„20 lat żyłam w kieracie z gburowatym mężem. Mam dość upokorzeń, straconych marzeń i wyzwisk. Radź sobie chłopie sam”

„Byłam wychowywana na tak zwaną dobrą żonę, co to i posprząta, i upierze, i jeszcze z uśmiechem poda mężowi obiad. A on? Nawet nie pamiętał o rocznicy. Położył się przed telewizorem i zaraz usnął. Przełykając łzy, sprzątnęłam ze stołu i wyszłam. Byłam upokorzona”.
TERESA, 55 LAT

Tym razem zbuntowałam się na serio. A właściwie to wreszcie dałam się podbuntować mojej przyjaciółce. Mam dość bycia wołem roboczym! Dwadzieścia lat to dostatecznie długi wyrok.

Czas pomyśleć o sobie. Maryśka ma rację

– Uwolnij się wreszcie od tego obiboka – mówiła mi wiele razy.

– To nie takie proste – starałam się tłumaczyć. – Dzieci potrzebują ojca.

– Chyba tylko po to, żeby patrzeć, jak tobą pomiata – nie rezygnowała.

– To nie do końca tak – próbowałam nieudolnie bronić mego ślubnego. – Jak jest trzeźwy, jest bardzo fajnym facetem.

– A kiedy ostatnio miał przerwę w chlaniu? – zapytała. – Przecież on nawet nie pamięta o twoich imieninach, urodzinach czy rocznicy ślubu.

– W zeszłym roku przyniósł kwiaty – nie dodałam, że dzień po imieninach.

Miałam nadzieję, że w tym roku będzie inaczej. Była nasza dwudziesta rocznica ślubu. Zrobiłam pyszną kolację, naprawdę się postarałam. Kostek wrócił jak zwykle dość późno i jak zwykle na rauszu.

– W domu burdel – zaczął, rozglądając się po mieszkaniu – a ty wysztafirowana siedzisz sobie… Na co czekasz?

Nawet nie pamiętał o rocznicy. Położył się na kanapie przed telewizorem i zaraz usnął. Przełykając łzy, sprzątnęłam ze stołu i wyszłam. Byłam upokorzona, zła i gotowa zabić go gołymi rękami. Chłodne powietrze trochę mnie otrzeźwiło.

Przemyślałam całe swoje życie

Byłam wychowywana na tak zwaną dobrą żonę, co to i posprząta, i upierze, i jeszcze z uśmiechem poda mężowi obiad. Mimo że oboje pracowaliśmy, to ja zwijałam się jak w ukropie, żeby jak najszybciej po przyjściu do domu rodzina mogła zasiąść przy obiedzie.

Kostek szybko zjadał i zasiadał w fotelu z gazetą. Do mnie należało posprzątanie po obiedzie. Trzeba było też wstawić pranie, ogarnąć mieszkanie przynajmniej z grubsza. Na początku małżeństwa nawet tego nie zauważałam.

Kiedy pojawiły się dzieci, obowiązków przybyło, ale tryb życia mojego małżonka nie zmienił się. To ja musiałam odprowadzić je do żłobka i przedszkola, zdążyć do pracy i po południu zajmować się nimi i domem.

Tłoczyłam się z maluchami w tramwaju, podczas gdy mój małżonek jechał do pracy wygodnie samochodem. Jakoś nigdy mu nie było po drodze podwiezienie nas. Ja po pracy miałam drugi etat w domu, a on był zmęczony i musiał odpocząć.

Zajęta myśleniem o swoim nieudanym małżeństwie, nawet nie zauważyłam, kiedy znalazłam się przed wejściem do pubu żeglarskiego. Właścicielką była Beata, moja koleżanka ze studiów.

Wiele razy mnie zapraszała, ale ja zawsze wymawiałam się brakiem czasu. Byłam tu chyba tylko raz na otwarciu. Zeszłam ostrożnie po wąskich schodkach i znalazłam się w innym świecie.

Rocznica ślubu w pubie? No cóż…

– O, jest nasza matka Polka – usłyszałam głosy zza stołu w kącie sali – chodź do nas – machali rękami roześmiani ludzie.

To była grupa moich przyjaciół, z którymi ostatnio jakoś kontakty się rozluźniły. Kiedyś razem studiowaliśmy pielęgniarstwo. Wtedy była z nas zgrana paczka. Potem moje drogi z nimi się rozeszły.

