Mój mąż i ja od kilku lat staraliśmy się o dzieci. Jakoś nie wychodziło. Obeszliśmy wszystkich lekarzy, przeszliśmy dziesiątki testów. Wynik był szokujący – i ze mną, i z mężem wszystko jest w porządku, to kwestia zgodności genetycznej. Nie odważyłam się na sztuczne zapłodnienie. Postanowiliśmy więc wybrać się do domu dziecka i zorientować się w kwestiach adopcji.
Na początku planowaliśmy wziąć jedną dziewczynkę, w wieku 2-4 lat, żeby ją jak najdłużej wychowywać, jak własne dziecko. Jednak nasze plany nieco się zmieniły, kiedy zobaczyliśmy Marcela. Chłopiec miał 5 lat i bawił się z innymi maluchami na placu zabaw. Dyrektorka pozwoliła nam porozmawiać z każdym dzieckiem, z którym będziemy chcieli, więc podeszliśmy do niego. Był bardzo miły i mądry. W jednej chwili stało się dla nas jasne – to będzie nasz syn.
O naszej decyzji poinformowaliśmy dyrekcję placówki, po czym otrzymaliśmy nieoczekiwaną odpowiedź:
– Chcecie państwo wziąć tylko Marcelka? A może Mikołaja i Mateusza też? W końcu jakoś nie wypada adoptować tylko jednego…
– A kto to jest Mikołaj i Mateusz? Widzieliśmy tylko Marcela…
– To trojaczki. Matka zostawiła ich tutaj, zrzekła się praw rodzicielskich i zaczęła od nowa budować swoje życie. Myślę, że najlepiej by było, gdyby bracia trafili do jednej rodziny.
Byłam trochę zszokowana. Dlaczego nikt nas wcześniej o tym nie uprzedził? Ale co było robić, Marcel tak bardzo przypadł nam do serca, że zgodziliśmy się na całą trójkę.
Żyjemy teraz w dużej i szczęśliwej rodzinie. Nie wyobrażamy sobie już naszego życia bez tych chłopców, którzy jakby urodzili się właśnie po to, żeby przyjść do naszego domu.