraz po tym, jak zostałyby wypakowane z toreb. Najciekawsze jest to, że przez cały ten czas teściowa nawet chleba nie kupiła!

A potem widzę, jak znowu zjada moją zapiekankę i ogląda swój ulubiony serial. W nocy lubi pić herbatę i jeść mój bezglutenowy chleb. Czasami kupuję jakieś produkty tylko po kilka sztuk, bo są zbyt drogie, ale jej to nie przeszkadza w tym, aby zjeść je wszystkie na raz, jak na przykład awokado. Mówi, że go nie lubi, że jest bez smaku, ale potem znika w jej ustach. Już podczas rozmów z nią powieka mi drży z nerwów, chociaż wiem, że nie powinnam się irytować. Zaczęłam ją więc budzić w ciągu dnia, aby spała w nocy i nie wyżerała mojego jedzenia. Niestety, od teraz zamyka się na klucz, no bo jak to tak – jak śmiem w ogóle jej przeszkadzać?! A potem rano znów zostaję bez śniadania, po południu – bez obiadu.

Nie mogłam już tego wytrzymać i zaczęły się między nami sprzeczki. Teściowa mi mówi, żebym nie wymyślała jakiś fanaberii żywieniowych, bo za jej czasów nikt nie robił takich głupot. Rozmawiałam z mężem i miałam nadzieję, że wstawi się za mną, ale on tylko wzrusza ramionami i mówi, zebym po prostu gotowała tego więcej ale nie rozumie, że ona i tak wszystko zje, niezależnie od ilości.

Zaczynam wtedy grozić, że cała rodzina będzie jadła według mojej diety, ale wtedy mąż patrzy na mnie błagalnym spojrzeniem, abym tego nie robiła. Zaczęłam więc jadać w kawiarni niedaleko domu. Opowiedziałam kelnerce o swojej sytuacji, a ta umożliwiła mi rozmowę z kucharzem. Przygotowuje dla mnie te dania z menu, które mogę jeść, ale dodatkowo jeszcze bez niektórych przypraw i składników. Niestety, takie stołowanie się po restauracjach jest dość kosztowne. Powoli myślę o zawieszeniu zamka na lodówce, chociaż wolałabym tego uniknąć.

W końcu coś zaczęło docierać do męża, ponieważ zjada teraz także jego jedzenie. Musiał zacząć sam gotować, a jego matka nigdy nie spieszy się, aby mu w tym pomóc. Mówi, że ma dwie ręce, to sobie sam ugotuje, a ona chce tylko jeść. Może ona wcale nie ma problemów z apetytem, ale z głową?

-->