Beata mówiła, że nadal utrzymują ze sobą kontakty. Kiedy porzuciła zawód i otworzyła pub, uznali to miejsce za idealny punkt spotkań. Wszyscy byli stanu wolnego, najczęściej oczywiście z odzysku. Mieli więc czas, nie to co ja.

– Tereska, z nieba nam spadasz – ucieszył się Artur, robiąc mi miejsce na ławie obok siebie – mamy dla ciebie propozycję, która odmieni twoje smętne, stłamszone przez małżeństwo życie.

– Ty Artur, masz rację – ożywiła się Danka – ona może uratować sytuację.

– Masz paszport? Ile masz urlopu? – zasypywali mnie pytaniami.

– Zaraz, zaraz – uniosłam ręce do góry. – Czy ktoś powie mi, o co tu chodzi?

– Ano tak – puknął się w czoło Waldek . – Przecież ty nic nie wiesz.

Przekrzykując się wzajemnie, usiłowali mi wszystko wyjaśnić. Po kilku minutach miałam wrażenie, że wiem coraz mniej.

– Może jedna osoba postara się streścić to, co przed chwilą usiłowaliście mi powiedzieć – poprosiłam.

Dwa tygodnie bez męża? No, nie wiem

Wszyscy spojrzeli na Bożenę. Wyglądało na to, że w tym przedsięwzięciu to ona jest szefem.

– Od pół roku szykowaliśmy się na ten wyjazd. Miesięczna misja do Afryki. Potrzebna była grupa sześciu pielęgniarzy – przez słomkę pociągnęła spory łyk kolorowego płynu. – Szybko się dogadaliśmy i powstała ekipa gotowa na wyjazd.

– Wy chcecie tam jechać? – nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. – A kto jest szósty? – zapytałam, patrząc na siedzącą przy stole pielęgniarską piątkę.

– No właśnie, tu jest problem – wtrącił się Witek, który dotąd milczał. – Miała z nami jechać jeszcze Elka, no wiesz – wyjaśnił, widząc, że nie bardzo wiem, o jaką Elkę chodzi. – Ale zaraziła się wietrzną ospą – podsumował Waldek. – I z wyjazdu nici.

– Nie zastąpiłabyś jej? – zapytał prosto z mostu Artur.

– Ja? Ale jak, kiedy? – zdębiałam.

– Za dwa tygodnie – powiedziała Bożena – ale zdeklarować się musisz najpóźniej do pojutrza.

– Tak w ogóle to świetnie wyglądasz – skomentował Waldek, stawiając przede mną kufel piwa. – A myśleliśmy, że ten domowy kierat zupełnie cię zmielił.

Zabawa się rozkręciła. Na scenę wyszedł znany w środowisku żeglarskim zespół bluesowy. Grali standardy, więc połowa sali śpiewała razem z nimi. Było super. Do domu wróciłam po pierwszej. Kostek nadal spał na kanapie.

Czy to mi się przyśniło?

Usnęłam, zanim zdążyłam pomyśleć o minionym wieczorze i propozycji przyjaciół. Następnego dnia zadzwoniłam do Danki, żeby upewnić się, czy mi się to wszystko nie przyśniło.

– Ty nie bądź taka śpiąca królewna – ponaglała Danuta. – Leć lepiej do kadr i sprawdź ten swój urlop.

Po chwili znów zadzwonił telefon.

– Podobno jeszcze nie załatwiłaś urlopu – usłyszałam Bożenę. – A, i zobacz, czy masz ważny paszport – przypomniała.

Jestem w pracy dopiero od godziny, a one uważają, że już wszystko załatwiłam i zaczynam się pakować. – pomyślałam. – Najwyraźniej musiałam się jakoś wczoraj zdeklarować, bo wygląda na to, że oni są przekonani, że z nimi jadę.

Okazało się, że z urlopem nie będzie żadnego problemu. Kadrowa nawet się ucieszyła, bo miałam zaległy jeszcze z zeszłego roku. Następne dni to było prawdziwe szaleństwo. Formalności, szczepienia, szybki kurs wiedzy o planowanej misji i naszych zadaniach.

– Ciebie chyba porąbało – skwitował mój mąż, kiedy powiedziałam mu o swoich planach. – Rzucasz wszystko i jedziesz gdzieś do Afryki?

– A co – zaperzyłam się – dzieci w pieluchach zostawiam?

– Męża zostawiasz, dom – wkurzył się. – Jak ty to sobie wyobrażasz?

– Szczerze mówiąc – zaczęłam spokojnie – już dawno powinnam była cię zostawić. I to nie na miesiąc, a w ogóle – powiedziałam i wyszłam z pokoju.

Wyjazd był najlepszym, co mnie spotkało

Już parę razy groziłam mu rozwodem, jak nie przestanie pić, ale zawsze jakoś dawałam się ugłaskać. Tym razem mój głos musiał brzmieć bardzo przekonująco, bo Kostek nie roześmiał się jak zwykle, tylko ze złością zagryzł wargi.

– Nie wiem, czy będziesz miała do czego wracać – postraszył. – Ja na pewno nie będę za tobą tęsknić.

Pieniędzy za dużo nie zarobiłam, ale zupełnie przewartościowałam swoje życie. Widząc tyle biedy, chorób i nieszczęścia, przestałam użalać się nad sobą. Pomagałam ludziom, którzy naprawdę tego potrzebowali. Pod koniec wiedziałam, że jak będzie taka potrzeba, przyjadę tu jeszcze raz

W samolocie zastanawiałam się, co zastanę w domu. Dzieci wprawdzie obiecywały odwiedzać ojca, ale jakoś na to nie liczyłam. Natalia studiuje w Olsztynie i mało prawdopodobne, że więcej jak raz przyjechała przez ten czas do Warszawy. Maciek na czas mojej nieobecności wyniósł się do moich rodziców.

– Zadbamy o niego lepiej niż Kostek – przekonała mnie mama – on ciągle pracuje, a i o gotowaniu nie ma pojęcia.

Maciek ma siedemnaście lat i dałby sobie radę sam, ale mama wiedziała lepiej. Ona zawsze uważała, że podstawą jest dobrze dziecko nakarmić.

– To cześć wszystkim! – pomachał Artur. – Moja podwózka już czeka.

Danka i Bożena pojechały razem z Waldkiem. Witek mieszka w mojej dzielnicy, więc postanowiliśmy wziąć taksówkę razem.

Szkoda mnie dla tego szmondaka

– I co teraz zrobisz? – zapytał Witek, z którym w czasie tego miesięcznego pobytu bardzo się zaprzyjaźniłam i opowiedziałam o swoim nieudanym małżeństwie i beznadziejnym życiu.

– Zastanowię się – powiedziałam. – Przez ten miesiąc już oswoiłam się z myślą o nowym życiu.

– I tak trzymaj – pochwalił. – Jesteś fajna babka i szkoda cię dla tego szmondaka.

Kiedy weszłam do domu, powitał mnie nieprzyjemny chłód. A może mi się tylko tak zdawało, bo puste mieszkanie wydało mi się jakieś obce. Kostek wrócił późno.

– No, nareszcie raczyłaś przyjechać z afrykańskiej wycieczki – syknął.

Rozejrzałam się dookoła. Wyglądało na to, że przez ten miesiąc mój małżonek traktował mieszkanie jak hotel. Tyle że zabrakło w nim obsługi do sprzątania. Na myśl, że miałabym znowu zmienić się w jego służącą, oblała mnie fala gorąca.

Dojrzałam do godnego życia na własny rachunek. Szkoda mi było przekreślić te dwadzieścia lat z Kostkiem, ale wreszcie zrozumiałam, że tak dalej nie chcę żyć. On nigdy się nie zmieni. Powiedziałam Kostkowi, że składam pozew o rozwód.

– Jeszcze będziesz mnie błagać – krzyczał, widząc, że pakuję swoje rzeczy – żebym ci pozwolił wrócić.

Najbardziej bałam się reakcji dzieci

Ale kiedy im o wszystkim powiedziałam, oboje mnie zaskoczyli.

– Mamo, nareszcie – przekrzykiwali się. – Już dawno powinnaś była to zrobić.

– Ale nie bardzo wiem, co teraz – byłam lekko przestraszona. – Trochę dziwnie po dwudziestu latach zostać samej.

– Nie jesteś sama – zapewniła Natalka.

– Masz nas – dodał Maciek.

– A tak w ogóle to ten wyjazd dobrze ci zrobił – mój syn przyjrzał mi się uważnie.

Miał rację. Zmieniłam swoje podejście do życia. Już wiem, że mogę wykonywać nawet najcięższe prace, ale już nigdy nie będę niczyją służącą. 

-->